Rozdział, a właściwie półrozdział cały dla mojej kochanej
rockstar. – największej fanki Cliffa Burtona na świecie, żony Dave’a
Mustaine’a, okrutnej, okrutnej osoby, przez którą Meta miała wypadek
samochodowy, a Cliff umarł. Tak.! Ja wiem, że to Twoja wina.! xD Przepraszam za ostatnią dedykację..;P Tak,
przepraszam. Chociaż nie mam tego w zwyczaju.:) No i co.? I żyj dalej, pisz
dalej i wszystko co dobrego dla świata robisz, rób dalej..xD <33
11-letni chłopiec siedział spokojnie w ostatniej ławce przy
ścianie. Inne dzieci biegały po klasie, kłócąc się i przekrzykując. Michael
jednak wiedział, że nie musi nic robić, bo gdy wejdzie nauczyciel i tak cała
wina spadnie na niego. Taki był już jego los. Był bardzo wysoki i wyglądał na
kogoś, kto zawsze sprawia kłopoty. Znacie to wrażenie, prawda? Jeszcze kogoś
nie poznacie, a już wiecie o nim wszystko. Tak też było w jego przypadku.
Praktycznie już pierwszego dnia w szkole nauczyciele go znienawidzili. Trzymał
się z dala od pozostałych dzieci. Wszyscy myśleli, że był jakiś inny. Ale tak
naprawdę nie był inny. On po prostu był sobą i nie udawał kogoś, kim nie jest.
Jedyną osobą, która dobrze go rozumiała była Beatrice. Ciemnowłosa, drobna
dziewczyna, która właśnie machała do niego z drugiego końca sali. Michael
posłał jej szczery uśmiech i wrócił do czytania książki. Nagle wszelkie śmiechy
ucichły, a dzieci wróciły na swoje miejsca. To mogło oznaczać tylko jedno. Pan
Brentano kroczył dumnie w kierunku stołu, ustawionego centralnie na środku
ściany ‘’przedniej’’, jak nazywali ścianę, na której zawieszona była tablica. Rzucił
swoje książki na mebel i spojrzał wprost na Michaela. Chłopiec osunął się na
krześle, gdyż to dawało mu swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa. Nie był jednak w stanie uciec przed surowym
spojrzeniem nauczyciela.
- McKagan, wstań! – krzyk Brentano rozległ się, przerywając
głuchą ciszę.
Uczniowie zaczęli nerwowo szeptać między sobą. Beatrice
patrzyła z niepokojem przez ramię na chłopca. Michael wstał ze spuszczoną
głową. Był już do tego przyzwyczajony i tylko czekał, jakie fałszywe oskarżenie
tym razem nauczyciel mu poda.
- Podnieś ten papierek, co go tutaj upuściłeś – Brentano
ciskał gromy z oczu, wskazując palcem na podłogę, a konkretnie śmieć na niej.
Michael podszedł szybko i wyrzucił papierek do kosza. Już
prawie dotarł na swoje miejsce, ciesząc się, że tym razem mu się upiekło.
- Nie tak szybko, McKagan! Wracaj mi tutaj!
Chłopiec niechętnie podszedł do starszego, grubego
człowieka. Włosów na głowie już prawie nie miał, a te które postanowiły jeszcze
chwilę porosnąć na jego głowie, zsiwiały dobre kilka lat temu. Nosił bardzo ‘modny’
pulower, lub inne dziadostwo. Wszyscy szczerze go nienawidzili. Trudno się
dziwić – do najmilszych ludzi na świecie nie należał. Właśnie zastanawiał się,
jaką karę wymierzyć Michaelowi, gdy drzwi nagle się otworzyły. Do środka
zajrzała kobieta w średnim wieku.
- Przepraszam. Mogę porwać na chwilkę McKagana? – zapytała
delikatnym głosem Brentano’a, patrząc jednak po klasie znad okularów.
Michael uśmiechnął się i odetchnął z ulgą. Jedyna
nauczycielka, która nie pałała do niego nienawiścią. Była wicedyrektorką
szkoły, więc właściwie Brentano nie miał nic do gadania.
- Przykro mi, ale muszę wymierzyć mu teraz karę adekwentną
do zachowania – oczywiście musiał się wywyższać nad panią Gomez, bo inaczej
ucierpiałaby jego cholerna duma.
- Ja się tym zajmę. Chodź, Michael – kobieta uśmiechnęła się
ciepło i bez słowa zatrzasnęła drzwi.
Chłopiec truchtał, żeby dotrzymać jej kroku. Nie mógł
uwierzyć w swoje szczęście. Odgarnął za ucho ciemne włosy, które opadały mu na
twarz. Był bardzo ciekawy, o co tym razem chodziło pani Gomez. Na rozmyśleniach
minęła mu cała droga do gabinetu. Kobieta pchnęła drzwi i przepuściła go
przodem. McKagan wszedł niepewnie do pomieszczenia. Rozejrzał się po nim,
jednak nic nie zmieniło się tutaj od jego poprzedniej wizyty. Jego wzrok
spoczął natomiast na drobnej osóbce, siedzącej na krześle pod oknem. Była to
dziewczyna, mniej więcej w moim wieku. Miała długie ciemne włosy, jasną cerę i
duże, szarawe oczy, którymi właśnie się niego wpatrywała. Nie ukrywała
zainteresowania jego osobą. Z resztą Michaela również zaciekawiła owa brunetka.
- Michael, mam do ciebie prośbę – pani Gomez zabrała głos. –
To jest Gertrud. Niedawno przeprowadziła się tutaj ze Szwecji. Byłoby mi miło,
gdybyś mógł pokazać jej szkołę i ‘zaopiekować’ się nią przez kilka dni –
uśmiechnęła się do dzieci.
Chłopiec szybko się zgodził i wkrótce wspólnie z Gertrud
wyszli z gabinetu. Dziewczyna na początku była skryta i nieśmiała, jednak już
po chwili świetnie dogadywała się z McKaganem. Michael oprowadził ją po szkole,
zgodnie z obietnicą, a kilka godzin później niechętnie się pożegnali. Obydwoje
wracali do domu z nadzieją, że jutro znów się zobaczą.
***
- Chodź, nic się nie stanie – 12-latek próbował przekonać
swoją koleżankę, stojąc na placu przed szkołą.
Dziewczyna jednak nie była przekonana. Nigdy nie była na
wagarach i bardzo obawiała się konsekwencji. Miała wrażenie, że coś pójdzie nie
tak. Że jej rodzice się dowiedzą. Jednak był ciekawa tego uczucia… Wolności?
Samodzielności? Może lekkiej głupoty? I chciała pójść.
- Ale Michael… Obiecujesz, że wszystko pójdzie po naszej
myśli? – upewniła się raz jeszcze.
- Jasne, Gertrud. Przysięgam – uśmiechnął się łobuzersko,
tak jak lubiła.
- Nie mów do mnie Gertrud! – nadąsała się.
- To jak mam mówić, SKARBIE? – Michael podkreślił ostatnie
słowo z uśmiechem na ustach.
- Nie denerwuj mnie McKagan! Nie wiem jak… - zamyśliła się.
- To ja mam pomysł – chłopiec klasnął w dłonie. – Chodź ze
mną, to wymyślimy ci zajebiste imię. Co ty na to?
Dziewczyna kiwnęła głową, na co Michael uśmiechnął się
jeszcze szerzej, o ile to w ogóle było możliwe. Pociągnął Gertrud za rękę i
wspólnie dobiegli niezauważeni do ogrodzenia. Brunetka stanęła na chwilę.
Zastanawiała się, jak przejdą przez tak wysoką siatkę. McKagan uspokoił ją
spojrzeniem i wskazał na dziurę w ogrodzeniu. Była wystarczająco duża, żeby
mogli przez nią przejść. Michael ruszył przed siebie dumnie. Był pewny, że musi
pokazać, jak to się robi. Jednak dziewczyna wyminęła go ze śmiechem i pierwsza
zgrabnie przedostała się na drugą stronę. Chłopak uśmiechnął się i, chcąc
udowodnić, że potrafi to zrobić lepiej,
próbował przeskoczyć przez dziurę. Gertrud wybuchnęła śmiechem, gdy
Michael zahaczył butem o siatkę i przewrócił się na chodnik. Była jednak pewna,
że nic mu się nie stało, bo przecież byli nieśmiertelni.
- Molly – odezwał się po kilku minutach chłopiec.
- Słucham? – Gertrud nie za bardzo wiedziała, o co mu
chodzi.
- Molly. To imię do ciebie pasuje.
Uśmiechnęli się do siebie ciepło, po czym weszli do
niewielkiego parku.
***
Kobieta w średnim wieku odłożyła kawę i gazetę na stół, po
czym ruszyła do kuchni odebrać telefon. Dzwonił już od kilku minut i nikt go
nie odebrał, więc ten obowiązek spadł na nią. Jak zwykle z resztą. Wytarła
dłonie w sukienkę i zaraz zaklęła pod nosem. Zapomniała, że zaraz miała
wychodzić na wystawę i już włożyła na siebie najlepszą sukienkę. Zdenerwowana
poderwała słuchawkę.
- Tak? – starała się odezwać najmilej, jak to było możliwe w
danej sytuacji.
- Dzień dobry. Michael McKagan z tej strony. Jest może
Molly?
Kobieta uśmiechnęła się ciepło. Bardzo lubiła tego chłopaka.
Zawsze taki miły dla niej i dla jej córki przede wszystkim. Kiedyś bardzo
chciała poznać jego rodziców. Dowiedziała się jednak, że ojciec wyjechał do
Nowego Jorku i wróci dopiero za kilka miesięcy. Umówiła się zatem z jego matką.
Gertrud niewiele o niej wiedziała. Michael nie chciał o niej mówić, a sama
nigdy nie była u niego w domu. Trochę to dziwne po kilku latach znajomości. Nie
polubiła jednak tej kobiety. Do wszystkich była od razu uprzedzona. Swojego
syna ograniczała najbardziej, jak to było możliwe. Nie pozwalała mu grać na
gitarze, perkusji, ani wszelkich innych instrumentach. Dlatego to chłopak
często przesiadywał u nich. Właściwie nikt się nie dziwił.
- Witaj, Michael. Oczywiście, już ją wołam.
Nie musiała jednak tego robić, bo gdy tylko jej córka
usłyszała imię ‘Michael’, od razu zleciała z prędkością światła na dół i
próbowała wyrwać jej telefon. Kobieta oddała jej go ze śmiechem i poszła na
górę przebrać się w inną sukienkę. Po kilku minutach przybiegła do niej
Gertrud. Oczy jej błyszczały jak dwie iskierki i miała uśmiech na twarzy. NA
pewno czegoś chciała.
- Mamo – zaczęła niepewnie. – Wychodzisz dzisiaj z tatą,
prawda?
- Prawda.
- I nie będzie was całą noc, prawda?
- Prawda.
- A wiesz… Bo tak sobie myślę, że mi tu samej smutno będzie,
a Michael zadzwonił, że u Garry’ego…
- Możesz iść – uśmiechnęła się do niej kobieta.
Dziewczyna przytuliła się do niej, nie przestając dziękować.
Molly wróciła do swojego pokoju i wywaliła na łóżko całą zawartość szafy.
Wybrała ciemne jeansy i koszulkę Stonesów. Zrobiła lekki makijaż i wrzuciła
wszystkie potrzebne rzeczy do torebki. Jednak do tych wszystkich potrzebnych
rzeczy zaliczały się tylko klucze i trochę pieniędzy. Dziewczyna odrzuciła więc
torebkę w kąt, a rzeczy z niej wyjęte przełożyła do kieszeni spodni. Właśnie
schodziła po schodach, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Molly ostatni odcinek
pokonała biegiem, otworzyła drzwi i niby przypadkiem wpadła na swojego
przyjaciela. Spojrzała na niego, uśmiechając się i przekrzywiając głowę.
Uwielbiał, gdy tak robiła. Była wtedy taka piękna. Przytulił ją lekko na
powitanie. Zaraz jednak odsunęli się od siebie, bo chcieli pozostać
przyjaciółmi. A ich przyjaźń już prawie przestawała być przyjaźnią i jeden gest,
ruch, słowo mogło zaważyć o wszystkim. Nie, tego nie chcieli. Chcieli być
przyjaciółmi do końca świata.
***
Czternastolatka siedziała na moście. Nogi dyndały jej w
powietrzu, a włosy targał wiatr. Patrzyła w przez siebie tylko widoczny punkt
na horyzoncie. Wydawała się być odcięta od otaczającego ją świata. Nie zwracała
uwagi na nic. Nie zauważyła nawet chłopaka, który przyglądał jej się od
dłuższej chwili. Dopiero teraz zdecydował się do niej podejść. Usiadł obok niej
i patrzył. To na nią, to w owy niewidoczny dla nikogo punkt. Wiedział, że
dziewczyna cierpi. Znał ją przecież od trzech lat i spędzał z nią każdą wolną
chwilę. Ewentualnie czasem dla świętego spokoju wychodził gdzieś z Beatrice.
Jednak nawet wtedy myślami był z Molly. Zastanawiał się co właśnie robiła, czy
o nim myślała, czy była smutna, a może szczęśliwa. Po pewnym czasie zaczął się
też zastanawiać, czy ona jest w stanie być szczęśliwa bez niego, bo zdał sobie
sprawę, że on uśmiecha się tylko przy niej. Teraz cierpiała, była smutna. A on
nie wiedział, co ma zrobić w tej sytuacji. Nie płakała, ale wiedział, że i tak
tego nie zrobi. Nigdy nie płakała. Uważała, że to głupie i nie pomaga.
Rozładowuje emocje, owszem. Ale to nic nie daje. Dalej jest się w takim samym
gównianym nastroju.
- Molly… - zaczął, choć sam nie wiedział, co chce
powiedzieć. Że wszystko będzie dobrze? Że jeszcze się ułoży? Że jemu na niej
zależy? Że on dalej ją lubi? Wiedziała to wszystko.
- Michael… Nic nie mów. Możesz ze mną posiedzieć i
pomilczeć? – poprosiła, wciąż na niego nie patrząc.
Skinął głową i przyciągnął ją do siebie. Jej ciałem
wstrząsnął dreszcz. Chłopak zdjął kurtkę i przykrył nią przyjaciółkę. Jednak
jej wcale nie było zimno. Pragnęła jego dotyku. W tym momencie po raz pierwszy
prawie się rozpłakała. Powstrzymała jednak łzy, które stanęły jej w oczach.
- Mogę cię o coś prosić? – zapytała, gdy nastrój trochę się
jej poprawił.
- Mmm…?
Molly wstała i spojrzała mu prosto w oczy. Michael był lekko
zdezorientowany. Nie wiedział skąd ta nagła zmiana humoru.
- Obiecaj mi, że nigdy mnie nie zostawisz, nie skrzywdzisz i
nie okłamiesz – powiedziała wolno i dobitnie, lekko łamiącym się głosem.
- Molly… Ja… - nie wiedział, co powiedzieć. Skąd pomysł, że
mógłby zrobić coś tak strasznego?
- Obiecaj! – prawie krzyknęła.
- Dobrze. Obiecuję. Nie zostawię cię. Nie skrzywdzę. Nie
okłamię – zapewnił ją, przyciągając z powrotem do siebie.
***
- Chodź, nic się nie stanie.
Molly uśmiechnęła się. Tak samo zachęcał ją do pierwszych
wagarów… Trzy lata temu? Nawet nie zauważyła, że czas tak szybko upłynął. Teraz
nie chodziło o wagary. Miała iść do niego do domu. Pierwszy raz. Miała poznać
jego matkę. Bała się tego spotkania. Sama nie wiedziała dlaczego. Ostatecznie
ta kobieta nic jej nie zrobiła, bo przecież nawet nie miała okazji. Uśmiechnęła
się niepewnie do Michaela i skinęła głową. Chłopak wykorzystał chwilę i
pociągnął ją w kierunku drzwi. Nie wiedziała, czemu aż tak bardzo mu na tym
zależało. Nawet nie mówił o swojej mamie, a tym bardziej o tym, że miałaby się
poznać z Molly. Michael pchnął drzwi i niepewnie przekroczyli próg.
- Mamo? – odezwał się chłopak.
- Gdzie znowu byłeś?! Nie możesz nigdy wrócić na czas?! –
wydarła się z drugiego końca domu. Molly skuliła się, trochę przestraszona. –
Ooo.. No proszę – powiedziała, gdy zobaczyła dziewczynę. – Przyprowadziłeś
koleżankę. Gdzie ją znalazłeś? Pod latarnią? Nie odpowiadaj, wiem że tak. Z
resztą nie wiem, po co się tam pcha. Dużo masz klientów, złotko? – zapytała
złośliwym tonem.
Molly nie wiedziała skąd w ogóle pomysł, że mogłaby się sprzedawać.
Pochodziła z w miarę dobrego domu i rodzice starali się, żeby na ogół wyglądała
jak człowiek. Wiadomo, dawali jej swobodę bycia sobą, ale bez przesady. Tamtego
dnia wyglądała wyjątkowo przyzwoicie. Ubrała spódnicę w biało-czarną kratkę,
czerwony sweter i trampki. Włosy opięła w wysoki kucyk. Na prostytutkę
stanowczo nie wyglądała. Zrobiło jej się bardzo przykro, ale nie pokazała tego
po sobie. Nie miała w zwyczaju dzielić się z innymi swoimi uczuciami.
Postanowiła zignorować to, co przed chwilą usłyszała.
- Jestem Molly, chodzę z Michaelem do klasy – powiedziała z
uprzejmym uśmiechem i lekko dygnęła, wyciągając w stronę pani McKagan rękę.
Kobieta odtrąciła ją z wyraźnym obrzydzeniem i wróciła do
kuchni. Krzyknęła jeszcze tylko: ‘Michael, powiedz mi, kiedy ta dziwka stąd
zniknie i nie pokazuj się tutaj z nią więcej!’. Molly wybiegła z domu
najszybciej, jak potrafiła. Nie oglądała się za ciebie, więc nie wiedziała, że
Michael biegł za nią. Jednak jego kondycja nie była zbyt dobra, więc po chwili
się poddał i smutny wrócił do domu. Nie odezwał się już tego dnia do matki.
Zamknął się w swoim pokoju i siedział tam samotnie. Nie zamierzał przestać się
widywać z Molly. Miał nadzieję, że dziewczyna nie obraziła się na niego przez
to, jak potraktowała ją jego matka. Nie przeżyłby, gdyby stracił ją w taki
sposób.
***
Michael wszedł do domu, trzaskając drzwiami. Za nim biegła
jego matka. Chłopak nie chciał jej słuchać. Przed chwilą widział się z Molly.
Siedzieli na ławce przy ulicy i rozmawiali. Nagle nie wiadomo skąd pojawiła się
tam pani McKagan. Zrobiła synowi awanturę, wyzwała Molly od szmat i kazała
synowi wrócić do domu.
- Wyprowadzam się! – krzyknął do niej, gdy tylko przestąpiła
próg.
- Że co proszę? – stanęła, nie wiedząc, co ma zrobić.
- Dobrze słyszałaś. Nie wytrzymuję już z tobą. Zawsze
wszystko musisz zepsuć. Wszystko! Czegokolwiek nie chcę zrobić, ty mi
zabraniasz. Wszystko krytykujesz. Mam dość! – chłopak gestykulował gwałtownie
pod wpływem emocji.
- Tak? – zaśmiała się sarkastycznie. – I co? Gdzie
pójdziesz? Gdzie będziesz mieszkał? Za co żył?
- Już wolę żyć na ulicy, niż z tobą!
Michael wyminął matkę i poszedł do swojego pokoju. Pozbierał
wszystko, co było mu potrzebne. Po kilku minutach zszedł na dół i ponownie
wyminął kobietę, kierując się w stronę drzwi.
- Może kiedyś się odezwę – rzucił jej na pożegnanie.
***
- Dlaczego?
Nie mogła zrozumieć, dlaczego chce ją zostawić. Przecież
może mieszkać u niej, albo u jakiegoś znajomego. Nie musi od razu wyjeżdżać do
Miasta Aniołów. Obiecywał, że tego nie zrobi! Nie będzie go widzieć…
- Już mówiłem – odpowiedział, patrząc gdzieś w przestrzeń.
- Ale Michael! – dziewczyna poderwała się z łóżka, na którym
do tej pory siedziała. – Masz 17 lat! Kto cię zatrudni? Gdzie będziesz spał?
- Zadzwoniłem do kolegi. Powiedział, że mogę u niego
mieszkać, dopóki nie znajdę czegoś lepszego.
McKagan nie wykazywał emocji. Molly myślała, że po prostu mu
już na niej nie zależy. Nie wiedziała, jak bardzo się myli. On nie chciał
pokazać swoich słabości. Choć była jedyną osobą, przed którą mógł się otworzyć.
- Ale… Nie jedź dzisiaj… Prześpij się z tym… Może zmienisz
zdanie… Proszę… - Molly miała łzy w oczach.
Chłopak skinął głową. Rozłożył się na fotelu i szybko zapadł
w głęboki sen. Dziewczyna jednak jeszcze długo nie mogła zasnąć. Michael ją
skrzywdził i chciał ją zostawić… Co ona bez niego zrobi? Może jeszcze zmieni
zdanie?
***
Michael wstał wcześnie rano. Pozbierał swoje rzeczy,
starając się nie obudzić Molly. Tak wiele dla niego znaczyła… Ale nie. Musiał
wyjechać. Wyszedł na palcach z pokoju i pobiegł do drzwi wejściowych. Wkrótce
szedł w kierunku domu Beatrice, skąpaną w słońcu ulicą. Po kilkunastu minutach
zadzwonił dzwonkiem przy furtce. Drzwi lekko się uchyliły, a zza nich
wyglądnęła nieuczesana głowa Beatrice. Dziewczyna uśmiechnęła się na widok
kolegi. Gestem zaprosiła go do środka. Michael nie zamierzał zostać tam długo i
postanowił porozmawiać z nią na zewnątrz. Beatrice podeszła więc do niego w
szlafroku. Nie przejmowała się, czy ktoś ją zobaczy. Od dawna miała wszystkich
głęboko gdzieś.
- Co się dzieje, Michael? – zapytała z niepokojem, gdy
zobaczyła minę chłopaka.
- Bet… Wyjeżdżam do LA – wyrzucił z siebie.
Michael patrzył za zdziwieniem, jak dziewczyna smutno się
uśmiecha. Kiwała powoli głową, jakby przyswajając informację. W końcu spojrzała
na niego. Nie płakała, nic z tych rzeczy.
- Wiedziałam, że długo tu nie wytrzymasz – uśmiechnęła się
trochę szerzej, ale zaraz spoważniała. – Co na to Molly? Dużo dla niej
znaczysz.
Ostatnie słowa wypowiedziała wolno, żeby do niego dotarły.
Zawsze była zazdrosna o Molly. Miała wrażenie, że odebrała jej przyjaciela.
Mimo wszystko uważała, że jest całkiem w porządku. Wiedziała, jak bardzo
przywiązana była do McKagana. Nikomu nie
życzyła takiej straty. Chłopak westchnął.
- Ona… Nie chce, żebym jechał. Nie chce zostać tu sama –
Michaelowi zrobiło się szkoda przyjaciółki.
- Weź ją ze sobą – zaproponowała Beatrice bez chwili wahania.
- Ze sobą? – prychnął. – Ona ma tutaj zajebiste życie. Ma
wszystko. Nie zabiorę jej tego.
- Ale nie będzie miała ciebie – powiedziała z naciskiem Bet.
- Nie. Nie skrzywdzę jej tak – chłopak kręcił głową.
- Wyjeżdżając skrzywdzisz ją bardziej!
- Nie! Dość! Przepraszam, Bet. Muszę już iść. Odezwę się do
ciebie, gdy będę na miejscu – zapewnił zdenerwowany, przyciągając ją do siebie.
Dziewczyna wtuliła się w niego. Nie wiedziała, czy jeszcze
kiedyś go zobaczy. Łzy stanęły jej w oczach. Nawet jej trudno przychodziło pożegnanie
z nim. Nie wyobrażała sobie, jak bardzo musiała cierpieć Molly.
- Michael, obiecaj mi jedną rzecz – poprosiła, patrząc mu w
oczy. – Nie wyjeżdżaj teraz. Idź się z nią jeszcze pożegnaj.
- Ale…
- McKagan! – krzyknęła.
- Dobra, okej. Niech ci będzie.
Nie chciał się z nią żegnać. Był pieprzonym tchórzem. Nie
chciał, żeby cierpiała. Ale przecież musiał… Musiał ją ranić? Nie. Mógł zostać,
albo wziąć ją ze sobą. W sumie pomyślał, że mógłby zaproponować jej wspólny
wyjazd. Wtedy miałaby pewność, że nie chce od niej uciec. Pewnie i tak by się
nie zgodziła. Ale gdyby jednak? Czy byłby w stanie zabrać jej wszystko, co
miała tutaj? Nie, zdecydowanie nie.
***
Wszedł do jej pokoju przez oko. Nie wiedział do końca
dlaczego. Jakby nie patrzeć, mógł wejść przez drzwi, jak człowiek. Molly już
nie spała. Siedziała na łóżku i… Płakała? Znowu. Znowu przez niego. Zawsze to
on ją tak bardzo krzywdził. Nikt inny nie był w stanie tak bardzo jej zranić. W
końcu najbardziej obchodzą nas ludzie, na którym nam zależy, prawda?
- Myślałam, że mnie zostawiłeś – powiedziała, uśmiechając
się przez łzy.
Pokręcił tylko głową. Podszedł do niej, delikatnie ją
przytulił. Była w tamtym momencie tak krucha… Tak bezbronna…
- Molly… Ja… Ja chyba… - wziął kilka głębszych oddechów. –
Kocham cię.
Dziewczyna uśmiechnęła się smutno. Spojrzała Michaelowi
prosto w oczy. Przeszywała go spojrzeniem. Po kilku chwilach zaprzestała tej
czynności.
- Michael… Obiecałeś, że nie będziesz kłamał.
- Ja nie kłamię! – zaprzeczył stanowczo.
- Uspokój się, kochanie. Po co mi to powiedziałeś? Zaraz
mnie zostawisz. Chociaż obiecywałeś, że nigdy tego nie zrobisz. Krzywdzisz
mnie, wiesz? I znów łamiesz obietnicę. Wyjedziesz. I co? Znajdziesz sobie inną,
zapomnisz o mnie. Wiem o tym. Zrobiłbyś to, kochając mnie? No raczej nie.
Wolałabym o tym nie wiedzieć, wiesz? Żyć w przekonaniu, że byliśmy tylko
przyjaciółmi. Nikim więcej. Bo widzisz… Ja też cię kocham. I teraz to wszystko
będzie dla mnie dużo trudniejsze – głos zaczął jej się łamać.
- Ja przepraszam… - po raz kolejny nie wiedział, co zrobić.
- Nie przepraszaj. Po prostu mnie już zostaw. Wyjedź. Proszę…
- rozpłakała się na dobre.
Wstała i otworzyła mu drzwi. Chłopak posłusznie do niej
podszedł. Nie był jednak w stanie jeszcze odejść. Obrócił się na pięcie i ich
twarze znalazły się kilka centymetrów od siebie. Delikatnie wpił się w jej usta.
Czuł słony smak łez, drżenie jej ciała. Molly nie cieszyła się, ale od dawna
pragnęła tego pocałunku. Odepchnęła go delikatnie od siebie.
- Żegnaj – wyszeptała.
- Żegnaj.
***
Sześć lat później Duff McKagan siedział w słabo oświetlonym
salonie Hellhouse’u. Usłyszał kroki na schodach. Obok niego przeszła Molly,
przelotnie na niego spoglądając. Duffowi trzęsły się dłonie.
- Pamiętasz mnie? – zapytał cicho.
Dziewczyna spojrzała na niego. Nie wiedziała, o co mu chodzi. W ogóle nie
była pewna, czy mówi do niej.
- Gertrud… Miałaś rację. Skrzywdziłem cię, opuściłem i
okłamałem. Tak bardzo przepraszam… - chłopak nie miał odwagi, by na nią
popatrzyć.
Molly stanęła jak wryta. Michael? Ale jak to? Jak ona mogła
go nie poznać? Jak to w ogóle było możliwe? Po tylu latach… Zero kontaktu… Aż
nagle… Dlaczego go nie poznała? Zmienił się, nawet bardzo. Przefarbował włosy,
zaczął się inaczej ubierać, malować… Ale to przecież wciąż był jej Michael. Nie
rozumiała… To by tłumaczyło ten nagły przypływ nienawiści do pani McKagan. Tak,
ta kobieta również się zmieniła. Po wyjeździe syna przestała dbać o siebie. Ale
nie skojarzyła nawet nazwisk? Dawno nie myślała o Michaelu. Starała się wyprzeć
go z pamięci. Może dlatego… Nawet nie pomyślała, że mogłaby go tu spotkać.
Wszystkie wspomnienia nagle w nią uderzyły. Po jej policzku spłynęła łza.
- Michael… Ty skończony idioto – uśmiechnęła się do niego.
Duff odwzajemnił uśmiech. Podszedł do dziewczyny i przytulił
ją mocno.
- Michael, bo zaraz płuca wypluję – zaśmiała się.
Niechętnie odsunęli się od siebie. Co mieli zrobić w takiej
sytuacji. Patrzyli na siebie, od czasu do czasu coś skomentowali. Po chwili
dziewczyna odezwała się zdecydowanym tonem.
- Michael… Duff. Zacznijmy od nowa, okej? Nie zapominajmy o
tym, co było. Nie o to mi chodzi. Tylko… Wtedy bardzo mnie zraniłeś. A teraz…
Teraz kocham Stradlina, wiesz? I nie mogę go zostawić, bo nagle okazało się, że
wielki Duff McKagan to mój Michael. Wiem, jaki to ból… Do czego dążę? Możemy
się znowu przyjaźnić – wyciągnęła do niego rękę.
McKagan wyszczerzył się do niej i uścisnął dłoń. Tak, tak
chyba było najlepiej dla wszystkich. Kto wie, jakby to teraz wyglądało, gdyby
wziął ją ze sobą? Albo gdyby został? Czy istniałoby Guns N’ Roses? Czy w ogóle
byłby muzykiem? Może mieliby teraz dzieci i mieszkali w domu nad jeziorem? A
może dawno temu zerwali by ze sobą i teraz ona pracowałaby w sklepie, a on
roznosił ulotki? To pozostanie tajemnicą. Ważne, że było dobrze tak, jak jest.
I wszyscy byli zadowoleni z życia. Choć trudno być naprawdę szczęśliwym…
_____________________
Kilka słów do Alexandry: Weź się człowieku ogarnij.! Sześć
dni temu dodałam ostatni rozdział, a ty już go 4 razy przeczytałaś.? xD Dobra, whatever. Masz ten i nie wiem, Kidy będzie
następny. Jedź ze mną na Slasha.!..:D
+ Dziękuję za 2350 wyświetleń.;*