wtorek, 8 stycznia 2013

Rozdział 13


Na początku to wiecie… Nie wytrzymam, kurwa z radości: Jadę na Slasha do Katuu.! :D :D
A teraz sprawy rozdziału… No mi się średnio podoba… Nie wiem jak Wam. Mam nadzieję, że chociaż trochę bardziej niż mi.;)

Rozdział dla Shayen  – mojego Miszcza fizyki o wielbłądach i wiedzy o miejscach bytu organizmów. Twórcy teorii, że mój blog jest sławny <hahahah>. Lepsze, niż teoria, że Duff nie ma kręgosłupa. Żony Jimmy’ego Page’a i Jacka White’a. Kochanki w-pizdu-wielu facetów. Z bólem to przyznają, ale zdolniejszej ode mnie, bo udało jej się dostać do ADJ (Akademii Dla Ninja). I Miszcza Painta oczywiście i robieniu słitfoci swoich z Kirkiem *_*. Dobra, kończę monolog. Więcej na priv..;x Chciałam Ci zadedykować R16, bo tam jesteś, ale jednak łap ten.;D Kocham Cię i przypominam o moi sobotnim ślubie ze Snake’iem.<33

I dziękuję bardzo Adusi za list miłosny i gumę do żucia dla S________ .xD Teraz to ja naprawdę muszę spierdzielać do Krakowa.x) No i oczywiście za pomysł na zaproszenie B___________ na piżama party, ale chyba jednak wolę go zaprosić na bezpiżama party. If You know what I mean..:D <3

Dziękuję też oczywiście mojej AxloMichelle, która jest tak dziwna, że kłóci się sama ze sobą. To dzięki Tobie publikuję ten rozdział już dzisiaj, bo groziłaś wpierdolem. Kocham Cię, Siostra.;*

I muszę z przykrością stwierdzić, że w sobotę jadę na stypę, a później wyjeżdżam i będę dopiero koło przyszłego piątku… Więc mnie przez te dni nie będzie. Ewentualnie coś przeczytam na telefonie, żeby nie mieć za dużych zaległości. Ale nie wiem, kiedy wrzuce następny rozdział… Niby mam już trochę napisane, ale… No nie wiem..;P

Przepraszam za błędy, ale nie miałam siły sprawdzić...

A teraz bez zbędnych przedłużeń: zapraszam do czytania tego badziewia. Enjoy. :3



Molly:

Siedziałam w salonie z April i Michelle, gadając o pierdołach. Wiecie jak to jest. Rozmawia się wtedy o wszystkim i o niczym. Nagle na dół zszedł zadowolony z czegoś mój przyszły mąż. Dobra, nie przesadzajmy. Po prostu przyszedł do nas Izzy, jak zawsze z pokerową twarzą. Jednak kąciki jego ust prawie niezauważalnie się unosiły, co próbował ukryć, ale nie ze mną te numery. Ma jakiś genialny plan i chce się ze mną nim podzielić. Uśmiechnęłam się lekko. Przykucnął obok mnie i zaczął szeptać mi na ucho. Poczułam przyjemne ciarki na plecach, jak zawsze gdy był w pobliżu.
- Pani dalej chce się nauczyć jeździć na desce?  - wymruczał.
- Jeżeli pan w dalszym ciągu chce mnie nauczyć, to oczywiście – odparłam.
- W takim razie niech się pani zbiera, bo zaraz wychodzimy – wyszczerzył zęby.
Cmoknęłam go przelotnie w usta, po czym pobiegłam poszukać trampek w jego pokoju. Na obcasach chyba nie będę jeździć, nie? Chociaż w sumie… Nie, chcę jeszcze trochę pożyć. Usiadłam na łóżku, żeby ubrać szare trampki z ćwiekami nad kostkę. Zeszłam ponownie na dół, a tam… Czekała na mnie niespodzianka. Stradlin spojrzał na mnie przepraszająco i rozłożył ręce z bezradności. Na spacer z nami zbierali się wszyscy. WSZYSCY. Okazało się, że Stevie „zupełnie przypadkiem” usłyszał, że gdzieś się wybieramy i postanowił zrobić wypad grupowy. No świetnie. Stwierdziłam jednak, że to nie zepsuje mi zajebistego dnia. I tak będzie fajnie, prawda? Mrugnęłam do Izzy’ego, szczerząc zęby.
Rozejrzałam się po ludziach. Michelle i April zakładały rolki. Duff chyba wybierał się na rower. Seriously? Zabije się, jak nic. Nie żebym w niego nie wierzyła, no ale błagam was. Steven miał jeździć na desce. Ubrał kask nawet. Co prawda taki z przyczepionymi pojemnikami na napoje, ale zawsze kask. Slash był już gotowy na swojego BMX’a, Axl chyba na rower…  Będzie ciekawie, nie ma co.
Miałam rację. Duff na pierwszym zakręcie zaliczył glebę, próbując wyminąć jakiegoś psa. Obdarł sobie kolanko, to straszne, kochanie. Idź do szpitala, bo w ciągu 5 sekund się wykrwawisz i umrzesz. A najlepsze jest to, że panikował, jakby naprawdę tak miało być. Trzeba było się nie wypierdalać. No ale cóż… Niech żyje gracja! Izzy uznał, że na razie trzeba mnie przyzwyczaić do deski i póki co po prostu stałam, a on szedł obok mnie i lekko mnie pchał. W sumie mi się podobało, jak na razie jest świetnie. Slash miał już za sobą próbę wyjazdu po schodach, która skończyła się zderzeniem, że tak powiem czołowym z bardzo miłą staruszką, która wyzwała go od chuliganów [Tak, Adko. Pewnie nawet to słowo uznasz za swoje. Chcesz prawa autorskie.? xD Dop. Aut.] i wkrótce mulat musiał uciekać gdzie pieprz rośnie, żeby nie oberwać pokaźną i wyglądającą na ciężką torebką po głowie. Axl w miarę spokojnie jechał rowerem, a za nim sunęły Michelle i April. Widać, że nie pierwszy raz były na rolkach. Steven też nieźle popierdzielił na tej swojej deseczce. Ogólnie rzecz biorąc, to nie wiedziałam, że oni są zdolni do czegoś takiego.
- Slash, a pamiętasz jak się poznaliśmy? – zapytał nagle Stevie, oczywiście z zaciszem na twarzy.
- Pamiętam, ciężko zapomnieć – odparł Hudson ze śmiechem.
Zapadła pełna oczekiwania cisza. Byłam ciekawa, jak się poznali. Skoro już zaczęli temat, to mogli by go skończyć. Jednak wyglądało na to, że żaden z nich nie chciał opowiadać bez proszenia. Ja pierdzielę… Gorzej niż dzieci.
- No jak się poznaliście? – jęknęłam w końcu.
Tylko na to czekali. Chwilę kłócili się, który z nich ma opowiadać. Ostatecznie opowieść podjął Steven. Już się ciekawie zapowiada.
- Miałem chyba… Ile ja mogłem mieć lat Slash? 18?
- Nie, no co ty… Miałeś z 23 – stwierdził Saul z miną mędrca.
- Ale… Ja teraz mam 23. Mam 23, prawda? – upewnił się. Strzeliłam facepalma. – No to powiedzmy, że miałem 19 lat. Jechałem sobie na deskorolce, tak jak teraz, tylko że trochę bardziej niezdarnie – tu zademonstrował, co to znaczy ‘trochę bardziej niezdarnie’. – No i w pewnym momencie tak rypnąłem na dupsko, że wooohoho – tu zademonstrował, jak rypnął na dupsko. – I Slash do mnie podbiegł, spytał czy wszystko jest w porządku i pomógł mi wstać. Tadaaa – pojechał kawałek, rozkładając ręce. – Wielka przyjaźń – mrugnął do mnie.
Piękna historia. Jeszcze zobrazowana, no super. Ale serio – nieźle się ubawiłam, oglądając Adlera. Taki pocieszny człowiek. Od razu mam zaciesz na twarzy, gdy go widzę, a jak zacznie coś mówić, to da się umrzeć ze śmiechu.
- KURWA MAĆ!
Nie wiem, kiedy to się stało, ale Axl leżał na ziemi i trzymał się za nos. Rower leżał trochę połamany kilka metrów dalej. Koło Axla stał… Słup. I wszystko jasne. Michelle podjechała do niego i pomogła mu się pozbierać. Spojrzała na twarz wokalisty i stwierdziła, że będzie żył.  Całe szczęście, bo gdzie oni by znaleźli drugą taką skrzeczącą wiewiórę? Na dodatek seksowną. Molly, Kuźwa, co ty gadasz? Axl nie jest seksowny! No dobra jest, nawet bardzo. Ale i tak współczuję Chelle, że chce się z nim związać. Jakoś nie widzę Rose’a  w poważnym związku, a Michie chyba tego od niego oczekuje. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Jedno jest pewne – lekko im się żyć nie będzie.
- Przysięgam, że on tu kurwa wcześniej nie stał! – wyjaśnił nam Rudy.
- Jaasne. Teraz wyrósł, bo chciał ci zrobić na złość, nie? – rzuciłam z sarkazmem, stając na ziemi. Izzy mnie podtrzymał, bo się zachwiałam. Podziękowałam mu spojrzeniem.
- No może nie specjalnie… Ale serio, nie widziałem go! – zawzięcie gestykulował. Odchyliłam się do tyłu, bo oberwałabym jego ręką.
- Spraw sobie okulary – zasugerowałam, wywracając oczami.
Chyba zaczął się nad tym zastanawiać, bo mi nie odpowiedział, tylko kiwał głową w zadumie. Odwróciłam się do Stradlina. Patrzył na mnie tymi swoimi brązowymi patrzałkami. Kocham to spojrzenie, nigdy mi się nie znudzi. Przechyliłam głowę lekko na bok. Zawsze tak robiłam, gdy ktoś na mnie intensywnie patrzył. Odgarnął mi włosy za ucho, po czym przejechał palcami po mojej szyi. Przeszedł Mie przyjemny dreszcz. Nie wiem, jak on to robi. Jesteśmy ze sobą już kilka miesięcy, nie raz uprawialiśmy seks, a w dalszym ciągu jego najdrobniejszy dotyk zalewa mnie falą rozkoszy.
- To co? Gotowa sama stanąć na desce? – błysnął zębami.



Steven:

Gdzie oni są? Człowiek się na chwilę zatrzyma, żeby zawiązać sznurówkę, a tych już wsysło. I nigdzie ich nie widać! No świetnie. Co ja teraz zrobię? Pozakręcałem tak, że nawet sam nie wiem gdzie jestem. Mówiłem, żebyśmy jeździli po ulicach, ale nieeee, bo tam są ludzie, musimy iść do parku. I właśnie się w tym parku zgubiłem. Na ulicach, to chociaż są nazwy napisane, jakieś znajome kluby, zawsze można kogoś zapytać o drogę. A tu? Wszędzie drzewa i ani żywej duszy. A wiecie, co jest najgorsze? Że nie mam przy sobie ani grama zajebistych substancji, bo stwierdziłem, że nie będą mi potrzebne. I czym ja teraz zabiję czas? Będę oczekiwał w nudzie na śmierć z głodu, czy pragnienia? W sumie, to mógłbym jeść robaki i wysysać wodę z liści. Może czasem spadnie deszcz, to się umyję…  Chyba nie miałem aż tak źle, jak myślałem na początku. Da się przeżyć. Może za kilka miesięcy ktoś tutaj przyjdzie i pokarze mi drogę do domu? A potem zaczną się wywiady, sesję i będę sławny! To jest pomysł! Podzielę się później sławą w zespole i będziemy znani na całym świecie… Nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy. Przecież nic nie ćpałem. A może bez ćpania mój chory umysł nie funkcjonuje poprawnie? Myślałem pozytywnie i to zawsze. Ale sława na cały
Wstałem z ławki, na której wcześniej siedziałem. Będzie służyć mi za łóżko. Stanąłem na desce i zacząłem jeździć tam i z powrotem. Coś przecież muszę robić, bo się zasiedzę i co wtedy? Strasznie by było. Po pół godziny tak mi się nudziło, że tańczyłem, przy okazji jeżdżąc i śpiewając na całe gardło. No co? Nudziło mi się, a i tak nikt mnie nie słyszał. A nawet jeśli, to zaraz by uciekł, bo mnie nie da się długo słuchać, wierzcie mi. I nagle JEBUDUP! Coś mi podcięło nogi, leciałem do góry nogami, chyba zrobiłem salto z półśrubą, coś niebieskiego mignęło mi przed oczami, a później już tylko uderzenie o beton.
Podniosłem się powoli do pozycji siedzącej, rozmasowując głowę. Ale będę miał siniaka… Rozejrzałem się i zobaczyłem… Człowieka! Jestem uratowany. Zaraz, zaraz… I to jakiego człowieka! Drobna dziewczyna z niebieskimi włosami, przewiązanymi czarną bandanką. Odgarnęła grzywkę za ucho i spojrzała na mnie przeuroczym spojrzeniem.
- Cześć, Blue jestem – uśmiechnęła się.


Paul:

Modliłem się, żeby tym razem również wszystko poszło gładko. Tak, trochę niebezpieczny zawód sobie wybrałem. Ale dobrze płatny. Poza tym kocham adrenalinę, a jej mi w tej branży nie brakowało. Miałem właśnie przejechać przez granicę, dzielącą Stany i Meksyk. Nie spodziewałem się żadnych komplikacji. Strażnicy już mnie kojarzyli i przepuszczali bez problemu. Jakież było moje pieprzone zdziwienie, gdy kazali mi wysiąść z wozu. Z kamienną twarzą posłusznie opuściłem samochód. Uspokajałem sam siebie w myślach. Przecież nic nie znajdą. Towar był dość dobrze ukryty… Może inaczej. Nie był ukryty szczególnie dobrze, ale ci dwaj na pewno nic nie znajdą. Nie sprawiali wrażenia istot potrafiących myśleć. I rzeczywiście. Po kilkudziesięciu minutach zaprzestali swoich działań ze zrezygnowaniem na twarzach. Niezauważalnie odetchnąłem z ulgą. Wolnym krokiem zacząłem podchodzić do wozu.
- Pan jeszcze chwilę poczeka – odezwał się grubszy. Zakląłem pod nosem i znieruchomiałem. – Mick, wezwij jeszcze Nathana z psami – polecił temu mniej rozumnemu. I pomyśleć, że taki przygłup kaleczy imię szanownego Jaggera.
Uspokoiłem się trochę i ze sztucznym uśmiechem na ustach odwróciłem się w ich stronę.
- Panowie, tracicie tylko cenny czas. I wasz, i mój – powiedziałem spokojnie, ściągając ciemne okulary i rozkładając ręce.
- Pan jeszcze chwilę poczeka – powtórzył z naciskiem gruby.
Usiadłem na krawężniku zrezygnowany. Starałem się nie ukazywać emocji, które mną targały. Psy na pewno coś wywęszą. A jak wpadnę, to wyląduję w pierdlu na co najmniej pięć latek. A to nie to samo, co odsiadywanie 24 godzin za kratkami na komisariacie, za awanturowanie się. Nie. Tam jest istna szkoła przetrwania, kurwa. Wiem, bo mój brat siedzi tam od kilku lat. Zanim wyrobił sobie jako taką reputację, został kilka razy zgwałcony i kilkanaście dość poważnie pobity. Nie potrafiłem uczyć się na cudzych błędach i w tamtej chwili przeklinałem się za to. Jeśli jakimś cudem uda mi się wyjść z tego cało – skończę z tym. Naprawdę. Nie będę więcej szmuglował. Kiedy tak rozmyślałam, przyszedł gość w mundurze z dwoma owczarkami niemieckimi. On zdecydowanie wyglądał na bardziej inteligentnego, niż ci dwaj, którzy teraz byli dumni nie wiadomo z czego i udawali, że są w chuj ważni. Siedziałem tam, jak skończony idiota. Ale co miałem zrobić? Gdybym chciał uciekać, zaraz by mnie złapali. Pozostało mi tylko mieć złudną nadzieję, że psy nic nie znajdą. Złudną, fałszywą nadzieję. Już po chwili jeden zaczął szczekać i rozszarpał siedzenie. Miałem przejebane, delikatnie mówiąc. Skuli mnie, wywieźli cholera wie gdzie. Miałem już wszystko gdzieś. Oglądałem całą sytuację jak przez mgłę. Nie wykręcę się, nie ma szans.
- No, no, no. 15 kg kokainy. Nie ładnie, panie Holmes, nie ładnie – zacmokał facet w mundurze.
Milczałem. Nie chciałem się bardziej pogrążać. Cieszyłem się tylko, że nie mam żony, dzieci, ani nikogo, kto by za mną tęsknił. Może trochę głupie to było z mojej strony, ale czułem swego rodzaju ulgę. Teraz musiałem się tylko pilnować, żeby nikogo nie wsypać. Gdybym przypadkiem coś powiedział, to chyba wolałbym dostać dożywocie, bo po wyjściu byłbym w jeszcze gorszej sytuacji, niż możecie to sobie wyobrazić. Przesłuchanie. Prawnik. Rozmowa. Sąd. Droga. Więzienie. Telefon. Cela. Ciągle wrogie spojrzenia. To tylko 5 lat… Tylko 5 lat… 5 lat…


Slash:

- April! Mamy mały problem! – zawołałem do brunetki, siedzącej po drugiej stronie pokoju.
- Jaki znowu problem? – zapytała zrezygnowana, spoglądając w moją stronę.
- Zgubiłem Clyde’a – powiedziałem przejęty.
- CO?! – zerwała się na równe nogi.
Zachowywała się, jakby to była moja wina. A przecież nie była moja. Po prostu na chwilę spuściłem go z oka, a ten cwaniaczek zaraz to wykorzystał. Dobrze, że Axla nie było w domu, bo by mnie chyba zabił na miejscu. Stwierdził, że mu się obraz rozmazuje i jak chce coś zobaczyć to musi sobie zoomować, więc poszedł do okulisty. Ale nie odbiegajmy od tematu. Gdzie wcięło mojego ukochanego dusicielka? Gdybym był wężem, to gdzie bym się schował? Nie, to bez sensu. Gdybym był wężem, to bym się nie chował, tylko siedział w dobrze widocznym miejscu, żeby inni mogli podziwiać moje piękno. No to jak ja mam go niby znaleźć? Usiadłem zdołowany pod ścianą. Już nigdy go nie znajdę! Cały dom przeszukałem i co? Nie ma go! Nigdzie! Dobra, Slash, nie załamuj mi się tu. Kupisz sobie nowego węża… Nie. To już nie będzie Clyde. Co ja zrobię bez niego? Taki piękny był… Jestem kompletnie nieodpowiedzialny. Użalałem się nad sobą w myślach. Nagle poczułem czyjąś rękę na ramieniu. Mogła należeć tylko do jednej osoby.
- Spokojnie, kochanie. Znajdziemy go – uspokoiła mnie.
Spojrzałem na nią. Była piękna. Uśmiechała się do mnie, a ten uśmiech sprawiał, że od razu mi się cieplej robiło. Patrzyła na mnie z troską. Miała zaszklone oczy – w tym wypadku przez łzy. Martwiła się o mnie. Chyba ją… Nie, Slash. O czym ty myślisz? Nie znasz takiego słowa jak miłość. Miłość nie wprowadza niczego dobrego. Ona tylko rani. Pozostawia po sobie pustkę, której za cholerę nie da się wypełnić. A kogo, jak kogo, ale April to ja krzywdzić nie chciałem. Chwyciła mnie za rękę i zaczęła ciągnąć w stronę drzwi. Spojrzałem na nią zaskoczony.
- No chodź. Zobaczymy jeszcze na zewnątrz. Może Axl go ZUPEŁNIE PRZYPADKIEM wypuścił, gdy wychodził – puściła do mnie oczko.
W sumie całkiem możliwe. Nie robiłem sobie jednak nadziei. Bardziej by bolało, gdybym jednak go nie znalazł. Wyszliśmy przed dom. Słońce na chwilę mnie oślepiło, ale w dość krótkim czasie moje oczy przyzwyczaiły się do intensywnego światła. Rozejrzałem się dookoła. Nic. Już miałem wracać do środka, rzuciłem jeszcze okiem na ‘ogródek’ Stradlina, a tam jak gdyby nigdy nic, w słoneczku wygrzewa się… Nie, nie naga kobieta. A szkoda. Chociaż gdy tak patrzę na April, to przestaję mieć ochotę na dziwki. Ooo… Taka naga April. Tyle, że nie w ogródku Stradlina – to psuje cały efekt. Nie, żeby chodziło mi tylko o seks. Bo właśnie nie chodzi i to jest dość dziwne, tyle wam powiem. Ale nie o tym, nie o tym.
- Clyde! – krzyknąłem, podbiegając do gada. Wziąłem go do ręki i podniosłem na wysokość twarzy. – Spróbuj jeszcze raz mi tak spierdolić, to nie wiem, co ci zrobię. Ale nie… No czekaj. Nie obrażaj mi się tu!  Patrz na mnie, jak do ciebie mówię! No… Masz siedzieć ładnie w akwarium. To znaczy terrarium, czy chuj wie gdzie. Ale mam wiedzieć, gdzie jesteś, jasne? No ja myślę.
Pewnie pomyśleliście, że jestem dziwny, ale nie – on to wszystko dobrze zrozumiał, wierzcie mi. Tylko zgrywa niedorozwiniętego. Wróciłem z nim do domu i odstawiłem go do szklanego pojemnika. Rzuciłem mu tam jeszcze jakiegoś gryzonia, bo wyglądał na głodnego. Tak skoro mowa o jedzeniu, to bym coś zjadł…


Axl:

Jebany okulista. Że niby ja mam nosić okulary? Jeszcze takie pedalskie mi dał, no koniec świata. Jak ja się w tym ludziom pokażę? No w sumie to już się pokazuję, bo nie wziąłem samochodu i muszę teraz zasuwać na piechotę. I patrzą się na mnie, jak na skończonego idiotę. Tak, przyzwyczajajcie się. Axl Rose, bóg seksu, gwiazda rocka, ulubieniec policji, itp., itd. wygląda jak niedorobiony kujon. A wszystko przez kochanego okulistę. No bo to, że nic nie widzę, to jeszcze nie oznacza, że mam nosić okulary, nie? Jakoś żyłem bez nich te 24 lata, to następne kilka też mogę pożyć. Ale nieee… Dla pana te pedalskie szkiełka proszę! No dobra, trochę lepiej widzę. Ale za jaką cenę, ja się kurwa pytam? Nie dość, że wyglądam jak kretyn, to jeszcze jestem bardziej wybredny, jeśli chodzi o kobiety. Bo teraz połowa z tych seksownych jest brzydka jak nie powiem co! Dobra, Axl, skończ. Masz Michelle, nie zdradzasz jej. No chyba, że w trasie. W trasie się nie liczy.
Otworzyłem drzwi Hellhouse’u najciszej, jak mogłem. Wiem, niepodobne to do mnie, ale nie chciałem zwracać na siebie uwagi. Kuźwa, Axl! Co się z tobą dzieje do cholery?! No pomijając fakt, że przez te bryle zrobiłem się jakiś nieaxlowaty, to jeszcze z mojej zabawy w ninje gówno wyszło, bo jakiś idiota zostawił Martensa na przejściu. A raczej idiotka, bo w tym domu tylko April ma martensy. Potknąłem się o niego i wywinąłem epickiego orła, lądując dwa metry dalej na ryju. Nobla mi za to.
Na szczęście mój popisowy numer widziała tylko Jonson ze Slashem. Siedzieli na kanapie i próbowali stłumić jakoś śmiech. Udawali, że kaszlą, ale nie ze mną te numery. Zioła nie czułem, a na chorych to oni nie wyglądali. Pewnie. Brechtajcie się z mojego nieszczęścia. Wszystko przez twój cholerny but, Jonson! Odwdzięczę ci się kiedyś, nie bój nic. Wstałem z podłogi i zacząłem się otrzepywać. W końcu zarzuciłem grzywą i dumnie wszedłem do salonu. I właśnie w tamtym momencie Hudsonowie z niedowierzeniem spojrzeli na moją boską twarz, po czym ryknęli takim śmiechem, że chyba pół Sunset usłyszało. Zaraz jednak doprowadzili się do porządku i chyba zrobiło się im głupio.
- Nie moja kurwa wina, że mam słaby wzrok, nie? I nie moja, że muszę nosić pedalskie okularki, tak? – wygarnąłem im.
- Wiemy, Axl. Sorry wielkie, serio. Tak nas z zaskoczenia wziąłeś i to dla tego – wyjaśniła skruszona April, a Saul tylko kiwał głową.
Usiadłem niewzruszony na stołku. Jonson chyba chciała mi jakoś zrekompensować swoje poprzednie zachowanie, bo podeszła do mnie od tyłu, zarzuciła ramiona wokół szyi i wtuliła się w moje plecy. Wymamrotała ciche: „Przepraszam”. Delikatnie przytrzymałem chwilę ręką jej dłonie, co miało oznaczać, że ten jeden grzech został jej odpuszczony. Cóż… Jeśli noszenie okularów oznacza, że wszyscy nagle są dla mnie mili, to chyba mogę je jeszcze trochę ponosić. April uśmiechnęła się do mnie i wróciła do Slasha.
- Wy to macie zajebiste życie – powiedziałem do nich. Spojrzeli na mnie z miną pt. WTF? – No wiecie… Cały dzień nic nie robić, tylko leżeć na tej kanapie i popijać browca. To jest coś – rozmarzyłem się.
- Ja bardzo przepraszam – brunetka usiadła gwałtownie. – Dzisiaj chyba dwie godziny szukaliśmy Clyde’a, bo KTOŚ go wypuścił. A od czasu do czasu przejdziemy się do monopolowego na rogu, ewentualnie do baru – zawzięcie gestykulowała. Pewnie nie podobała jej się myśl, że kapcanieje.
- A tego Clyde’a to znaleźliście? – zaciekawiłem się, upijając wcześniej łyk piwa.
- Tak, znaleźliśmy. Właśnie trawi – poinformował mnie Slash. Zakląłem pod nosem. Już myślałem, że się go pozbędę na dobre.
- Dzięki, stary, ale mogłem żyć bez tej ostatniej informacji – rzuciłem, wstając. – Jakby mnie ktoś szukał, to mnie nie ma. Chyba, że Michelle. Dla niej jestem na górze – powiedziałem, wychodząc po schodach.


Izzy:

Zaraz im szczęki opadną do samego piekła, o tak. Nie wierzyli we mnie, a teraz ja jestem zajebistym malarzem. Co prawda sam w to nie mogę uwierzyć, ale to mało istotne. Bo ważne jest to, czego przed chwilą dokonałem! Sprzedałem moje arcydzieło. Dzieło mojego życia, które zacząłem robić wczoraj, a kończyłem dzisiaj rano… Wczesnym popołudniem. No ja to wiedziałem, że mam dar. Ale że aż taki? Nie przypuszczałbym, ale jednak.
Szedłem sobie dumny, skąpaną w słońcu ulicą. Tak, tu w Los Angeles słońce często świeci. Ale deszcz też czasem pada, U know? Doszedłem w końcu pod dom. W drzwiach wyminąłem jakąś dziewczynę. Tyko co ona tu… Przecież jej nie znam. Jakaś nowa? I dziewczyny ją tu wpuściły? Aaa… To ta, co na nią Popcorn wpadł na spacerze. To zmienia postać rzeczy. Uśmiechnęła się do mnie, ogarniając włosy za ucho i spuszczając wzrok. Odwzajemniłem uśmiech. Słodko wyglądała, tak niewinnie. Na pewno nie na te swoje 19 lat. Chociaż w sumie… Dobra, whatever i jedziesz dalej.
                Wszedłem do salonu, gdzie wszyscy siedzieli na wieczornej popijawie. . No magia normalnie – zawsze jak chcę coś oznajmić, to siedzą w jednym pomieszczeniu. Ale to dobrze dla mnie, bo nie muszę ich szukać. Tylko Rose gdzieś przepadł, ale brak jego obecności jakoś przeboleję. Powie się mu później. Tym razem od razu zwrócili na mnie wzrok. Aż tak po mnie widać, że chcę coś powiedzieć? Oo.. Stevie już coś brał, oby nic mojego. Nie wiedziałem, od czego zacząć, więc rzuciłem prosto z mostu.
- Wracam z aukcji. Sprzedali mój obraz za 10 000 $.
I w tym momencie zapadła grobowa cisza. Fajki powypadały im z otwartych gęb na podłogę. No szlag by to trafił! Tyle ją szorowałem pod czujnym okiem Molly. McKagan się zakrztusił, a Steven z uśmiechem klepał go po plecach.
- Chyba sobie jaja robisz – odezwał się w końcu Duff.
- No chyba nie – rzuciłem. Dalej we mnie nie wierzą.
Molly podeszła i przytuliła się do mnie. Ona jedna jedyna wie, czego potrzebuję. McKagan dziwnie na nas spojrzał, tak jakoś pomarkotniał. Czy ja o czymś nie wiem? Stradlina będziecie w chuja robić? Nie ma tak. Ale o tym pogadam z nią później, bo teraz jest na to zbyt zajebista chwila. Chwila triumfu.
- Ja to od początku wiedziałam, że ci się uda – wymruczała mi do ucha.
Nie wiedziałem czy to prawda, czy nie. Bez różnicy. Ważne, że pierwsza w ogóle zrobiła coś sensownego. Przygryzła lekko płatek mojego ucha, a mój kolega zaczął budzić się do życia. Nie przy ludziach, Molly, nie przy ludziach. Cmoknąłem ją w policzek i odsunąłem trochę od siebie. Chyba zrozumiała, o co mi chodzi, bo zaśmiała się pod nosem, po czym puściła do mnie oko. O matko i córko… Ale ja kocham tą kobietę. Nawet mi się to w głowie nie mieści.
- Trzeba to opić – obudził się w końcu Slash. Dobrze gada, polać mu. – Ale wiesz… Pierwszą wypłatę trzeba przepić, więc ty stawiasz, Stradlin – wyszczerzył się do mnie.



Michelle:

Spakowałam torebkę i po cichu wyszłam z domu. Nie chciałam iść. No jasne, że nie. Nie jestem pojebana, żeby pozowanie w samej bieliźnie przed tym grubasem  dawało mi satysfakcję. Jednakże przytłaczało mnie to, że zwaliłam się im wszystkim na głowę i nawet nie mam z czego dołożyć się do rachunków. Niewielkich, bo niewielkich, ale jednak rachunków. Czułam się jak jakiś totalny darmozjad i dlatego zdecydowałam się na tą sesję. Bo co innego mogłam zrobić? Śpiewam, okej. Tylko że co z tego, skoro wszystkie kluby już opanowały jakieś kapele, tak? Coś mi się nie widziało wejść na przykład do Whiskey a Go Go, stanąć przed Motley Crue i kazać im spieprzać, bo teraz ja gram. Ewentualnie mogłabym też tańczyć na rurze, ale jakoś już wolałam zrobić tą sesję.
Przystanęłam na chwilę na skrzyżowaniu. Chciałam wyciągnąć z kieszeni karteczkę z adresem, ale moja ręka natrafiła na dobrze mi znane kartonowe opakowanie. Odpaliłam szybko papierosa. Wydychając siwy dym, mogłam w końcu skupić się na wspomnianej wcześniej karteczce. Hmmm… Wydawało mi się, że powinnam iść w lewo, więc tak też zrobiłam.
Mój zmysł orientacji w terenie mnie nie zawiódł i kilka minut później wchodziłam do apartament owca. Ludzie dziwnie się na mnie patrzyli. No tak… Co tutaj robi ktoś na moim poziomie? Prychnęłam. Wydaje wam się, że jesteście lepi. I tu się mylicie, moi niekochani. Pieniądze nie sprawiają, że jesteście lepsi. One was tylko otumaniają, odmóżdżają, czy co tam jeszcze. Jak zwał, tak zwał. Istotny jest sam fakt. Nie uważam się za lepszą, nie jestem tego typu człowiekiem. Według mnie jesteśmy równi, ale pewnie bogaci mają inne zdanie na ten temat. Wyjechałam windą na dziewiąte piętro, po czym pewnie zapukałam do drzwi, oznaczonych złotą 23-ką. Otworzył mi 40-letni, tłusty facet. Zdobyłam się na wymuszony uśmiech. Przesunął się, żeby mnie wpuścić, ale gdy zaczęłam wchodzić, rozmyślił się i zagrodził mi drogę. Odbiłam się od jego brzucha i wylądowałam na podłodze. Popatrzyłam na niego morderczym spojrzeniem, a ten tylko wyszczerzył zęby przepraszająco.
- Wybacz, ale mam pewien pomysł. Daj mi kilka minut. Pójdziemy na sesję w teren – powiedział szybko, po czym zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
Wywróciłam oczyma. Powoli podniosłam się z podłogi i zaczęłam badać szkody. Kończyny całe. Ogólnie chyba jestem cała. Ubranie i torebka też przeżyły. Rozmasowałam trochę obolały tyłek. Przeniosłam ciężar ciał na prawą nogę i syknęłam, mrużąc oczy. Ból promieniował od biodra na całą nogę. Ale będę miała siniaka, ja pierdolę… Zaklęłam pod nosem.
Chwilę później drzwi ponownie się otworzyły. Powstrzymałam gwałtowny wybuch śmiechu na widok fotografa. Wyglądał jak taki stereotypowy turysta, macie ten obrazek? Koszula z krótkim rękawem w palmy, kwieciste krótkie spodenki, tenisówki, białe skarpetki do kolan, kapelusz na głowie i aparat w ręce. Obrzucił mnie tylko szybko spojrzeniem i kazał iść za sobą. Wzruszyłam ramionami i poszłam. Po wyjściu z apartament owca zapaliłam kolejnego papierosa. Ostatnio przez humorki Axla coraz więcej palę. Ale co ja poradzę na to, że mi na nim zależy? Tak, przyznaję to. Nienawidzę się za to, ale zależy mi na nim. Chciałabym iść w pizdu i go zostawić, ale nie potrafię. Nie potrafię zostawić go samemu sobie. Poza tym nie zniosłabym myśli, że mógłby mieć inną. A nie jedna o tym marzy. Michelle, Michelle, Michelle… Ty to zawsze masz jednocześnie szczęście i pecha.
Pół godziny później mieliśmy już za sobą przedzieranie się przez jakieś krzaki. Dobrze, że fotograf szedł przodem, to przynajmniej torował mi drogę. Chyba byliśmy na miejscu, bo zaczął ustawiać coś w aparacie. Rozejrzałam się i aż otworzyłam usta z zachwytu. Wodospad, skały, zieleń, dużo zieleni.
- Skąd do cholery takie miejsce w LA? – zapytałam zaskoczona.
- To? – skinęłam głową. Nie wiem po co, bo był skupiony na wymienianiu obiektywu, więc i tak na mnie nie patrzył. – To działka mojego kolegi. Jest miliarderem i sprawił tu sobie taką małą oazę. Teren ogrodzony, widziałaś? – Faktycznie, przechodziliśmy przez furtkę. – Pozwala mi tu robić sesję, żebym nie musiał daleko jeździć – skończył majstrować przy sprzęcie i uśmiechnął się do mnie. – Gotowa?
Skinęłam głową. Ściągnęłam kurtkę i sukienkę. Byłam na to wcześniej przygotowana, ten facet robił mi już kiedyś kilka sesji, jeszcze w Seattle. Można powiedzieć, że ‘stary znajomy’. W sumie powinnam mu być wdzięczna. Miał dobre kontakty i w pewnym sensie mnie wypromował. Gdyby nie on, to nie wiem, co bym zrobiła. Na sesjach z nim zawsze dobrze zarabiałam, bo zdjęcia szły do magazynów, czasem na okładki. Z koncertów też jest kasa, ale nie aż taka. Zostałam w samej bieliźnie i poprawiłam włosy.
- To co, Bert? Jakaś koncepcja? – spytałam z uśmiechem. Zdążyłam się już rozluźnić.
- Idź na żywioł, Michie. Masz pole do popisu – mrugnął do mnie.
Podziękowałam mu w duchu. To chociaż dawało mi odrobinę poczucia wolności. Zamknęłam na chwilę oczy, wzięłam kilka głębszych oddechów. Na świat nie patrzyła już Michelle-outsiderka. Teraz byłam moją drugą, dziką wersją. To wcielenie przybierałam w różnych sytuacjach. Na imprezach, koncertach, w momentach, gdy robiłam coś wbrew sobie i… No cóż, w łóżku. Zaczęłam śmieć się sama z siebie. Zarzuciłam włosami. Drugs, sex and rock n’ roll, tak? I poszłam na żywioł.

***

Weszłam do Hellhouse’u. Pomachałam do April, siedzącej w salonie, ściągnęłam buty i wyszłam na górę. Otworzyłam drzwi do pokoju Axla, a tam siedział na łóżku i czekał na mnie ON. Od razu wiedziałam, że będą kłopoty, widziałam to po jego minie. Przywitałam go i postanowiłam udawać, że nie zauważam jego zdenerwowania. Bo w sumie, to nawet nie wiem, o co znowu mu chodzi! Co zrobiłam? No co? Łóżka kuźwa nie pościeliłam? Tak, tak. Spałam z nim. Wiem co myślicie, ale nie. Nie pieprzyliśmy się. Leżał grzecznie, raz się próbował do mnie dobierać, ale dostał po łapach i przeszłą mu ochota. Albo i nie przeszła, tylko… Nie chciał mnie spłoszyć, lub znów zrobić czegoś nie tak? No nie ważne, nie rozumiem jego myślenia.
Ściągnęłam kurtkę, wyjąwszy z niej paczkę i zapalniczkę. Odpaliłam dzisiaj kolejnego papierosa. Co ja poradzę? Nie wiem czego ode mnie chce. Boję się, denerwuję… Ale przecież nie pokarzę tego po sobie. Oznaka słabości, no way! Położyłam się na łóżku, a Rose dalej siedział, obrócony do mnie plecami. Kulturalnie strzepałam popiół na podłogę. Nagle gwałtownie wstał, patrząc na mnie wściekłym wzrokiem. Lekko się skuliłam, żeby mieć jako takie poczucie bezpieczeństwa.
- Gdzieś ty kurwa była?! – wydarł się na mnie.
- No i o to ci chodzi? – spytałam zdziwiona.
- O to, a o co? Odpowiedz!
- Po pierwsze, nawiązując do twojego pierwszego pytania, to nie jestem kurwą. A po drugie, to pewnie nawet bym ci powiedziała, gdzie byłam, gdyby nie to, że się na mnie drzesz. Więc odpowiem tylko – nie twój pieprzony interes – powiedziałam i zaraz pożałowałam. Pozostało mi czekać na wybuch.
- Nie mój?! Jak to kurwa nie mój?! – zdenerwował się jeszcze bardziej.
- A twój? To moje życie – zaciągnęłam się dymem.
- Ale jesteś moja, więc twoje sprawy, to moje sprawy! – pewnie stwierdziłabym, że całkiem zabawnie wygląda, wymachując tak rękoma. Gdyby nie to, że się go wtedy bałam.
- Tak? Twoja? Nie jestem przedmiotem, kochanie – zaśmiałam się. Jak na razie dobrze ukrywałam zdenerwowanie.
- Ale kurwa… ! No bo…! Ja pierdolę! – zabrakło mu wymówek. Usiadł z powrotem na łóżku i przysunął się do mnie. Zrobiłam mu miejsce. – Przepraszam, poniosło mnie – powiedział już spokojnie, patrząc na mnie przepraszająco.
- Nie szkodzi – wydusiłam z siebie, zdziwiona nagłą zmiana nastroju.
- Seks na zgodę? – zapytał z nadzieją.
- Nie!
- Dobra, dobra. Przepraszam – podniósł ręce w geście obrony. – To teraz powiesz mi, gdzie byłaś?
- Miałam sesję – odpowiedziałam, wydychając dym na jego twarz i uśmiechając się lekko.
- Z kim? – zapytał niby od niechcenia.
- Z Albertem Hamiltonem – odpowiedziałam szybko.
- Z tym skurwysynem?! – znów się uniósł. No ładnie, Chelle. Mogłaś skłamać.
- No.
- To była twoja ostatnia sesja z nim, rozumiesz?!
- Nie! Nie, kurwa! A ty nie będziesz mi rozkazywał! – teraz ja też wstałam.
- Bo co?
- Yyy… - udawałam, że się zastanawiam. – Bo nie masz takiego prawa?
- Jesteś moją dziewczyną!
- Nawet, gdyby tak było, to i tak nie miałbyś prawa mi rozkazywać – powiedziałam powoli i stanowczo, żeby do niego dotarło.
Wydawało mi się, że już się uspokoił. Twarz mu złagodniała, oddech zwolnił, usiadł na łóżku. I nagle…
- SPIERDALAJ! – wskazał na drzwi.
- Sam spierdalaj.
- To mój pokój – przypomniał mi.
Strzeliłam mentalnego facepalma. Wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami. Ledwo się pogodziliśmy, a już znowu się kłócimy. Tak nie może być, to przecież niezdrowe. I wszystko z mojej winy… Stop! Michelle, ogarnij się! To nie moja wina. Co ja zrobiłam? Poszłam na sesję. Taka praca, co poradzę? Z resztą wcale nie hańbiąca. Rozumiem, że mógłby się wkurzyć, gdybym była dziwką. Ale nie jestem, jestem fotomodelką. To on robi z igły widły. Jeszcze jakoś tak wpływa na moje myślenie i zachowuje się tak, że wydaje mi się, że to moja wina. Skurczybyk jeden. Zależy mi na nim. Cholernie mi na nim zależy. Slash mówił, że to przez jego dzieciństwo. Że teraz nie jest w stanie normalnie jakby… Myśleć? Reagować? Staram się zrozumieć, ale ja przecież nie mogę tak żyć! Dawałam mu ostatnią szansę, tak? Zaprzepaścił ją. Więc to koniec. Zależy mi… Kocham go! Kocham go, ale nie dam rady… Miałam ochotę się rozpłakać, ale byłam za bardzo zdenerwowana. Nie. Nie mogłam uwierzyć, że to koniec. Zastanawiałam się, czy on w ogóle się starał. Czy chciał zatrzymać mnie przy sobie? Czy to były tylko puste słowa? Zależało mu? Nie wiem, kurwa, a tak bardzo chciałabym wiedzieć…


A teraz mam dla Was kilka zdjęć..xD


Axl na rowerze przed zderzeniem.

                                                   

Popisy Izzy'ego.


Oto kask Stevena. Nie wiedziałam, jak go opisać, ale myślę, że się domyśliliście, o co mi chodzi..x)


Slash... Klasa sama w sobie.


April.


Najczęstsza pozycja Molly na desce po tym, jak Stradlin pozwolił jej jeździć samej.



Pewny siebie Duff.


Michelle chwilę przed wyjściem na sesję.

A to Blue.

Teraz kilka zdjęć Paula. Wiem, opisywałam go trochę inaczej, ale nie mogłam się powstrzymać przed wrzuceniem to zdjęć Mr. Nice'a..:D


Paul w Hellhousie.


Zatrzymany na granicy.

W sądzie.


Już w więzieniu. Jak widać - pełny lajt.

A na koniec:


Chciałam Wam bardzo podziękować, za te 2666 wyświetleń. Niestety się spóźniłam i dziękuję za ponad 3000 wyświetleń. Kocham Was, naprawdę. Sprawiacie, że chce mi się pisać.
<3