wtorek, 25 grudnia 2012

Rozdział 12 i pół


Rozdział, a właściwie półrozdział cały dla mojej kochanej rockstar. – największej fanki Cliffa Burtona na świecie, żony Dave’a Mustaine’a, okrutnej, okrutnej osoby, przez którą Meta miała wypadek samochodowy, a Cliff umarł. Tak.! Ja wiem, że to Twoja wina.! xD  Przepraszam za ostatnią dedykację..;P Tak, przepraszam. Chociaż nie mam tego w zwyczaju.:) No i co.? I żyj dalej, pisz dalej i wszystko co dobrego dla świata robisz, rób dalej..xD  <33


11-letni chłopiec siedział spokojnie w ostatniej ławce przy ścianie. Inne dzieci biegały po klasie, kłócąc się i przekrzykując. Michael jednak wiedział, że nie musi nic robić, bo gdy wejdzie nauczyciel i tak cała wina spadnie na niego. Taki był już jego los. Był bardzo wysoki i wyglądał na kogoś, kto zawsze sprawia kłopoty. Znacie to wrażenie, prawda? Jeszcze kogoś nie poznacie, a już wiecie o nim wszystko. Tak też było w jego przypadku. Praktycznie już pierwszego dnia w szkole nauczyciele go znienawidzili. Trzymał się z dala od pozostałych dzieci. Wszyscy myśleli, że był jakiś inny. Ale tak naprawdę nie był inny. On po prostu był sobą i nie udawał kogoś, kim nie jest. Jedyną osobą, która dobrze go rozumiała była Beatrice. Ciemnowłosa, drobna dziewczyna, która właśnie machała do niego z drugiego końca sali. Michael posłał jej szczery uśmiech i wrócił do czytania książki. Nagle wszelkie śmiechy ucichły, a dzieci wróciły na swoje miejsca. To mogło oznaczać tylko jedno. Pan Brentano kroczył dumnie w kierunku stołu, ustawionego centralnie na środku ściany ‘’przedniej’’, jak nazywali ścianę, na której zawieszona była tablica. Rzucił swoje książki na mebel i spojrzał wprost na Michaela. Chłopiec osunął się na krześle, gdyż to dawało mu swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa.  Nie był jednak w stanie uciec przed surowym spojrzeniem nauczyciela.
- McKagan, wstań! – krzyk Brentano rozległ się, przerywając głuchą ciszę.
Uczniowie zaczęli nerwowo szeptać między sobą. Beatrice patrzyła z niepokojem przez ramię na chłopca. Michael wstał ze spuszczoną głową. Był już do tego przyzwyczajony i tylko czekał, jakie fałszywe oskarżenie tym razem nauczyciel mu poda.
- Podnieś ten papierek, co go tutaj upuściłeś – Brentano ciskał gromy z oczu, wskazując palcem na podłogę, a konkretnie śmieć na niej.
Michael podszedł szybko i wyrzucił papierek do kosza. Już prawie dotarł na swoje miejsce, ciesząc się, że tym razem mu się upiekło.
- Nie tak szybko, McKagan! Wracaj mi tutaj!
Chłopiec niechętnie podszedł do starszego, grubego człowieka. Włosów na głowie już prawie nie miał, a te które postanowiły jeszcze chwilę porosnąć na jego głowie, zsiwiały dobre kilka lat temu. Nosił bardzo ‘modny’ pulower, lub inne dziadostwo. Wszyscy szczerze go nienawidzili. Trudno się dziwić – do najmilszych ludzi na świecie nie należał. Właśnie zastanawiał się, jaką karę wymierzyć Michaelowi, gdy drzwi nagle się otworzyły. Do środka zajrzała kobieta w średnim wieku.
- Przepraszam. Mogę porwać na chwilkę McKagana? – zapytała delikatnym głosem Brentano’a, patrząc jednak po klasie znad okularów.
Michael uśmiechnął się i odetchnął z ulgą. Jedyna nauczycielka, która nie pałała do niego nienawiścią. Była wicedyrektorką szkoły, więc właściwie Brentano nie miał nic do gadania.
- Przykro mi, ale muszę wymierzyć mu teraz karę adekwentną do zachowania – oczywiście musiał się wywyższać nad panią Gomez, bo inaczej ucierpiałaby jego cholerna duma.
- Ja się tym zajmę. Chodź, Michael – kobieta uśmiechnęła się ciepło i bez słowa zatrzasnęła drzwi.
Chłopiec truchtał, żeby dotrzymać jej kroku. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Odgarnął za ucho ciemne włosy, które opadały mu na twarz. Był bardzo ciekawy, o co tym razem chodziło pani Gomez. Na rozmyśleniach minęła mu cała droga do gabinetu. Kobieta pchnęła drzwi i przepuściła go przodem. McKagan wszedł niepewnie do pomieszczenia. Rozejrzał się po nim, jednak nic nie zmieniło się tutaj od jego poprzedniej wizyty. Jego wzrok spoczął natomiast na drobnej osóbce, siedzącej na krześle pod oknem. Była to dziewczyna, mniej więcej w moim wieku. Miała długie ciemne włosy, jasną cerę i duże, szarawe oczy, którymi właśnie się niego wpatrywała. Nie ukrywała zainteresowania jego osobą. Z resztą Michaela również zaciekawiła owa brunetka.
- Michael, mam do ciebie prośbę – pani Gomez zabrała głos. – To jest Gertrud. Niedawno przeprowadziła się tutaj ze Szwecji. Byłoby mi miło, gdybyś mógł pokazać jej szkołę i ‘zaopiekować’ się nią przez kilka dni – uśmiechnęła się do dzieci.
Chłopiec szybko się zgodził i wkrótce wspólnie z Gertrud wyszli z gabinetu. Dziewczyna na początku była skryta i nieśmiała, jednak już po chwili świetnie dogadywała się z McKaganem. Michael oprowadził ją po szkole, zgodnie z obietnicą, a kilka godzin później niechętnie się pożegnali. Obydwoje wracali do domu z nadzieją, że jutro znów się zobaczą.

***

- Chodź, nic się nie stanie – 12-latek próbował przekonać swoją koleżankę, stojąc na placu przed szkołą.
Dziewczyna jednak nie była przekonana. Nigdy nie była na wagarach i bardzo obawiała się konsekwencji. Miała wrażenie, że coś pójdzie nie tak. Że jej rodzice się dowiedzą. Jednak był ciekawa tego uczucia… Wolności? Samodzielności? Może lekkiej głupoty? I chciała pójść.
- Ale Michael… Obiecujesz, że wszystko pójdzie po naszej myśli? – upewniła się raz jeszcze.
- Jasne, Gertrud. Przysięgam – uśmiechnął się łobuzersko, tak jak lubiła.
- Nie mów do mnie Gertrud! – nadąsała się.
- To jak mam mówić, SKARBIE? – Michael podkreślił ostatnie słowo z uśmiechem na ustach.
- Nie denerwuj mnie McKagan! Nie wiem jak… - zamyśliła się.
- To ja mam pomysł – chłopiec klasnął w dłonie. – Chodź ze mną, to wymyślimy ci zajebiste imię. Co ty na to?
Dziewczyna kiwnęła głową, na co Michael uśmiechnął się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle było możliwe. Pociągnął Gertrud za rękę i wspólnie dobiegli niezauważeni do ogrodzenia. Brunetka stanęła na chwilę. Zastanawiała się, jak przejdą przez tak wysoką siatkę. McKagan uspokoił ją spojrzeniem i wskazał na dziurę w ogrodzeniu. Była wystarczająco duża, żeby mogli przez nią przejść. Michael ruszył przed siebie dumnie. Był pewny, że musi pokazać, jak to się robi. Jednak dziewczyna wyminęła go ze śmiechem i pierwsza zgrabnie przedostała się na drugą stronę. Chłopak uśmiechnął się i, chcąc udowodnić, że potrafi to zrobić lepiej,  próbował przeskoczyć przez dziurę. Gertrud wybuchnęła śmiechem, gdy Michael zahaczył butem o siatkę i przewrócił się na chodnik. Była jednak pewna, że nic mu się nie stało, bo przecież byli nieśmiertelni.
- Molly – odezwał się po kilku minutach chłopiec.
- Słucham? – Gertrud nie za bardzo wiedziała, o co mu chodzi.
- Molly. To imię do ciebie pasuje.
Uśmiechnęli się do siebie ciepło, po czym weszli do niewielkiego parku.

***

Kobieta w średnim wieku odłożyła kawę i gazetę na stół, po czym ruszyła do kuchni odebrać telefon. Dzwonił już od kilku minut i nikt go nie odebrał, więc ten obowiązek spadł na nią. Jak zwykle z resztą. Wytarła dłonie w sukienkę i zaraz zaklęła pod nosem. Zapomniała, że zaraz miała wychodzić na wystawę i już włożyła na siebie najlepszą sukienkę. Zdenerwowana poderwała słuchawkę.
- Tak? – starała się odezwać najmilej, jak to było możliwe w danej sytuacji.
- Dzień dobry. Michael McKagan z tej strony. Jest może Molly?
Kobieta uśmiechnęła się ciepło. Bardzo lubiła tego chłopaka. Zawsze taki miły dla niej i dla jej córki przede wszystkim. Kiedyś bardzo chciała poznać jego rodziców. Dowiedziała się jednak, że ojciec wyjechał do Nowego Jorku i wróci dopiero za kilka miesięcy. Umówiła się zatem z jego matką. Gertrud niewiele o niej wiedziała. Michael nie chciał o niej mówić, a sama nigdy nie była u niego w domu. Trochę to dziwne po kilku latach znajomości. Nie polubiła jednak tej kobiety. Do wszystkich była od razu uprzedzona. Swojego syna ograniczała najbardziej, jak to było możliwe. Nie pozwalała mu grać na gitarze, perkusji, ani wszelkich innych instrumentach. Dlatego to chłopak często przesiadywał u nich. Właściwie nikt się nie dziwił.
- Witaj, Michael. Oczywiście, już ją wołam.
Nie musiała jednak tego robić, bo gdy tylko jej córka usłyszała imię ‘Michael’, od razu zleciała z prędkością światła na dół i próbowała wyrwać jej telefon. Kobieta oddała jej go ze śmiechem i poszła na górę przebrać się w inną sukienkę. Po kilku minutach przybiegła do niej Gertrud. Oczy jej błyszczały jak dwie iskierki i miała uśmiech na twarzy. NA pewno czegoś chciała.
- Mamo – zaczęła niepewnie. – Wychodzisz dzisiaj z tatą, prawda?
- Prawda.
- I nie będzie was całą noc, prawda?
- Prawda.
- A wiesz… Bo tak sobie myślę, że mi tu samej smutno będzie, a Michael zadzwonił, że u Garry’ego…
- Możesz iść – uśmiechnęła się do niej kobieta.
Dziewczyna przytuliła się do niej, nie przestając dziękować. Molly wróciła do swojego pokoju i wywaliła na łóżko całą zawartość szafy. Wybrała ciemne jeansy i koszulkę Stonesów. Zrobiła lekki makijaż i wrzuciła wszystkie potrzebne rzeczy do torebki. Jednak do tych wszystkich potrzebnych rzeczy zaliczały się tylko klucze i trochę pieniędzy. Dziewczyna odrzuciła więc torebkę w kąt, a rzeczy z niej wyjęte przełożyła do kieszeni spodni. Właśnie schodziła po schodach, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Molly ostatni odcinek pokonała biegiem, otworzyła drzwi i niby przypadkiem wpadła na swojego przyjaciela. Spojrzała na niego, uśmiechając się i przekrzywiając głowę. Uwielbiał, gdy tak robiła. Była wtedy taka piękna. Przytulił ją lekko na powitanie. Zaraz jednak odsunęli się od siebie, bo chcieli pozostać przyjaciółmi. A ich przyjaźń już prawie przestawała być przyjaźnią i jeden gest, ruch, słowo mogło zaważyć o wszystkim. Nie, tego nie chcieli. Chcieli być przyjaciółmi do końca świata.

***

Czternastolatka siedziała na moście. Nogi dyndały jej w powietrzu, a włosy targał wiatr. Patrzyła w przez siebie tylko widoczny punkt na horyzoncie. Wydawała się być odcięta od otaczającego ją świata. Nie zwracała uwagi na nic. Nie zauważyła nawet chłopaka, który przyglądał jej się od dłuższej chwili. Dopiero teraz zdecydował się do niej podejść. Usiadł obok niej i patrzył. To na nią, to w owy niewidoczny dla nikogo punkt. Wiedział, że dziewczyna cierpi. Znał ją przecież od trzech lat i spędzał z nią każdą wolną chwilę. Ewentualnie czasem dla świętego spokoju wychodził gdzieś z Beatrice. Jednak nawet wtedy myślami był z Molly. Zastanawiał się co właśnie robiła, czy o nim myślała, czy była smutna, a może szczęśliwa. Po pewnym czasie zaczął się też zastanawiać, czy ona jest w stanie być szczęśliwa bez niego, bo zdał sobie sprawę, że on uśmiecha się tylko przy niej. Teraz cierpiała, była smutna. A on nie wiedział, co ma zrobić w tej sytuacji. Nie płakała, ale wiedział, że i tak tego nie zrobi. Nigdy nie płakała. Uważała, że to głupie i nie pomaga. Rozładowuje emocje, owszem. Ale to nic nie daje. Dalej jest się w takim samym gównianym nastroju.
- Molly… - zaczął, choć sam nie wiedział, co chce powiedzieć. Że wszystko będzie dobrze? Że jeszcze się ułoży? Że jemu na niej zależy? Że on dalej ją lubi? Wiedziała to wszystko.
- Michael… Nic nie mów. Możesz ze mną posiedzieć i pomilczeć? – poprosiła, wciąż na niego nie patrząc.
Skinął głową i przyciągnął ją do siebie. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Chłopak zdjął kurtkę i przykrył nią przyjaciółkę. Jednak jej wcale nie było zimno. Pragnęła jego dotyku. W tym momencie po raz pierwszy prawie się rozpłakała. Powstrzymała jednak łzy, które stanęły jej w oczach.
- Mogę cię o coś prosić? – zapytała, gdy nastrój trochę się jej poprawił.
- Mmm…?
Molly wstała i spojrzała mu prosto w oczy. Michael był lekko zdezorientowany. Nie wiedział skąd ta nagła zmiana humoru.
- Obiecaj mi, że nigdy mnie nie zostawisz, nie skrzywdzisz i nie okłamiesz – powiedziała wolno i dobitnie, lekko łamiącym się głosem.
- Molly… Ja… - nie wiedział, co powiedzieć. Skąd pomysł, że mógłby zrobić coś tak strasznego?
- Obiecaj! – prawie krzyknęła.
- Dobrze. Obiecuję. Nie zostawię cię. Nie skrzywdzę. Nie okłamię – zapewnił ją, przyciągając z powrotem do siebie.

***

- Chodź, nic się nie stanie.
Molly uśmiechnęła się. Tak samo zachęcał ją do pierwszych wagarów… Trzy lata temu? Nawet nie zauważyła, że czas tak szybko upłynął. Teraz nie chodziło o wagary. Miała iść do niego do domu. Pierwszy raz. Miała poznać jego matkę. Bała się tego spotkania. Sama nie wiedziała dlaczego. Ostatecznie ta kobieta nic jej nie zrobiła, bo przecież nawet nie miała okazji. Uśmiechnęła się niepewnie do Michaela i skinęła głową. Chłopak wykorzystał chwilę i pociągnął ją w kierunku drzwi. Nie wiedziała, czemu aż tak bardzo mu na tym zależało. Nawet nie mówił o swojej mamie, a tym bardziej o tym, że miałaby się poznać z Molly. Michael pchnął drzwi i niepewnie przekroczyli próg.
- Mamo? – odezwał się chłopak.
- Gdzie znowu byłeś?! Nie możesz nigdy wrócić na czas?! – wydarła się z drugiego końca domu. Molly skuliła się, trochę przestraszona. – Ooo.. No proszę – powiedziała, gdy zobaczyła dziewczynę. – Przyprowadziłeś koleżankę. Gdzie ją znalazłeś? Pod latarnią? Nie odpowiadaj, wiem że tak. Z resztą nie wiem, po co się tam pcha. Dużo masz klientów, złotko? – zapytała złośliwym tonem.
Molly nie wiedziała skąd w ogóle pomysł, że mogłaby się sprzedawać. Pochodziła z w miarę dobrego domu i rodzice starali się, żeby na ogół wyglądała jak człowiek. Wiadomo, dawali jej swobodę bycia sobą, ale bez przesady. Tamtego dnia wyglądała wyjątkowo przyzwoicie. Ubrała spódnicę w biało-czarną kratkę, czerwony sweter i trampki. Włosy opięła w wysoki kucyk. Na prostytutkę stanowczo nie wyglądała. Zrobiło jej się bardzo przykro, ale nie pokazała tego po sobie. Nie miała w zwyczaju dzielić się z innymi swoimi uczuciami. Postanowiła zignorować to, co przed chwilą usłyszała.
- Jestem Molly, chodzę z Michaelem do klasy – powiedziała z uprzejmym uśmiechem i lekko dygnęła, wyciągając w stronę pani McKagan rękę.
Kobieta odtrąciła ją z wyraźnym obrzydzeniem i wróciła do kuchni. Krzyknęła jeszcze tylko: ‘Michael, powiedz mi, kiedy ta dziwka stąd zniknie i nie pokazuj się tutaj z nią więcej!’. Molly wybiegła z domu najszybciej, jak potrafiła. Nie oglądała się za ciebie, więc nie wiedziała, że Michael biegł za nią. Jednak jego kondycja nie była zbyt dobra, więc po chwili się poddał i smutny wrócił do domu. Nie odezwał się już tego dnia do matki. Zamknął się w swoim pokoju i siedział tam samotnie. Nie zamierzał przestać się widywać z Molly. Miał nadzieję, że dziewczyna nie obraziła się na niego przez to, jak potraktowała ją jego matka. Nie przeżyłby, gdyby stracił ją w taki sposób.

***

Michael wszedł do domu, trzaskając drzwiami. Za nim biegła jego matka. Chłopak nie chciał jej słuchać. Przed chwilą widział się z Molly. Siedzieli na ławce przy ulicy i rozmawiali. Nagle nie wiadomo skąd pojawiła się tam pani McKagan. Zrobiła synowi awanturę, wyzwała Molly od szmat i kazała synowi wrócić do domu.
- Wyprowadzam się! – krzyknął do niej, gdy tylko przestąpiła próg.
- Że co proszę? – stanęła, nie wiedząc, co ma zrobić.
- Dobrze słyszałaś. Nie wytrzymuję już z tobą. Zawsze wszystko musisz zepsuć. Wszystko! Czegokolwiek nie chcę zrobić, ty mi zabraniasz. Wszystko krytykujesz. Mam dość! – chłopak gestykulował gwałtownie pod wpływem emocji.
- Tak? – zaśmiała się sarkastycznie. – I co? Gdzie pójdziesz? Gdzie będziesz mieszkał? Za co żył?
- Już wolę żyć na ulicy, niż z tobą!
Michael wyminął matkę i poszedł do swojego pokoju. Pozbierał wszystko, co było mu potrzebne. Po kilku minutach zszedł na dół i ponownie wyminął kobietę, kierując się w stronę drzwi.
- Może kiedyś się odezwę – rzucił jej na pożegnanie.

***

- Dlaczego?
Nie mogła zrozumieć, dlaczego chce ją zostawić. Przecież może mieszkać u niej, albo u jakiegoś znajomego. Nie musi od razu wyjeżdżać do Miasta Aniołów. Obiecywał, że tego nie zrobi! Nie będzie go widzieć…
- Już mówiłem – odpowiedział, patrząc gdzieś w przestrzeń.
- Ale Michael! – dziewczyna poderwała się z łóżka, na którym do tej pory siedziała. – Masz 17 lat! Kto cię zatrudni? Gdzie będziesz spał?
- Zadzwoniłem do kolegi. Powiedział, że mogę u niego mieszkać, dopóki nie znajdę czegoś lepszego.
McKagan nie wykazywał emocji. Molly myślała, że po prostu mu już na niej nie zależy. Nie wiedziała, jak bardzo się myli. On nie chciał pokazać swoich słabości. Choć była jedyną osobą, przed którą mógł się otworzyć.
- Ale… Nie jedź dzisiaj… Prześpij się z tym… Może zmienisz zdanie… Proszę… - Molly miała łzy w oczach.
Chłopak skinął głową. Rozłożył się na fotelu i szybko zapadł w głęboki sen. Dziewczyna jednak jeszcze długo nie mogła zasnąć. Michael ją skrzywdził i chciał ją zostawić… Co ona bez niego zrobi? Może jeszcze zmieni zdanie?

***

Michael wstał wcześnie rano. Pozbierał swoje rzeczy, starając się nie obudzić Molly. Tak wiele dla niego znaczyła… Ale nie. Musiał wyjechać. Wyszedł na palcach z pokoju i pobiegł do drzwi wejściowych. Wkrótce szedł w kierunku domu Beatrice, skąpaną w słońcu ulicą. Po kilkunastu minutach zadzwonił dzwonkiem przy furtce. Drzwi lekko się uchyliły, a zza nich wyglądnęła nieuczesana głowa Beatrice. Dziewczyna uśmiechnęła się na widok kolegi. Gestem zaprosiła go do środka. Michael nie zamierzał zostać tam długo i postanowił porozmawiać z nią na zewnątrz. Beatrice podeszła więc do niego w szlafroku. Nie przejmowała się, czy ktoś ją zobaczy. Od dawna miała wszystkich głęboko gdzieś.
- Co się dzieje, Michael? – zapytała z niepokojem, gdy zobaczyła minę chłopaka.
- Bet… Wyjeżdżam do LA – wyrzucił z siebie.
Michael patrzył za zdziwieniem, jak dziewczyna smutno się uśmiecha. Kiwała powoli głową, jakby przyswajając informację. W końcu spojrzała na niego. Nie płakała, nic z tych rzeczy.
- Wiedziałam, że długo tu nie wytrzymasz – uśmiechnęła się trochę szerzej, ale zaraz spoważniała. – Co na to Molly? Dużo dla niej znaczysz.
Ostatnie słowa wypowiedziała wolno, żeby do niego dotarły. Zawsze była zazdrosna o Molly. Miała wrażenie, że odebrała jej przyjaciela. Mimo wszystko uważała, że jest całkiem w porządku. Wiedziała, jak bardzo przywiązana była do McKagana.  Nikomu nie życzyła takiej straty. Chłopak westchnął.
- Ona… Nie chce, żebym jechał. Nie chce zostać tu sama – Michaelowi zrobiło się szkoda przyjaciółki.
- Weź ją ze sobą – zaproponowała Beatrice bez chwili wahania.
- Ze sobą? – prychnął. – Ona ma tutaj zajebiste życie. Ma wszystko. Nie zabiorę jej tego.
- Ale nie będzie miała ciebie – powiedziała z naciskiem Bet.
- Nie. Nie skrzywdzę jej tak – chłopak kręcił głową.
- Wyjeżdżając skrzywdzisz ją bardziej!
- Nie! Dość! Przepraszam, Bet. Muszę już iść. Odezwę się do ciebie, gdy będę na miejscu – zapewnił zdenerwowany, przyciągając ją do siebie.
Dziewczyna wtuliła się w niego. Nie wiedziała, czy jeszcze kiedyś go zobaczy. Łzy stanęły jej w oczach. Nawet jej trudno przychodziło pożegnanie z nim. Nie wyobrażała sobie, jak bardzo musiała cierpieć Molly.
- Michael, obiecaj mi jedną rzecz – poprosiła, patrząc mu w oczy. – Nie wyjeżdżaj teraz. Idź się z nią jeszcze pożegnaj.
- Ale…
- McKagan! – krzyknęła.
- Dobra, okej. Niech ci będzie.
Nie chciał się z nią żegnać. Był pieprzonym tchórzem. Nie chciał, żeby cierpiała. Ale przecież musiał… Musiał ją ranić? Nie. Mógł zostać, albo wziąć ją ze sobą. W sumie pomyślał, że mógłby zaproponować jej wspólny wyjazd. Wtedy miałaby pewność, że nie chce od niej uciec. Pewnie i tak by się nie zgodziła. Ale gdyby jednak? Czy byłby w stanie zabrać jej wszystko, co miała tutaj? Nie, zdecydowanie nie.

***

Wszedł do jej pokoju przez oko. Nie wiedział do końca dlaczego. Jakby nie patrzeć, mógł wejść przez drzwi, jak człowiek. Molly już nie spała. Siedziała na łóżku i… Płakała? Znowu. Znowu przez niego. Zawsze to on ją tak bardzo krzywdził. Nikt inny nie był w stanie tak bardzo jej zranić. W końcu najbardziej obchodzą nas ludzie, na którym nam zależy, prawda?
- Myślałam, że mnie zostawiłeś – powiedziała, uśmiechając się przez łzy.
Pokręcił tylko głową. Podszedł do niej, delikatnie ją przytulił. Była w tamtym momencie tak krucha… Tak bezbronna…
- Molly… Ja… Ja chyba… - wziął kilka głębszych oddechów. – Kocham cię.
Dziewczyna uśmiechnęła się smutno. Spojrzała Michaelowi prosto w oczy. Przeszywała go spojrzeniem. Po kilku chwilach zaprzestała tej czynności.
- Michael… Obiecałeś, że nie będziesz kłamał.
- Ja nie kłamię! – zaprzeczył stanowczo.
- Uspokój się, kochanie. Po co mi to powiedziałeś? Zaraz mnie zostawisz. Chociaż obiecywałeś, że nigdy tego nie zrobisz. Krzywdzisz mnie, wiesz? I znów łamiesz obietnicę. Wyjedziesz. I co? Znajdziesz sobie inną, zapomnisz o mnie. Wiem o tym. Zrobiłbyś to, kochając mnie? No raczej nie. Wolałabym o tym nie wiedzieć, wiesz? Żyć w przekonaniu, że byliśmy tylko przyjaciółmi. Nikim więcej. Bo widzisz… Ja też cię kocham. I teraz to wszystko będzie dla mnie dużo trudniejsze – głos zaczął jej się łamać.
- Ja przepraszam… - po raz kolejny nie wiedział, co zrobić.
- Nie przepraszaj. Po prostu mnie już zostaw. Wyjedź. Proszę… - rozpłakała się na dobre.
Wstała i otworzyła mu drzwi. Chłopak posłusznie do niej podszedł. Nie był jednak w stanie jeszcze odejść. Obrócił się na pięcie i ich twarze znalazły się kilka centymetrów od siebie. Delikatnie wpił się w jej usta. Czuł słony smak łez, drżenie jej ciała. Molly nie cieszyła się, ale od dawna pragnęła tego pocałunku. Odepchnęła go delikatnie od siebie.
- Żegnaj – wyszeptała.
- Żegnaj.

***

Sześć lat później Duff McKagan siedział w słabo oświetlonym salonie Hellhouse’u. Usłyszał kroki na schodach. Obok niego przeszła Molly, przelotnie na niego spoglądając. Duffowi trzęsły się dłonie.
- Pamiętasz mnie? – zapytał cicho.
Dziewczyna spojrzała na niego.  Nie wiedziała, o co mu chodzi. W ogóle nie była pewna, czy mówi do niej.
- Gertrud… Miałaś rację. Skrzywdziłem cię, opuściłem i okłamałem. Tak bardzo przepraszam… - chłopak nie miał odwagi, by na nią popatrzyć.
Molly stanęła jak wryta. Michael? Ale jak to? Jak ona mogła go nie poznać? Jak to w ogóle było możliwe? Po tylu latach… Zero kontaktu… Aż nagle… Dlaczego go nie poznała? Zmienił się, nawet bardzo. Przefarbował włosy, zaczął się inaczej ubierać, malować… Ale to przecież wciąż był jej Michael. Nie rozumiała… To by tłumaczyło ten nagły przypływ nienawiści do pani McKagan. Tak, ta kobieta również się zmieniła. Po wyjeździe syna przestała dbać o siebie. Ale nie skojarzyła nawet nazwisk? Dawno nie myślała o Michaelu. Starała się wyprzeć go z pamięci. Może dlatego… Nawet nie pomyślała, że mogłaby go tu spotkać. Wszystkie wspomnienia nagle w nią uderzyły. Po jej policzku spłynęła łza.
- Michael… Ty skończony idioto – uśmiechnęła się do niego.
Duff odwzajemnił uśmiech. Podszedł do dziewczyny i przytulił ją mocno.
- Michael, bo zaraz płuca wypluję – zaśmiała się.
Niechętnie odsunęli się od siebie. Co mieli zrobić w takiej sytuacji. Patrzyli na siebie, od czasu do czasu coś skomentowali. Po chwili dziewczyna odezwała się zdecydowanym tonem.
- Michael… Duff. Zacznijmy od nowa, okej? Nie zapominajmy o tym, co było. Nie o to mi chodzi. Tylko… Wtedy bardzo mnie zraniłeś. A teraz… Teraz kocham Stradlina, wiesz? I nie mogę go zostawić, bo nagle okazało się, że wielki Duff McKagan to mój Michael. Wiem, jaki to ból… Do czego dążę? Możemy się znowu przyjaźnić – wyciągnęła do niego rękę.
McKagan wyszczerzył się do niej i uścisnął dłoń. Tak, tak chyba było najlepiej dla wszystkich. Kto wie, jakby to teraz wyglądało, gdyby wziął ją ze sobą? Albo gdyby został? Czy istniałoby Guns N’ Roses? Czy w ogóle byłby muzykiem? Może mieliby teraz dzieci i mieszkali w domu nad jeziorem? A może dawno temu zerwali by ze sobą i teraz ona pracowałaby w sklepie, a on roznosił ulotki? To pozostanie tajemnicą. Ważne, że było dobrze tak, jak jest. I wszyscy byli zadowoleni z życia. Choć trudno być naprawdę szczęśliwym…

_____________________

Kilka słów do Alexandry: Weź się człowieku ogarnij.! Sześć dni temu dodałam ostatni rozdział, a ty już go 4 razy przeczytałaś.? xD  Dobra, whatever. Masz ten i nie wiem, Kidy będzie następny. Jedź ze mną na Slasha.!..:D
+ Dziękuję za 2350 wyświetleń.;*
++ Komentujciee.!

środa, 19 grudnia 2012

Rozdział 12


To ja się uczę, a żeby Wam się nie nudziło, to macie rozdział.;)
Wiecie co? Wzięło mnie na dedykowanie.x) Tylko mi brakło narracji dla wszystkich osób, które to czytają, więc w pierwszej kolejności leciałam te, które są ze mną od początku. A później już mi jakoś poszły następne. Tak więc:
Slash – dla Magdy. Bo jesteś takim zajebistym Hudsonem. I bo z Tobą pisałam o pierwszym zniknięciu Paula.. I oni gadają po polsku, bo mi się tak kurwa podoba.xD
Duff – dla Natusi K. Bo to czytasz, chociaż masz szlaban na komputer. ;*
Izzy – dla Trish Adler. Bo podsunęłaś mi pomysł z Picassem.;)
Axl – dla Clarissy. Bo z tego co pamiętam, to byłaś pierwszą ‘blogową’ osobą, która skomentowała te pierdoły, które piszę.:)
Steven – dla rockstar. Tak po prostu.;D
Michelle – dla Alexandry. Z przeprosinami, że nie spotkałyśmy się w weekend.:(
Molly – dla Sabine. Bo mi się tak jakoś z nią kojarzysz.<3
April – dla Rose. Mam nadzieję, że się spodoba.:)
Marie McKagan – dla Ady. Bo tak jakoś. Za to, że jesteś. Spizgany Smoleń..xD
+ przeprosiny dla Wiktorii, że nie ma seksu. Ale nie pasował mi tu.;p

Nie przeczytałam tego, z powodu braku czasu, więc przepraszam za wszelkie błędy, powtórzenia, itd..
KOMENTUJCIE, PROSZĘ. BO JUŻ NIE MAM SIŁY..
Miłej lektury..;)



Slash:

- Slash… - April podniosła się z mojej klatki piersiowej i ze zmartwieniem spojrzała mi w oczy. – Gdzie do cholery jasnej znowu wcięło Paula?!
- Rozpierdalasz mnie, dziewczyno – udało mi się wydusić, między kolejnymi atakami śmiechu.
 Łzy napłynęły mi do oczu. Ona jest spostrzegawcza, nie ma co. Brzuch zaczął mnie boleć, ale nie mogłem przestać się śmiać. Jeszcze ta jej mina. Jakby próbowała myśleć. Nie wątpię, że jest inteligentna i w ogóle… Ale proszę was. Przez nią się zaraz zesikam ze śmiechu. Nie no, bez jaj. Co to ja, Adler jestem? Z trudnością uspokoiłem oddech, po czym odważyłem się spojrzeć Jonson w twarz. Powaga godna… Jakiegoś poważnego człowieka.
- To nie jest śmieszne, Saul! On jest kurwa jak ninja! Jest, nie ma go, znów jest, znika! Ja pierdolę. Mózg mnie boli… - zaczęła rozcierać sobie skronie.
Udawałem, że kaszlę, żeby nie zauważyła mojego rozbawienia. Udało się. Slash, musisz poważnie zacząć zastanawiać się nad zawodem aktora. We wszystkim, czego się chwytam jestem zajebisty. To mnie normalnie przeraża. Nie wiem, co bóg sobie myślał, zsyłając na ziemię tak idealne stworzenie, jakim jestem ja. Może mam być jakimś prorokiem, czy coś… W takim wypadku plan tego pana na górze nie wypalił. Nie zamierzam gadać z krzakiem, zapierdalać kilometry na piechotę, urodzić, będąc dziewicą, ani nic z tych rzeczy. Sorry, bogu.
Wracając do tematu – musiałem się zastanowić, czy powiedzieć jej prawdę o Paulu, czy nie. Z jednej strony było by to trochę niebezpieczne i kumpel mógłby się na mnie wkurwić. Ale z drugiej, to przecież wszyscy jej ufaliśmy, mieszkała z nami i bez sensu ją cały czas okłamywać. Myśl, Slash, myśl. Może jednak powiem prawdę…
- April. Po pierwsze, to gdy byliśmy w drodze do studia, to Paul powiedział nam, że musi lecieć i spieprzył, ale pewnie twój silnie pracujący mózg tego nie odnotował. A po drugie, to Paul… Jakby to ująć… Ma dość ciekawą pracę – wybrnąłem z sytuacji.
- Jest męską dziwką?! – miała oczy, jak pięciozłotówki.
- Nie, głupolu – klepnąłem ją lekko w czoło. Czy tylko ja miałem wrażenie, że była naćpana? Zachowywała się jak Steven. – Jest… Przemytnikiem narkotyków – wydusiłem w końcu z siebie.
- Ojaciebiekurczępierdolę! – tego się nie spodziewała.
- Bardzo chętnie, ale akurat robiliśmy to przed chwilą, więc możemy odczekać jeszcze… - zamyśliłem się. – Pięć minut? – zaproponowałem.
- Nie chcę się na razie pierdolić! – weź ty się kobieto zastanów, a nie… - Po prostu z szoku wyjść nie mogę.
Usłyszałem dzwonek telefonu. Pozostawiłem zamyśloną April na kanapie i poszedłem odebrać, bo przecież nikt inny nie raczy ruszyć dupy. Podniosłem słuchawkę.
- Oby to kurwa było ważne, bo jak nie to możesz się już rozłączyć – uprzedziłem.
- Dzień dobry. Marie McKagan z tej strony. Matka Michaela – Osz kurwa, Slash, ale przypał.
- Dzień doby, zawołać Duffa? Yyyy… To znaczy Michaela? – poprawiłem się szybko.
- Gdybyś był tak miły – poprosiła chłodno.
- DUUUUUUFF! MATKA DZWONI!!! – wydarłem się na cały dom, zakrywając ręką słuchawkę.
Coś huknęło na górze. Pewnie McKagan schodzi. Znając go, to na stówę się przewrócił. Już po chwili ujrzałem jak nasza żyrafa biegnie po schodach i wyrywa mi telefon. Burknąłem tylko „nie ma za co” i wróciłem do April. Dziewczyna ziewnęła przeciągle, ponownie kładąc  się na moim torsie. Sięgnąłem na stolik po butelkę i pociągnąłem z niej łyk orzeźwiającego piwa. Po pewnym czasie wpadł do nas zszokowany Duff. Oddychał ciężko, oczy wyłaziły mu z orbit.
- Co jest? – przejęła się Jonson.
- Moja matka przyjeżdża – wymamrotał, omiatając wzrokiem cały bałagan.

Duff:

Nie, nie, nie! Tak kurwa nie może być! Po cholerę ona chce tu przyjeżdżać? „Odpocząć sobie”. No bez jaj. U nas? Niech sobie jedzie gdzieś na wieś, a nie do naszego domu! Ja pierdolę… Ale tu syf. Matka mnie zajebie. Musimy posprzątać. Trzeba zrobić największe porządki w historii Hellhouse’u! Od czego by tu zacząć…? Możemy iść do baru, żeby wszystko przemyśleć. Nie, Duff! Nie ma czasu! Będzie tu już jutro rano! No więc… Zebranie. Tak! To jest to.
- LUDZIE! ZA PÓŁ MINUTY ZBIÓRKA NA DOLE! – krzyknąłem, aż mnie gardło zabolało.
Chodziłem nerwowo po salonie, co chwilę przystając i kłócąc się ze sobą w głowie. April i Slash praktycznie się nie poruszali, ale w końcu leżeli w miejscu zebrania rodzinnego. Tak, jesteśmy taką patologiczną rodzinką. O, Molly z Izzym! Bardzo dobrze. Usiedli obok Hudsonów. Steven wskoczył przez okno. Taa, najważniejsze jest pierwsze wrażenie. Michelle, ziewając, zeszła z góry i zajęła miejsce na podłodze, w nogach April. W końcu Axl łaskawie raczył zwlec się z góry. Popatrzył krzywo na Chelle, po czym usiadł na fotelu. Czyli wszyscy są. Nie! Stop! Gdzie ten kurwa Thony? Aaa… Wyjechał. No to okej, są wszyscy. Wpatrywali się we mnie. Jedni z zaciekawieniem, drudzy, bo wiedzieli, że nigdzie nie pójdą, dopóki mnie nie wysłuchają. Jestem panem sytuacji.
- Jest sprawa – zacząłem ambitnie. – Jest cholernie poważna sprawa! Moja matka przyjedzie mnie tu odwiedzić, zostanie na kilka dni. Nie patrzcie tak na mnie, nie mam na to wpływu! – rzuciłem, widząc ich miny. – Tak więc… Trzeba posprzątać. Wielkie porządki, czujecie to? Bo ja jakoś nie. Aaa… I podczas jej pobytu macie się zachowywać w miarę przyzwoicie – w porę sobie przypomniałem.
- Sugerujesz coś? – warknął Axl.
- Tak. Że normalnie zachowujemy się jak zjeby i na pewien czas trzeba to zmienić – stwierdziłem, zgodnie z prawdą. Nie lubię kłamać.
- Okej! – Molly klasnęła w dłonie. – Czyli wielkie sprzątanie!
- Nie podniecaj się tak, skarbie. I tym razem to NIE JA zbieram gumki z podłogi, jasne? – upewnił się Stradlin.
Nikt nie potwierdził, ani nie zaprzeczył. Nie było na to czasu. Musieliśmy się ostro wziąć do pracy. Molly, April i Michelle jakoś wszystko w miarę mądrze rozplanowały. Wszyscy próbowaliśmy się ogarnąć. A wszystko przez moją durną matkę. Jak mi się zacznie do czegoś wpieprzać, to stąd wyleci i się skończy! Nie ma tak. To mój teren. Może go nie zaznaczam, w przeciwieństwie do Adlera, odchodami. Ale miałem swój udział w robieniu tego syfu, który nas otaczał. I wiecie co? Nawet Axl nam pomógł! Tak, tak. Poprzeglądał wszystkie śmieci, czy nie napisał na nich żadnej piosenki, bo jakbyśmy wywalili, to byłby problem.
Dochodziła północ i wreszcie skończyliśmy. Hellhouse był wysprzątany na błysk. O tej wczesnej porze położyliśmy się spać, bo nikt nie miał na nic siły. Nawet na chlanie! Szurając nogami wszedłem do swojego pokoju, po czy walnąłem się w ubraniu na łóżko i momentalnie zasnąłem.

Molly:

Ziewnęłam, podnosząc się z łóżka. Spojrzałam na śpiącego jeszcze Stradlina. Uśmiechnęłam się na ten widok. Tak słodko wygląda, gdy śpi. Nie chciałam go jeszcze budzić, więc najciszej jak umiałam wyszłam z pokoju. Na dole zastałam już Slasha, April i Duffa. Hudsonowie oglądali jakiś mało interesujący program w telewizji. McKagan siedział, jak na szpilkach. Co chwilę podnosił się, wyglądał przez okno w kuchni, po czym wracał do salonu i zasiadał w fotelu. Serio aż tak się matki doczekać nie może? No ludzie… Wyminęłam ich, rzucając ciche ‘hej’ i skierowałam się do łazienki. Tam szybko, choć leniwie, się ogarnęłam. Wskoczyłam pod prysznic, ubrałam się, zrobiłam makijaż. Takie tam… Sami rozumiecie. Nie byłam dzisiaj zbyt zadowolona ze swojego wyglądu. Przez niewyspanie miałam podkrążone oczy. Tego za cholerę nie mogłam niczym zatuszować. Trudno… W sumie i tak dzisiaj nigdzie nie wychodzę. A matkę Duffa mam szczerze gdzieś. To znaczy bardzo chętnie ją poznam, ale jakoś nie przejmuję się, co sobie o mnie pomyśli. Wyszłam z łazienki. Podczas mojego pobytu w niej do salonu przybyło jeszcze kilku ludzi, a mianowicie Steven, Michelle i mój śpiący królewicz. Uśmiechnęłam się do tego ostatniego.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Sekundę później zostałam staranowana przez biegnącego w stronę wejścia Żyrafa. Izzy pomógł mi się podnieść, podczas gdy McKagan witał się z matką. Zmierzyłam ją wzrokiem. Miała na oko ponad czterdziestkę. Ubrana w jakieś wypłowiałe jeansy, flanelową koszulę i obcasy. Włosy spięła w kok na czubku głowy. Jakoś zajebiście to ona nie wyglądała. Widać było, że średnio dbała o wygląd. Przekazała synowi torbę ze swoimi rzeczami. Duff poszedł odnieść ją na górę, a między nami zapanowała niezręczna cisza. Przerwał ją oczywiście Steven, jak zawsze z uśmiechem na twarzy.
- Dzień dobry, pani McKagan – wyciągnął w jej kierunku rękę. Wooow, jak gzrecznie. – Stevie jestem. Dla przyjaciół Popcorn – a tak się dobrze zapowiadało.
Matka Duffa uścisnęła mu krótko dłoń, patrząc na niego surowym spojrzeniem. Coś mi się wydawało, że nie polubię tej babki. Przedstawiliśmy się jej kolejno, zero entuzjazmu oczywiście. Pani McKagan zaczęła chodzić do pokoju i zaglądać w różne zakamarki. Nic z tego. Na pani cholerne nieszczęście posprzątaliśmy wszędzie. Schowaliśmy również wszelkiego rodzaju używki pod deski podłogi. Nic nie znajdziesz, nie wysilaj się.
- Może kawy, herbaty? – zaproponowała grzecznie April, która chyba jako jedyna w tym momencie starała się być miła.
- Herbaty – odpowiedziała chłodnym tonem.
- Proszę – dopowiedziałam za nią.
- Słucham? – spojrzała na mnie trochę zaskoczona.
- Herbaty, proszę. Tak powinna była pani odpowiedzieć. April nie jest niewolnikiem. Jest dla pani uprzejma, a pani ją traktuje jakby była nikim – wycedziłam przez zęby, mrużąc oczy.
Wkurwiała mnie ta kobieta. Izzy szepnął mi na ucho, żebym opanowała emocje. Skinęłam głową i pobiegłam na górę. Zamknęłam się w pokoju Stradlina, po czym usiadłam na łóżku. Ktoś szarpnął za klamkę, jednak nie udało mu się otworzyć drzwi. Delikatnie zapukał.
- Molly, otwórz – poprosił Izzy. Tak myślałam, że to on.
- Nie. Nie wyjdę stąd, dopóki ta kobieta tutaj jest, bo inaczej jej krzywdę zrobię – powsiedziałam, starając się zachować spokój.
- Molly, nie zachowuj się jak dziecko i otwórz te drzwi. Nikt ci nie każe wychodzić. Po prostu mnie wpuść – poprosił Stradlin.
Westchnęłam i podniosłam się z łóżka. Dwoma susami pokonałam przestrzeń do drzwi. Otworzyłam je, po czym spojrzałam nieufnie na Izzy’ego. Wydawało się, że nie miał złych zamiarów, ale nigdy nic nie wiadomo. Załamałam się nad własnymi myślami. Jak mnie coś wkurwiło, to zachowywałam się jak psychicznie chora. Nie obrażając tu psychicznie chorych, bo często zachowywałam się gorzej. Ale nic nie mogłam na to poradzić. Taki odruch obronny. Tak podpowiadał mi instynkt. Wciągnęłam chłopaka za rękę do środka i ponownie zatrzasnęłam drzwi. Stradlin popatrzył na mnie przenikliwie. Rentgen. Nie lubiłam tego. Miałam wrażenie, że wtedy czyta mi w myślach. Nic nie powiedział. Położył się na łóżku i patrzył na mnie. Nic więcej. Usiadłam obok niego i tak na siebie patrzyliśmy. To było lepsze niż rozmowa.

Marie McKagan:

- Mamo! Patrz, co kurwa zrobiłaś! Idź na górę i masz ją przeprosić. April też. No już! – Michael się produkował.
Nie będzie mi gówniarz rozkazywał. Najpierw się wyprowadza, zostawia samą z problemami, a teraz zero szacunku. Ja go w mękach rodziłam, później wychowałam, co wcale nie było takie proste, a on nawet małego ‘dziękuję’ nie powie. Prychnęłam. Głupie to dziecko. W ogóle, jak on wygląda? Przefarbował się, ubiera jak kobieta. Powinien pójść do fryzjera. A to towarzystwo? Pff… Dziewczyny zapewne się sprzedawały. I ja je miałam przepraszać?! Ten cały bałagan. To jest nie do przy-ję-cia!
- Nie mam za co przepraszać – powiedziałam chłodno, po czym powróciłam do picia herbaty.
- Dlatego wyjechałam – poinformował mnie ze złością.
- Słucham?
- Wyjechałem, bo miałem cię dość. Twojego wiecznego przypierdalania się o byle pierdoły. Twojej pieprzonej dumy. Twojej pogardy dla innych – powiedział spokojnie, lecz z … Obrzydzeniem?
- Michael, nie wygłupiaj się. Siadaj na dupie i nie opowiadaj bzdur. I miałeś nie przeklinać – przypomniałam mu.
- Dobra, poddaje się! – gwałtownie poderwał się z miejsca. – Naprawdę się starałem, ale niestety nie mogę z tobą wytrzymać. Masz tu rzeczy – podał mi moje torby. – A teraz zejdź mi z oczu. I nie wracaj tutaj. Jak będę chciał, to sam cię odwiedzę. Jak na razie mam cię dość!
Popchnął mnie brutalnie w stronę drzwi i wypchnął mnie na zewnątrz. Zapierałam się jak mogłam, ale to nie pomogło. Zostałam wyrzucona z domu przez syna. Niewdzięczny gówniarz. Nigdy sobie w życiu nie radził. A jak podaję mu pomocną dłoń, to ją odtrąca. O nie! Nie będę robić z siebie pośmiewiska. Od tej pory już się nie staram. Mieć takiego syna… To ja już wolę nie mieć w ogóle syna. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę przystanku autobusowego.

***

April:

- Slash. Nie czuję tego – powiedziałam ze smutkiem.
Spojrzał na mnie tymi swoimi orzechowymi oczami. Zmarszczył czoło, zamyślając się. Pewnie nie wiedział o co mi chodzi. Trudno mu się dziwić, przecież ja też tak naprawdę nie wiedziałam.
- Czego nie czujesz, kotku? – zapytał z troską w głosie.
No właśnie. Czego nie czuję? Sama nie wiem. Czegoś na pewno.  Nie kochałam go? Kochałam go, bez wątpienia. Nie pociągał mnie fizycznie? Pociągał, bez dwóch zdań. No więc o co mi mogło kurwa chodzić?
- Wiesz… Właściwie nie wiem. Chyba… Tak czuję, że… Jakby… - nie mogłam się wysłowić, za dużo myśli i słów do wypowiedzenia. – No że… Yyy… Nie staramy się? – zasugerowałam niepewnie.
Przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Jego loczki łaskotały mnie w twarz.  Wsłuchiwałam się w bicie naszych serc. W nasze oddechy… Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale to chyba było piękniejsze niż muzyka. Choć to była muzyka… W pewnym sensie.
- Nie mów tak. Ja się staram. Naprawdę się staram. Tylko… Niezbyt wiem, jak mam po sobie pokazać, że… - szeptał mi do ucha. Powiedz to, powiedz. – Uwierz, że się staram – nosz kurwa. – Jesteś dla mnie bardzo ważna. Nigdy nie byłem tak blisko z żadną kobietą. I nawet nie próbuj mówić, że się nie staramy. Staramy się, jasne? – dokończył już pewniej i głośniej.
Kiwnęłam głową. Nie usłyszałam tego, co chciałam. Tych dwóch pięknych słów, od których zawsze uciekałam. A teraz czekałam na nie z niecierpliwością. Byłam jak pusty kubek, który tylko czeka, aż słowa wypowiedziane z jego ust go wypełnią. No nie wiem, jak to nazwać. Ale tak się czułam.
Slash delikatnie mnie od siebie odsunął. Wstał i podszedł do gramofonu, chwytając po drodze jakąś winylową płytę. Nastawił ją, po czym wolnym krokiem wrócił do mnie. Wpatrywałam się w niego, gdy usłyszałam pierwsze dźwięki ‘When The Children Cry’ White Lion. Usiadł obok mnie, odłożył kosmyk moich włosów za ucho i intensywnie się we mnie wpatrywał. To było takie piękne. Nie do opisania. Nie miałam wątpliwości, że się starał. Bardzo się starał. Najpiękniejsze było to, iż tak naprawdę w tamtym momencie chciał tylko być ze mną, przebywać w moim pobliżu. I z wzajemnością. Czuć jego dotyk na skórze. Jego oddech na swoim policzku. Jego słowa, gdy zaśpiewał wraz z Trampem…
When the children cry
Let them know we tried
´cause when the children fight
Then we know it ain´t right
When the children break
Let them know we´re awake
´cause when the children sings
The new world begins’



Axl:

-          Dajcie mi kurwa święty spokój! – wydarłem się po raz tysięczny.
Czy do nich kuźwa nie dociera, że mnie wkurwiają. No nie dociera? Jakaś nowa zabawa w doprowadzanie Rosa do szału?! Nie ma problemu. Mogę im tu zrobić rozpierduchę. Teraz, zaraz. Byle by mi tylko dali spokój. Tak trudno? Nie mogę… Wkurwiają mnie czym tylko się da. Tym, że mówią, tym, że żyją na tym samym świecie co ja, tym, że oddychają powietrzem, które mogłoby być moje… No wszystkim! Wstałem i najszybciej, jak mogłem wybiegłem z domu, pozostawiając zdziwionych ‘braci’ za sobą. Nie chciałem się dzisiaj z nimi kłócić. Nie wytrzymałbym i zrobiłbym któremuś krzywdę. A tego nie chcemy, nie?
Szedłem wąską uliczką, dookoła drzewa. Jakiś park. Kurwa, gdzie ja jestem?! Dobra, jakby to jebany Stradlin powiedział – whatever. Będę się o to martwił później. Jak zgłodnieję, zamarznę na śmierć i będę musiał wrócić do domu. Gwizdałem cicho, spacerując wolnym krokiem. Taka szara noc… Niby brzydka, a jednak sprawia, że mam wenę i nastrój do rozmyślania. Jęknąłem. Znów będę użalał się nad sobą. Wdepnąłem w kałużę. No niby nic takiego, tylko skąd ona się tu wzięła?! Przecież nie padało. Czy padało? Whatever. Nosz kurwa! Zachowuję się jak Izzy. Axl, gdzie jesteś? Obudź się i wywal ze mnie to nudne Ja.
Jaki ten świat jest dziwny. Od tylu lat się nie zmienił. Wszystko jest tak samo beznadziejne. Ludzie wiecznie zabiegani. Mogli by się choć na chwilę zatrzymać, rozejrzeć. Hello, tu jesteśmy! To my, ludzie z marginesu! Niszczycie nas! Zawsze jest ktoś, kto próbuje się buntować. Zawsze i wszędzie. Człowiek ma w sobie coś takiego, że musi o coś walczyć. A zawsze znajdzie się coś, o co walczyć warto. Ludzie wołają o ratunek, protestują. Przeciw wojnom, przeciw uległości, przeciw ograniczeniom. Chcą być wolni. Chcemy być w 100% - tach wolni. Tylko, że to kurwa niemożliwe. Nikt nie analizuje własnych błędów, tylko popełnia je po raz setny. Aż do znudzenia. A te błędy ranią i ograniczają innych. Czemu wszyscy są takimi egoistami? Sam jestem egoistą. Czemu ja jestem takim egoistą?
Lubię być sam. Tak porozmyślać. Czasem wolę to, niż seks. Serio. Wtedy wierzę, że mogę uczynić wszystko, zmienić świat na lepsze. Tylko, że nie mogę. Chociaż chcieć to móc. Może kiedyś się uda? Koncerty, to jest coś. Ludzie słuchają mnie z uwagą i zrobią wszystko, co tylko powiem. Trochę to straszne, ale takie zajebiste. Tak naprawdę, wolałbym sapać na ulicy, jeść szczury czy inne chujstwa, a robić to w co wierzę i co rozumiem. Gdybym musiał kłamać, wmawiać sobie, że czyjeś poglądy są moimi… Nie wytrzymałbym. Nawet, gdybym miał wtedy wszystko. Ale ludzie… Za jaką cenę?
Politycy, pozornie ważne osoby… Wszyscy kłamią. Nigdy nie chcieli dla nas dobrze. Na pewno nie dla mnie. Musimy im się podporządkować, bo inaczej jesteśmy źli i pójdziemy do piekła, kurwa. Tak mówią. Gówno prawda. Chcą, żebyśmy im wierzyli. Liczą na to, że dzięki temu zapomnimy, kim naprawdę jesteśmy. A o tym nie wolno nam zapominać. Pieniądze, sława… To jest jak krzyk. Krzyk, przez który nie słyszymy szeptu.
 Teraz przemija najlepsza część mojego życia. Gdybym tylko chciał, mógłbym przeżyć to o wiele lepiej. Carpe Diem, tak to było? No bo ludzie… Żyj chwilą, jakby to miała być ostatnia twojego życia. Janis tak mówiła, więc to pewnie prawda, bo ona zawsze wiedziała co i o czym mówi. A co, jeśli jutro wpadnę pod autobus? Czy chciałbym, żeby tak wyglądał ostatni dzień mojego życia. Nie! Trzeba to zmienić.
Ludzie nie są dobrzy. Chcieliby być, ale niestety nie są. Wymyślają różne potwory, które są gorsze od nich, bo nie chcą pogodzić się z myślą, że są najbardziej okrutnymi stworzeniami na świecie. Cieszą się z cudzej krzywdy, myślą głównie o sobie. Nie powinno tak być. Powinni żyć w zgodzie. W zgodzie z innymi i samym sobą. Cieszyć się z cudzych wzlotów, a nie upadków. Wyciągać wnioski z własnych porażek. Starać się naprawić to, co zniszczyli. Kurwa, Michelle!

Michelle:

- Michelle!
Odwróciłam głowę w stronę, z której dobiegał głos. Ujrzałam zmachanego Axla. Musiał biec. Nie wiedziałam, co zrobić. Uciec, ignorować, wysłuchać… Padło na to ostatnie.
- Michelle – chwycił mnie za rękę. – Ja przepraszam. Ja tak bardzo przepraszam – Że co proszę? On mnie przeprasza? – Nie chciałem, poniosło mnie. Nie byłem wtedy sobą. Tak bardzo żałuję… Nie chcę tego spierdolić. Wiele dla mnie znaczysz. Jesteś takim lekarstwem na moją agresję, wiesz? Nie wytrzymam bez ciebie. Wybacz mi… Proszę.
Patrzył na mnie takim szczerym spojrzeniem. Chyba mówił prawdę… Serio żałował? Wybaczę mu… Nie! Kurwa, Chelle. Będzie tak, jak zawsze. Pożałujesz tego. Zawsze popełniam ten sam błąd. Ale z drugiej strony…
- Axl… Ja… Ja nie wiem… Co ja mam zrobić? – zaszkliły mi się oczy. Nie, nie mogę się teraz rozkleić! Muszę być twarda…
- Daj mi drugą szansę. Tylko o to proszę. Jeśli znów cię zawiodę, możesz zrobić co chcesz. Nie pogniewam się. Nie chcę cię krzywdzić, ale Chelle… Ostatnia szansa.
Miał tak smutny głos. Spojrzeniem przebijał mnie na wylot. Ale on mną manipuluje. Masakra. Muszę przyznać, że mam do niego słabość. Czasem się go bałam, ale teraz… Teraz go kochałam. I nie mogłam mu kurwa odmówić. Kiwnęłam głową. Przytulił mnie najdelikatniej, jak potrafił. Wtedy rozryczałam się na dobre. To nie będzie proste, wiedziałam to. Ale musiałam spróbować, żeby potem nie zadawać sobie kluczowego pytania: ‘Co by było gdyby?’.

Izzy:

Tak, to jest to! Odkryłem swoje powołanie! To chcę robić w życiu. W sumie jeszcze tego nie próbowałem, ale na pewno będę w tym dobry. Czuję to! Wszedłem, a właściwie wbiegłem do salonu. Akurat tak się zajebiście złożyło, że wszyscy tam siedzieli. Oprócz mojej Molly, którą gdzieś wsysło po wizycie matki McKagana. Muszę do niej potem zadzwonić. Steven oglądał operę mydlaną w telewizji, Duff darł się na niego, żeby to wyłączył. Slash uczył April grać na gitarze… Całkiem nieźle jej szło. A Axl migdalił się z Michelle. Chwila, chwila… WTF? Przecież jeszcze godzinę temu była wojna, a teraz… Whatever.
- Słuchajcie… - odczekałem chwilę, żeby wszyscy na mnie popatrzyli. Odetchnąłem głęboko. – Zostanę malarzem.
Wybuchnęli śmiechem. No super. Ale na co ja liczyłem? Że będą mnie wspierać? Ha-ha, dobre sobie. Jeszcze to odszczekają.
- Izzy… - powiedział Rose. – Przecież ty nigdy nie malowałeś. Skąd ten pomysł?  - próbował zdusić śmiech.
- No tak sobie siedziałem i nagle TADAAA. Pomysł wpadł mi do głowy – wyjaśniłem podekscytowany.
Znów śmiech.
- Pieprzcie się – mruknąłem, po czym wyszedłem przed dom.
Ja im ufam, myślę, że zaakceptują wszystko, co będę chciał zrobić… Jasnee. Chciałbym. Nie wierzą we mnie. Ale ja wiem, że mogę to osiągnąć. I osiągnę.
- Izz… - Oho! Hudson się pojawił. – Wiesz, że możesz robić, co ci się żywnie podoba. Tylko nie zaniedbaj zespołu, okay?
Odwróciłem się w jego stronę. Chyba mówił szczerze, chociaż po nim to trudno wyczuć. Ale dobra, whatever. Zespołu nie zaniedbam, ale malarzem zostanę. Będę jak Picasso. Będą o mnie pamiętać za tysiąc lat. Będę sławny jak cholera. I będę wyrażał siebie, jak tylko potrafię najlepiej.

Steven:

- Ciii… Słyszycie? – zapytałem.
Wszyscy zamilkli. Coś gdzieś chrobotało. Tylko co? Może to jakiś kosmita chce nam ukraść jedzenie? Nie, Steven… O czym ty myślisz? Przecież wszyscy wiedzą, że kosmici mają własne, zielone jedzenie. Idiota ze mnie.
- Co słyszymy? – dopytywała się April.
Znów chrobotanie.
- No to! – krzyknąłem. – Nawet nie mówcie, że tego nie słyszycie…
Przestraszyłem się. A jeśli tylko ja to słyszę? Może kosmita nie chce jedzenia, tylko mnie? Chcą na mnie przeprowadzać jakieś eksperymenty, a potem zamienić w bezmózgiego sługę. O kurwa! Nie dam się zaciągnąć, nie!
- Czego nie słyy..
- Aaaaaa! Szczur! – Axl przerwał April w połowie zdania.
Rudy wskoczył na fotel i z przerażeniem wpatrywał się w szare, brzydkie zwierzątko pod ścianą. Dzięki bogu… To nie kosmita. A jeśli to taka zmyłka? Jeśli to kosmita w przebraniu szczura? Nie zamydlicie mi oczu, wy pieprzone ufoludki! Kto jak kto, ale ja to jestem inteligentny, jak mało kto. Dziwnie to zabrzmiało, ale wiemy o co chodzi.
- ŁAPAĆ GO! – krzyknąłem.
Wszyscy rzucili się na kosmitę. Woow. Jestem tak zajebisty, że mnie słuchają. No kto jest zajebisty? No Stevie jest, of course. Bronią mnie przed obcym. Bo się zaraz wzruszę… O kurwa! Ten kosmita jest szybszy, niż myślałem. Zaraz im spierdolił do kuchni. A oni za nim. Pomógłbym im, ale on chce mojego mózgu. Lepiej się nie wychylać. Duff prawie go ma! Dalej ty wyruchana żyrafo! No nie… Zawsze się musisz wypierdolić? O, teraz Slashowi nieźle idzie. Nie! Ale ten alien cwany. Przebiegł koło węża i Hudson nie chciał na niego nadepnąć… Tak, tak, tak, dalej… Jest! Axl go ma! NIee! Przestraszył się i go wypuścił. Kochani, stawka jest wysoka. Mój mózg! Postarajcie się trochę.
- Mam go!
- Brawo, April. Ja to zawsze mówiłem, ze jesteś kochana – zeskoczyłem z kanapy.
Dziewczyna trzymała kosmitę w ręce, a ten szamotał się i koniecznie chciał jej spieprzyć. Nie tym razem. 1:0 dla Popcorna!
- Co z nim zrobimy? – zapytała Michelle.
- Jak to co? – nie rozumiałem, jak w tej sytuacji można mieć jakieś wątpliwości. – Za drzwi!
- Ja to zawsze chciałam mieć szczurka – zamyśliła się Jonson.
- No nie! Bez takich mi tu! Nie bądź naiwnym człowiekiem, skarbie. To jest kosmita, a nie żaden szczur. To tylko kamuflaż!
Popatrzyli na mnie jak na idiotę. A to przecież ja mam rację. Oni tego nie widzą. Być może, gdyby chodziło o ich mózg, inaczej by na to wszystko patrzyli. Ale dopiąłem swego. Szczur-kosmita wylądował w ogrodzie i poszedł dręczyć innych niewinnych ludzi. A my mogliśmy się w spokoju napić. Wieczór idealny.