piątek, 14 lutego 2014

Walę tynki w Walentynki

Na specjalną prośbę mojej ukochanej cioci Roxy (młodszej ode mnie, ale co tam xD) napisałam dodatek Walentynkowy. Zupełnie nie miałam na niego pomysłu, więc... No kuźwa, to jest jakieś dziwne. Huehuehuehuehue :D
Dobra tam, walić to! A raczej walić tynki. B|

Przed Wami kilka pojebanych historii, między innymi o tym, jak pan Steven Adler spędził kiedyś Walentynki oraz jak przebiegł koncert Death w Seattle 14 lutego (wątpię, że taki był, no ale no... Nawet jak był, to nie TAKI xD).


   Dawno dawno temu... No dobra, bez przesady. Wcale nie tak dawno, bo w roku 1982 w małej, malowniczej miejscowości o nazwie Los Angeles żyło sobie od cholery dziwnych ludzi. Poza tymi dziwnymi, byli też mniej dziwni i zdziwniali do reszty. A gdzieś tam, na tamtej ulicy... Albo w sumie może innej. Kurwa, nie pamiętam. No gdzieś tam stałem ja, ściślej mówiąc to pod sklepem. Tak, pod monopolowym. Wiatr seksownie rozwiewał mi włosy, a przynajmniej tak mi się zdawało. Dookoła mnie tysiące serduszek. Słodko. Zbliżał się Dzień Świętego Walentego. Z tejże okazji udałem się na obchód sklepów spożywczych i skorzystałem z promocji na lizaki i czekolady. Została mi nawet kasa na wódkę. Jako że byłem za młody, żeby samemu ją sobie kupić, zaczaiłem się pod tym monopolowym i czekałem na jakiegoś przyjaznego typa, który byłby skłonny to dla mnie zrobić. Mijały długie sekundy... W końcu zdałem sobie sprawę, że chce mi się sikać, więc wcisnąłem się między budynki, aby... Jakby to ładnie ująć... Nie wiem, pieprzyć to. Poszedłem się odlać. Poczułem niesamowitą ulgę i byłem gotów przestać pod tym sklepem kolejne długie sekundy. Na szczęście nie było to konieczne, bo akurat zauważyłem swojego kumpla z ulicy - Danny'ego. Katana, rurki, białe adidaski, rozpuszczone długie włosie i zalany, ale mimo wszystko całkiem niezły ryj.
   - Czee, stary! - poklepał mnie po ramieniu. - Co ty tu tak sam stoisz? Rozejrzyj się... Miłość, kurna, miłość... Rzygam tą całą atmosferą. Ty też singiel, nie? Walentynki spędzasz samotnie? Nie martw się, w inne dni też cię nikt nie kocha, takie życie. Wódka zawsze rozumie, nie? - mrugnął do mnie, szczerząc zęby.
   - Taa, w tej sprawie tu stoję. Może złożymy się na flaszkę czy dwie i pójdziemy je gdzieś opróżnić, co? - zaproponowałem z uśmiechem.
   Pomysł mu się spodobał. Danny zawsze był chętny do picia. Zaprosił mnie na imprezę z okazji święta zakochanych, która miała odbyć się na drugi dzień. No czyli w Walentynki, nie? Zero miłości, tylko alkohol, narkotyki, dobra muzyka i seks bez zobowiązań. To lubię, więc się zgodziłem bez zastanowienia.

~*~

   Zapukałem do drzwi Danny'ego. Czekałem kilka chwil, po czym mocno walnąłem się z dłoni w czoło. Muzykę dobiegającą ze środka słychać na pół osiedla, a oni akurat usłyszą, jak pukam. Otworzyłem drzwi z impetem, prawie zabijając dziewczynę, stojącą obok nich. Grzecznie przeprosiłem i udałem się na obchód domu, żeby obczaić co i jak. Dużo alkoholu. Dużo półnagich kobiet, pewnie dziwki. Poszedłem do salonu i usiadłem w fotelu, po drodze zabierając flaszkę wódki. Obok mnie sączyła drinka całkiem urocza dziewoja w spodniach i koszulce Motorhead. Czyli nie dziwka. Czarne włosy co jakiś czas opadały jej na twarz. Ale cóż to była za laska! Wstałem i podszedłem do niej, mijając ową czarnowłosą... Myśleliście, że o niej mówiłem? Ha, nie! Kawałek za nią siedziała śliczna ruda dziwka, musiałem ją mieć. Stanąłem przed nią i zastanawiałem się, jak zagadać. Ona również piła, a może raczej łoiła drinka. 
   - Walisz drinki w Walentynki? - zapytałem.
   Próbowałem się oprzeć seksownie o stół, ale niestety ten trochę mi odjechał i przyjebał w ścianę. Cóż... Wszyscy skupili swoją uwagę na mnie i na wielkiej dziurze w ścianie, którą zrobiłem. Ekhem... To znaczy stół zrobił, nie wiem, jak to się mogło stać. Do salonu wpadł wkurwiony Danny.
   - Stary, co to ma kuźwa być?!
   - No ale co jest? - udawałem, że nie wiem, o co chodzi. - Ona wali drinki, a ja walę tynki w Walentynki, gdzie tu problem?
   Wyleciałem z mieszkania i spędziłem dzień zakochanych na dworcu, wpierdalając hamburgery. I było mi zajebiście.



 ~*~

   Nie mogłam się doczekać na ten koncert. Michael nie mógł ze mną iść, w sumie chyba nawet nie chciał, nie lubił zespołu Death tak jak ja... Ja ich uwielbiałam, a w ostatnim czasie weszli na pierwsze miejsce listy najczęściej puszczanych przeze mnie kawałków. Poszłam więc na ich koncert sama. Za nic nie mogłam tego przegapić, zwłaszcza, że grali w moim mieście. Seattle. Najbardziej rozwalała mnie data, 14 lutego, lepszej chyba wybrać nie można na koncert metalowy. 
   Wcisnęłam się w skórzane rurki, ubrałam koszulkę tego zespołu i usiadłam przed lustrem. Nakładałam makijaż wsłuchując się w dźwięki dema Death By Metal. Czerwone włosy zostawiłam rozpuszczone. Narzuciłam ramoneskę i zawiązałam glany, po czym wyszłam z domu i ruszyłam na przystanek autobusowy. Cała się trzęsłam, zawsze tak miałam przed koncertami. Wysiadłam pod klubem, ochrona nawet mnie nie przeszukała, Death nie był w końcu jakimś super znanym zespołem, więc raczej olewali sprawę. Ale ja czułam, że kiedyś będę wielcy, że stworzą coś niesamowitego.
   Weszłam do środka i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to mnóstwo czarnych serduszek i podobnych "walentynkowych" dekoracji, powieszonych u sufitu. Poszłam pod scenę i usiadłam pod ścianą, gotowa zerwać się do pogo w każdej chwili. Wyszli na scenę. Nie ukrywam, że od początku skupiałam się tylko i wyłącznie na Schuldinerze. Miał w sobie to ''coś'', niesamowicie mnie pociągał. Wstałam i stanęłam centralnie przed nim. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się lekko. Miałam kisiel w gaciach, ale nie dałam tego po sobie poznać. Zaczęli grać. Dzielnie szłam w pogo i zarzucałam włosami pod sceną, co chwilę napotykając na sobie spojrzenie Chucka. To był najlepszy koncert, na jakim byłam. Kam Lee rzucił pałeczki. Czyli koniec? Już?
   Podeszłam do baru i zamówiłam drinka. Uparcie wpatrywałam się w drzwi, przez które przed chwilą wyszedł Rozz. Czyli Schuldiner też musiał tam być. W końcu wyszedł, a ja zaczęłam udawać, że wcale go nie obserwuję i nie siedzę tu tylko dla niego. Zadziałało - podszedł do mnie. Usiadł obok i sobie również zamówił alkohol.
   - Podobał się koncert? - zagadnął.
   - Spierdoliliście jeden kawałek - wymusiłam na sobie lekceważący uśmiech.
   - Niemożliwe! - podniósł się. - Tylko jeden?!
   Obydwoje wybuchnęliśmy szczerym śmiechem. Cały czas go obserwowałam. Gdy patrzył mi w twarz, niby przypadkiem akurat w tamtej chwili oblizywałam wargi. Kiedy nad czymś myślał, spoglądał w dół. A ja wtedy zakładałam nogę na nogę. Po kilku... Lub kilkunastu drinkach, postanowiliśmy wyjść razem na spacer. Zaopatrzyliśmy się w wódkę w pierwszym lepszym sklepie i znaleźliśmy sobie w miarę ustronne miejsce. Po połowie pierwszej flaszki zaczęły się namiętne pocałunki. Po skończeniu drugiej... Cóż...

~*~

   Otworzyłam oczy. Zbyt dużo światła, z powrotem je przymknęłam. Czułam obok siebie drugiego człowieka. Jeszcze raz ostrożnie uniosłam powieki. Schuldinger leżał na trawie, a ja na nim. Powoli wstałam i zaczęłam dreptać w miejscu, żeby rozprostować kończyny. Zapaliłam papierosa, tego potrzebowałam. Rozejrzałam się dookoła.
   - O kurwa! - na więcej nie było mnie stać.
   - Co jest, Molly? 
   Chuck się obudził. Nawet pamiętał jak mam na imię. Czyli nie było tak źle. Zaraz... Było tak źle! Dalej nie wierzyłam własnym oczom!
   - Chyba trochę... Zabalowaliśmy - odpowiedziałam.
   - O czym mówisz?
   - Pamiętam, że koncert był w Seattle, a nie w... Nowym Jorku... Prawda?
   - O kurwa... 
   Schuldinger wstał i też nie mógł wydusić z siebie nic innego... W sumie ładna ta Statua Wolności. Ale jak wrócimy do domu bez kasy?

____________
To ten... Proszę o komentarze? xD

wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział 19

Okej, łapcie coś. A raczej nie coś, a rozdział, o! :D
Po długich staraniach wreszcie udało mi się go napisać, także... Podoba mi się średnio, ale jest. :)
Kiedy ukaże się następny? NIE WIEM. Mam nadzieję, że niedługo. Ale macie moje słowo, że pojawi się na 100%. :D
Dedykacja dla wszystkich, którzy czekali na to to poniżej bardziej lub mniej cierpliwie.
I błagam: CZYTASZ ---> KOMENTUJESZ. To zajmie Ci kilka minut, a dla mniej jest bardzo ważne, zwłaszcza, że nie tak dawno zamierzałam usunąć bloga... Chcę widzieć, że mam dla kogo to pisać. Anonimki też komentują! :) 
Miłego czytania. :D


April:

  Jechałyśmy autostradą do domku rodziców Molly. Chyba przyda nam się trochę czasu spędzonego tylko w swoim towarzystwie. Patrzyłam zamyślona przez okno. Molly prowadziła, z dwóch powodów. W sumie to z trzech. Albo dwóch... No nieważne. Po pierwsze, to był jej samochód. Zadecydowała kwestia tego, że jako jedyna nie piła dziś w nocy... A przynajmniej wypiła najmniej. Ach, jeszcze jako jedyna z nas posiada prawo jazdy, to też miało duży wpływ na to, że właśnie ona siedziała za kółkiem. Oderwałam wzrok od krajobrazu i spojrzałam na moje towarzyszki.
  Molly pół godziny temu spięła czerwone włosy w wysokiego kucyka. Oczy miała przysłonięte ciemnymi pilotkami. Wystukiwała spokojny rytm na kierownicy i nuciła pod nosem ''Immigrant Song'', którego dźwięki puszczone z radia wypełniały cały samochód. Michelle prawie całą drogę patrzyła przez okno, podobnie jak ja. Widać było, że coś ją dręczy. W ręce trzymała butelkę piwa, z której co jakiś czas popijała. Na jej kolanach leżała Blue, jej twarz przysłonięta była włosami, spała od dobrej godziny. Jej ciało unosiło się i opadało, poruszane spokojnym oddechem. Michelle co jakiś czas głaskała ją po głowie.
  Nie chciałam pytać, czy daleko jeszcze. Nikt nigdy nie lubił takich pytań. Jak dojedziemy, to dojedziemy. Podgłośniłam radio, z którego lecieli Kissi i oparłam głowę o siedzenie, zamykając oczy.
  - I was made for loving you, baby, you were made for loving me... - zanuciłyśmy we trzy.Spowodowało to lekki uśmiech na mojej twarzy. Uwielbiałam je wszystkie i każdą z osobna.
  Michelle, moja stara przyjaciółka. Zawsze do niej uciekałam, kiedy coś w życiu mi nie szło. Wchodziłam przez zawsze otwarte okno, siadałam na łóżku i przeważnie zostawałam tam całą noc. Rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się, płakałyśmy. Później leżałyśmy na podłodze słuchając muzyki i śpiewając. Nad ranem dostawałam herbatę, schodziłam po rynnie i wracałam do domu. Wszystko było już w porządku. Mając taką osobę jak ona przy sobie nie musiałam się niczym przejmować. Oaza spokoju, zawsze pomagała. Koiła każdy ból. Emanowała ciepłem. Po moim wyjeździe do Los Angeles często miałam tak, że spałam i wydawało mi się, że leży koło mnie. Że słyszę, jak szepce, że wszystko będzie dobrze, bo w życiu czasem jest dobrze, a czasem źle. Gdyby nie było zła, nie umielibyśmy dostrzec dobra. Musimy uczyć się cieszyć tym, co mamy. I czerpać szczęście z najmniejszego miłego gestu, z piękna świata. Mogłaby wiele ludzi nauczyć, miała dużo do powiedzenia, a mimo wszystko przeważnie milczała. W jej przypadku słowa nie były potrzebne, jednym spojrzeniem potrafiła wyrazić swoje myśli.
  Molly, ta cała dziewczyna rytmicznego Guns N' Roses. Śmiała się, gdy ktoś tak o niej mówił. Ich miłość była trochę autystyczna. Obydwoje nie potrafili rozmawiać o uczuciach. Pomimo tego dobrze wiedzieli, ile dla siebie nawzajem znaczą. Zrobiliby dla siebie chyba wszystko, zawsze mogli na siebie liczyć i ufali bezgranicznie. Nie byli zwykłą parą, przede wszystkim byli przyjaciółmi. Molly była twardą kobietą, często chamską i niemiłą, gdy coś jej się nie podobało. Po prostu mówiła prawdę, czasem puszczając przy tym piękną wiązankę łaciny, która gasiła każdego. Z nią nie było dyskusji, wiedziała czego chce i robiła to. Niektórzy uważali ją za zimną sukę, ale ci, którzy znają ją trochę lepiej wiedzą, że tak nie jest. To osoba pełna empatii, wyrozumiałości. Silna i uparta, zdecydowana żyć tak, jak che ona i tylko ona. Niszczyła lub olewała każdego, kto stał na jej drodze do szczęścia. Tacy ludzie nie byli dla niej nic warci.
  Blue, najmłodsza z nas wszystkich. Wprowadzona do naszego towarzystwa przypadkiem. Urocza, ociekająca optymizmem i pozytywną energią. Niewinna i trochę naiwna. Niewiele wiedziała o życiu. Może niewiele wiedziała, ale zło tego świata odbierała przypuszczalnie dużo silniej i bardziej świadomie niż my. To wszystko nie przeszkadzało jej mieć nadziei i wiary w ludzi, w lepsze jutro. Wydawała się być trochę oderwana od rzeczywistości. Sam jej styl i sposób bycia. Dla społeczeństwa była alienem ze swoim wyglądem i uśmiechem na ustach. A my przygarnialiśmy takich ludzie, żeby ci inny ludzie ich nie zniszczyli, nie zepsuli charakteru, nie zmienili w niemyślące zwierzęta. Przedziałek zrobiony śmiesznie na boku, natapirowana tylko grzywka. Kto tak wygląda? Nikt, tylko ona. Wyglądała jak nie z tych czasów. Przez to była uważana za brzydką, mimo swojej urody. Była doskonała w swej niedoskonałości.
  I ja, April. Po prostu April... Trochę zagubiona. Nikt więcej, tylko April.
  Molly wyłączyła silnik i wyszczerzyła do mnie zęby. Blue ziewnęła, podnosząc się do pozycji siedzącej, a Chelle zmrużyła oczy.
  - Jesteśmy? - spytałam.
  - Nie. Przerwa na papierosa - odpowiedziała Molly, zaśmiała się i wysiadła z samochodu.

Axl:

  Rose, ogarnij się. Jesteś twardy, bądź twardy. Wyjechała dopiero kilka godzin temu. Nie myśl o niej, nie myśl o niej... Skup się na wycieraniu tych pierdolonych kurzy. Czemu ja sprzątam? A no tak, miałem zapomnieć. Nic z tego! Cholera, jak ja tęsknię! Jaka ze mnie ciota! A jak coś się jej stanie...? W końcu one piły, mogły mieć jakiś głupi pomysł. Albo wypadek! Zabiję się, jeśli coś się jej stanie... Nie mamy gdzieś wódki? Odrzuciłem szmatę i pobiegłem do salonu, żeby odebrać telefon, który właśnie zaczął dzwonić.
  - Halo?
  - Hej, kochanie. Jesteśmy na stacji, Molly mówi, że zostały dwie godziny drogi, zadzwonię jak dojedziemy. Co u was? - odetchnąłem z ulgą, słysząc jej spokojny głos.
  - U nas wykurwiście, właśnie sprzątam, nic się nie martw.
  - Jasne - zaśmiała się. - Muszę kończyć, trzymaj się.
  - Ty też. Kocham cię.
  - Ja ciebie też. Pa.
  Odłożyłem słuchawkę, uśmiechając się pod nosem. Duff rzucał mi z kanapy pytające spojrzenie. Skinąłem głową na znak, że żyją. Szczerze mówiąc, to chyba wszyscy w to wątpiliśmy. Nie żeby Molly była złym kierowcą, no ale... Rozumiecie. Steven wszedł z wyszczerzem na mordzie do salonu. Odrzucił włosy z twarzy i patrzył to na mnie, to na Żyrafę.
  - No co? - warknąłem.
  - Może jakaś impreza? - zaproponował.
  - Nie wiem czy to dobry...
  - Trudno, już wszystkich zaprosiłem - przerwał mi Popcorn, po czym wybiegł z pomieszczenia.
  Westchnąłem i spojrzałem na McKagana. Trzeba iść do sklepu. Jednocześnie się podnieśliśmy i poszliśmy ubrać buty. Pobiegłem jeszcze do pokoju Slasha wziąć kluczyki do vana. Mulat spał jak zabity obok łóżka. A na łóżku... O kurwa! Nie uwierzycie, kto tam leżał! Gotowi na tą szokującą informację? Leżała tam... Nikt tam nie leżał, wkręcam was.

Molly:

   - Michelle, leć do samochodu po jeszcze jedną butelkę - poprosiłam.
   - Może na razie nam wystarczy? - upomniała mnie April pytaniem.
   No, w zasadzie to racja. Lepiej nie przesadzić, bo potem kac morderca nie ma serca i reszta wyjazdu zepsuta. Usiadłam po turecku na dywanie i gestem zaprosiłam dziewczyny, żeby zrobiły to samo. Podeszłam jeszcze do gramofonu i nastawiłam płytę Deep Purple. Wróciłam do nich, patrzyły na mnie z oczekiwaniem widocznym w zamglonych procentami oczach. Wcisnęłam się między April a Blue.
   - No co? Jak już tu jesteśmy, to możemy sobie porozmawiać o życiu i o śmierci, a raczej wyrzucić z siebie, co nam leży na serduchu, z resztą jak wolicie, byleby nam wszystkim ulżyło. Chyba sobie ufamy, prawda?
   Popatrzyłam po towarzyszkach. Każda kiwała głową z ciepłym uśmiechem na ustach. No i super. Żadna jednak nie paliła się do tego, żeby zacząć mówić. Paliła... Gdzie moje fajki? Sięgnęłam na szafkę i poczęstowałam przyjaciółki papierosem, nawet Michelle nie odmówiła, widać wszystkie potrzebowałyśmy się odstresować. Odpaliłam fajkę i chwilę później z moich ust wydobywał się siwy dym, układając się w powietrzu w różne ciekawe i nieciekawe kształty. O, Chelle odchrząknęła, dobrze nam idzie. Mów, słońce.
   - To nie chodzi o to, że nie kocham Axla... A raczej... Może chodzi o to? Nie, bardzo go kocham. Tylko ja chyba... Boję się go. Za każdym razem, gdy go widzę, błagam w myślach, żeby nie zaczął krzyczeć... Żeby mnie nie uderzył. Miłość połączona ze strachem? Przecież to niemożliwe! Jak mogę kochać kogoś, kogo najbardziej się boję? Ja rozumiem, że on ma problemy, że jest chory, ale... - głos jej się załamał. - Ale to chyba nie dla mnie. Nie dam sobie rady, to... A jeśli kiedyś go poniesie? Jeśli nie skończy się na jednym siniaku? Kocham go, chcę z nim być... Ale też go nienawidzę. Czasem chcę być jak najdalej od niego... Jednak gdy nie ma go chociaż godziny... Tęsknię tak cholernie, że nie mogę sama ze sobą wytrzymać. Chcę z nim być, chcę pomóc mu się zmienić, ale... Boję się, że nie dam rady, bo... Bo...
   Blondynka rozkleiła się na dobre. April przytuliła się do niej i szeptała jej coś do ucha. Axl to zimny chuj, ale chyba zdolny do miłości. Widziałam nieraz jak patrzył na Chelle. Izzy mówił, że rudy nigdy tak nikogo nie kochał, że widać, że chce się dla niej zmienić. Wierzyłam mu, nikt nie znał Rose'a lepiej niż Stradlin.
   - Słuchaj, kochanie - zaczęłam. - Dla Axla to wszystko jest trudne, miłość do takiej kobiety jak ty, to nowość. Denerwuje go to, że tak bardzo przejmuje się twoim zdaniem i twoją osobą. Choroba chorobą, ale jesteś dla niego najlepszym lekarstwem. Przy tobie jest spokojny jak nigdy. Czasem się unosi, chociaż nie powinien. Wezmę chłopaków i pogadam z nim. Wytłumaczymy mu to i owo. Mam nadzieję, że już nigdy na ciebie ręki nie podniesie. Facet już nie jest facetem, gdy to robi. Ale to czy z nim będziesz, zależy tylko od ciebie. Nie będę cię do niczego przekonywać, bo wiesz, że to musi być twoja decyzja. Twoje szczęście... I Twoje ryzyko.
   Michelle otarła łzy rękawem i próbowała się uspokoić. Że też taka cudowna kobieta jak ona musiała trafić na tego rudego skurwysyna. Myślicie, że już minęło wystarczająco dużo czasu? Mogę iść po następną butelkę? Powoli się podniosłam i zaczęłam iść w stronę drzwi. Nikt nie zaprotestował. Czyli mogę.

Duff:
   
   Pomogłem zdjąć koszulkę dziewczynie, siedzącej mi na kolanach. Godzinę temu zaczęli schodzić się pierwsi goście i teraz był już tu niezły tłum. Impreza jak impreza... Jutro nikt nic nie będzie pamiętał, za to sprzątania będzie od cholery. Takie życie. Przynajmniej dzisiaj trzeba się dobrze bawić. Ta blondyna była niezła, a przede wszystkim znała się na rzeczy. Po raz kolejny wepchnęła mi język do gardła. Dominowała, świetnie. Zwłaszcza, że sam już sporo wypiłem i moje próby odwzajemniania pieszczot wychodziły dość nieudolnie. Przesunąłem ręką po jej plecach. O, spodnie... O! Czyżbym trafił na tyłek? McKagan, ty kretynie... To chyba oczywiste, że pod plecami jest dupa. Całkiem niezła dupa  w tym przypadku. Czy ja przypadkiem nie zostawiłem czajnika na gazie? Cholera, chyba tak! Mimo protestów zrzuciłem z siebie dziewczynę i skierowałem się w kierunku kuchni. Ale chyba nie byłbym sobą, gdybym w kogoś nie wszedł... Bez skojarzeń, please. Alicia. Jak miło ją widzieć... Uuups, nie wyglądała na zadowoloną. Chyba mnie obserwowała od dłuższego czasu. No to spierdoliłem sprawę. Po raz kolejny. Czy ona płacze? O nie, to przeze mnie! Nie! Nie znoszę, jak kobiety przeze mnie płaczą! Tak przecież nie może być! Co jej może poprawić humor...?
   - Alicia... 
   - Tak? - rzuciła mi smutne spojrzenie.
   - No ten... Yyy... Chcesz wódki? 
   McKagan! To nie było dobre posunięcie! Już to czułem... Smutek przeradzał się w złość i... Ałć! Złapałem się za piekący policzek, w który wymierzyła dziewczyna. Wybiegła. Uciekła. A ja ledwo trzymałem się na nogach i nie mogłem jej gonić, żeby wszystko wytłumaczyć. Od jutra koniec z alkoholem! No dobra... Żartowałem.

Blue:

   - A ja to bym poszła na studia...
   Popatrzyłyśmy na czerwonowłosą szeroko otwartymi oczyma. Chyba nikt się tego nie spodziewał. Odłożyłam puszkę po piwie. Chciałam przerzucić się na mniej procentowy alkohol, żeby jutro móc normalnie funkcjonować, ale po raz kolejny zapomniałam o jednej bardzo ważnej zasadzie - alkohol pije się od najsłabszego do najmocniejszego, nigdy odwrotnie, bo zwala z nóg.
   - No wiecie... Zawsze chciałam być tym... Noo... Yyyy... Psychologiem, tak. No i w sumie szkołę skończyłam, potrzebuję kasy tylko. I tak jakoś nie wiem, czy dam sobie radę... Odzwyczaiłam się od obowiązków, planu dnia, bla bla bla... Jak myślicie?
   - Jak chcesz, to idź. Myślę, że masz wsparcie każdej z nas. A kasę skądś się wytrzaśnie, na takie cele zawsze się znajduje - April puściła jej oczko.
   Kolejka doszła do mnie. No miałam już nie pić tej wódki. Ale skoro i tak już pomieszałam kolejność, to co mi tam. Wypiłam zdrowie Michelle. Skrzywiło mnie, oczywiście. Nie przepadałam za wódką, wolałam wszelkie piwa i wina... Tanie wina, tych z wyższej półki nigdy nie próbowałam, choć często próbowałam sobie wyobrazić jak smakują... To musi być niesamowite.
   - Myślicie, że Steven mnie kocha? - wypaliłam nagle i zaraz zrobiłam się czerwona jak burak, mimo bladej cery.
   Dziewczyny uśmiechnęły się ciepło i jednocześnie pokiwały głowami, potwierdzając. Ucieszyłam się, nawet bardzo. Nawet cholernie bardzo. Strasznie mi na nim zależało, był takim cudownym człowiekiem... Chyba pierwszy raz tak naprawdę się zakochałam. Coś właśnie zjadało mi flaki... Czy to właśnie o tym mówią zakochani, gdy poruszają temat motylków w brzuchu? Cóż... Ja tego nie nazwałabym motylkami... Coś zdecydowanie wyżerało mi flaki.

Steven:

   Podniosłem powoli wzrok. Oczywiście już po nogach poznałem, że przede mną stoi nie kto inny, jak szanowna pani Adriana Smith. Nie wiem, co mi odwaliło, ale otworzyłem ramiona. Po prostu czekałem. Widziałem szok w jej oczach. Szok, radość... Triumf? Rzuciła się na mnie. Wtuliła się w mój tors i szeptała do ucha jak bardzo tęskniła. Cóż, nie ona jedna... Bardzo mi jej brakowało. Była Blue, ale... Przecież to tylko dziecko. Nie wie co to życie, co to miłość. Pewnie nawet jej na mnie nie zależy. Nie to co Adrianie... Moja mała Adriana... Moja kochana Adriana... Gładziłem ją po włosach. Tak mi tego brakowało. Pocałowałem ją w czoło. Miło było znów poczuć jej zapach. Czułem na swoich plecach jej zimne dłonie, które już zdążyła wsunąć mi pod koszulkę. Uśmiechnąłem się. Dlaczego tyle czasu ją ignorowałem? Nikogo nie kocham bardziej, niż ją. Zraniła mnie, zdradziła, ale... Pewnie to moja wina. Mogłem poświęcać jej więcej uwagi. Moja mała Adriana... Wstałem i wziąłem ją na ręce. Zacząłem iść w kierunku schodów, patrząc jej w oczy. Błyszczały w nich tysiące iskierek szczęścia i pożądania. To lubiłem. Wszedłem do swojego pokoju i zatrzasnąłem drzwi nogą. Położyłem ją delikatnie na łóżku, całując jej ponętną szyję. Szybko pobiegłem do drzwi i zamknąłem je na klucz. Odwróciłem się do mojej dziewczyny, która na mnie czekała. Mojej dziewczyny... Mojej małej Adriany... Mojej kochanej Adriany... Jak mogłem być tak ślepy? Chuj z Blue! Przecież tak naprawdę kocham Adrianę, nie Blue... A ona... Ona da sobie radę, przecież mnie nie kocha. To co najwyżej szczeniackie zauroczenie, zaraz jej przejdzie. Nie to, co Adriana. Byliśmy stworzeni dla siebie. Tak bardzo tęskniłem...

Michelle:

   April płakała. Przytulałam ją do siebie. Przed chwilą skończyła mówić o Thony'm. Każdego dnia o nim myślała. Każdego dnia obwniała się o jego śmierć... Nie rozumiałam. Jeśli to była czyjakolwiek wina, to tylko moja i Axla! Ale to był zwykły przypadek... Nikt tego nie chciał, nikt nie mógł tego przewidzieć. Wszystkim nam go brakowało. Śnił jej się po nocach. Miała wyrzuty sumienia, bo bała się pójść na jego grób. A bała się pójść na jego grób, bo miała wyrzuty sumienia. I koło nam się zamyka. Czułam się bezsilna, nie mogłam patrzyć na jej łzy... Ale nie wiedziałam, jak mogłabym jej pomóc. Nie mogła się uspokoić... Nie, to było straszne... Nie było dla mnie większych tortur, niż krzywda i smutek przyjaciółki.
   - Chodźmy wykąpać się w oceanie - rzuciła Molly, gapiąc się przez okno.
   - Słucham? - wykrztusiłam z siebie.
   - To, co słyszałaś. Chodźmy - czerwonowłosa wpatrywała się w fale jak zahipnotyzowana.
   - Kochana, wiesz ile my mamy alkoholu we krwi? - zapytałam, licząc na to, że uruchomię w niej głos rozsądku.
   - Alkoholu we krwi?! - dziewczyna wybuchnęła dzikim śmiechem. - To jest jeszcze jakaś kropla krwi w naszym alkoholu?!
   Otworzyła drzwi i pobiegła. Przecież nie puścimy jej samej. Biegłyśmy za nią, mrużąc oczy, żeby uchronić się przed piaskiem, który wzlatywał w górę, wykopywany co chwilę przez którąś z nas. Pierwsza fala obmyła mi nogi. Kurwa, ale zimna! Popatrzyłam na przyjaciółki. Tym razem ja wybuchnęłam śmiechem i zaczęłam zdzierać z siebie wszystkie ubrania, jakie jeszcze miałam na sobie. Chwyciłyśmy się za ręce i z głośnym piskiem wbiegłyśmy do oceanu, zanurzając się po szyję w lodowatej wodzie.

Slash:

   Siedziałem z Axlem na kanapie. Odepchnąłem od siebie dziewczynę, która właśnie siadała mi na kolanach. Za to wyrzeczenie Rose podał mi butelkę Danielsa. Staraliśmy się wspierać. To, że naszych dziewczyn nie ma w domu i jest impreza... To nie upoważnia nas do zdrady! Nie warto. Przecież moglibyśmy je stracić, a tego byśmy nie przeżyli. Kiedy ja się tak zmieniłem? Od kiedy ja, Saul Hud... No dobra, to chujowo brzmi. Od kiedy ja, Slash, wygaduję takie rzeczy? A raczej nie wygaduję, tylko prowadzę ze sobą rozmowę w głowie. Chyba bardziej monolog... Przypomni mi ktoś, co to monolog? No tak czy tak - bardziej inteligentnego rozmówcy niż ja sam sobie znaleźć nie mogłem. Tym razem rudy odsunął się od jakiejś cycatej brunetki. I buteleczka Jacka dla niego, brawo! Po nim nigdy bym się nie spodziewał takiej wierności. Chociaż w zasadzie... Czego się nie robi dla kobiety? Mam nadzieję, że dziewczyny dobrze się bawią. Ciekawe, czy April o mnie myśli... Fajnie by było, gdyby myślała. 
   - Rudy, ja spadam. Idę się położyć - powiedziałem, wstając.
   Axl zerwał się za mną jak oparzony. Rzuciłem mu nieco zdziwione spojrzenie, na co ten odchrząknął, spuszczając wzrok.
   - No wiesz... Sam tu chyba nie dam rady. Też pójdę spać.
   Wyszliśmy do sypialni i każdy z nas walnął się na swoje łóżko, zamykając wcześniej drzwi i upewniając się milion razy, że na pewno są zamknięte, żeby żadna zacna dziewoja nie wślizgnęła się do środka. Wierność. Jestem z siebie taki dumny, a jednocześnie czuję, że jestem głupi... Dziwna sprawa.

czwartek, 30 stycznia 2014

Versatile Blogger Award

Woow, już moja druga nominacja do tej nagrody, haha. Za każdym razem mnie to powala, bo i tak nikt nie wygra, no ale pieprzyć to.

Zasady:
- Nominuj siedem lub więcej blogów, które twoim zdaniem zasługują na wyróżnienie.
- Poinformuj nominowanych bloggerów o tym fakcie.
- Napisz o sobie siedem rzeczy, których inni nie wiedzą.
- Podziękuj blogerowi, który cię nominował i dołącz do posta obrazek Versatile Blogger Award.


Blogi nominowane:

http://sheloveheroin.blogspot.com
http://ill-still-be-thinkin-of-you.blogspot.com
http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com
http://zakazane-fontanny.blogspot.com
http://zakazane-fontanny.blogspot.com
http://appetite-for-gunsnroses.blogspot.com
http://jump-in-the-firee.blogspot.com



7 rzeczy o mnie:
- nie potrafię zasnąć w skarpetkach
- jestem uzależniona od przytulania
- chcę zrobić instruktora snowboardingu i kilku innych sportów zaraz po ukończeniu 18-tu lat i tak zarabiać na życie
- ostatnio zjadłam jogurt przeterminowany o miesiąc i nawet nie poczułam, że jest niedobry
- uwielbiam gotować
- kocham dzieci, są zajebiste i nie, nie jestem pedofilem xD
- uczę się growlować/screamować, ale mi nie wychodzi. :P


Dziękuję bardzo Czekoladowej i Hate za nominacje. :D






 nie wiem kiedy pojawi się rozdział, ale się pojawi. :)

środa, 8 stycznia 2014

No dobra, żartowałam.

To znaczy nie żartowałam, ale zmieniłam zdanie.
Nie będzie tak, że się poddam, nie...
Dokończę to opowiadanie, chociażby miało być najgorszym na świecie.
O tym poście już nie informuję nikogo, bez przesady. xD
Poinformuję o nowym rozdziale dopiero, który mam nadzieję - ukaże się w przyszłym tygodniu lub w ten weekend, ale nie obiecuję.
No więc wracam...
I borze szumiący daj mi wenę. c:

Co do Waszych blogów - znów mam chyba ponad miesięczne braki, ale postaram się nadrobić to wszystko i zacząć komentować...

Czyli chyba jednak ludzie mają rację - nie tak łatwo jest się mnie pozbyć. xD

"Krzyczę w noc, chyba nie mam szans
Ale wiem, że mimo wszystko spróbuję jeszcze raz"

Tak więc...


Chyba zaczynamy od nowa. Mi tam miło, nie wiem jak Wam. :D

środa, 25 grudnia 2013

Dziękuję, przepraszam, do widzenia.

Usuwam bloga.
Może będę żałować, nie wiem.
Chciałam to skończyć, ale chyba nie dam rady...
Prawdopodobnie wrócę. Z czymś... Innym.
Nie mogę już na to patrzeć, rzygam, jak to czytam...
Z resztą ostatnio i tak prawie nikt nie komentuje...
Wasze opowiadania czytać będę dalej na pewno, bo je w większości uwielbiam. Od czasu do czasu postaram się skomentować.
Ja... Nie wiem... 
Dziękuję Wam za to, że poświęciliście czas na czytanie i komentowanie moich wypocin. Za to, że dzięki Wam piszę teraz o niebo lepiej (czytaj - teraz jest przynajmniej znośnie). Poznałam tu kilka bardzo ciekawych osób, mających wiele do powiedzenia. 
Przepraszam, że nie dokończyłam tego, co zaczęłam. Przepraszam Was i samą siebie.
Przypuszczam, że kiedyś dopiszę to do końca. Ale już dla siebie... 
Bloga usunę 31.12. Tak żebyście mieli jeszcze czas poczytać, jeśli macie ochotę, a żebym Nowy Rok zaczęła już bez tego opowiadania.
Jeśli kiedykolwiek założę nowego bloga, to Was poinformuję, czy tego chcecie czy nie.

Mwahahahahaha...

Zostawiam Wam mojego fejsbuka  [klik] i aska [klik], jakby ktoś za mną tęsknił (marzenia...).

Tak czy tak - żegnam państwa, wesołych świąt, szczęścia, zdrowia, głupoty (bo tak się łatwiej żyje), spełnienia marzeń i ogólnie to wszystkiego, ale i tak wszyscy umrzemy, więc do zobaczenia w piekle.

<3

sobota, 2 listopada 2013

Rozdział 18

Trochę mnie nie było... Przepraszam. Wasze wszystkie opowiadania czytam na bieżąco, ale nie zawsze mam chwilę, żeby skomentować, za co baardzo przepraszam. :( 
Zmiana z zakładce Bohaterowie, zachęcam do przejrzenia.
Rozdział dedykuję... Wszystkim nieszczęśliwym ludziom. Tak bym chciała dać im swoją nadzieję. :( I tym szczęśliwym też, bo na pewno musieli o szczęście walczyć, a to nie byle co. ;D 
Jeszcze raz przepraszam za nieobecność i zapraszam do czytania. :>


Veronica:

- Axl tu dzisiaj był? – zapytałam grubszej kobiety za biurkiem.
Po dłuższej chwili podniosła na mnie wzrok i przeniknęła mnie chłodnym spojrzeniem znad grubych szkieł. Odłożyła zjedzonego do połowy batona na stertę papierów i w spokoju przeżuwała.  Miałam nadzieję, że dostanę szybką odpowiedź i będę mogła odejść, ale nie! Musiałam patrzeć na tą obrzydliwą, grubą babę! Boże, jak ja jej nie znosiłam! Czemu grube kobiety myślą, że powinny nosić obcisłe ubrania!?
- Kto? – spytała przesłodzonym tonem po dłuższej chwili.
- Axl Rose – wywróciłam oczyma. – Rudy, gdzieś takiego wzrostu, jasne oczy, rockman, często tu bywa? – próbowałam ją jakoś nakierować.
- Nie – powiedziała, przeglądając zapisane kartki. Przyjrzała się jednej dokładnie, widać coś ją zainteresowało. – Ostatnio był trzy dni temu i z tego co widzę, miałam przekazać ci, że pieniądze będziesz miała na koncie pod koniec tygodnia… Co to ma znaczyć? Chcesz, żeby szefowa się dowiedziała, że klienci ci dopłacają bez jej wiedzy? Wiesz, jak zareaguje… Wylecisz, kochaniutka – uśmiechnęła się paskudnie.
Miałam ochotę przywalić jej w tą paskudną twarz, ale się powstrzymałam… Ściany mają oczy. Poprawiłam czarna, koronkowa sukienkę, ledwo zakrywającą mi tyłek. Pochyliłam się nad jej biurkiem, mrużąc oczy z wkurwienia.
- Rudym zawsze zajmuje się Marilyn. Axl nie był, nie jest i nigdy nie będzie moim klientem. Zrozumiałaś? – wycedziłam najbardziej jadowitym tonem, na jaki było mnie stać.
Pokiwała głową, zasysając powietrze. Odchrząknęłam lekko, poprawiłam włosy i odeszłam dumnym krokiem do pokoju, żeby być gotową, w razie jakiegoś zlecenia. Rose moim klientem? Dobre sobie! W życiu by mi to przez myśl nie przeszło! Do końca tygodnia pieniądze na koncie… Zwleka z tym co raz dłużej. Jeszcze jakoś sobie radzę, ale nie wiadomo jak długo to potrwa… Jestem kobietą, która się szanuje, nie będę oddawać się byle komu… A ostatnio Yvonne szaleje, przyjmuje wszystkie ważniejsze osobistości, o mnie nikt nie myśli! Dlaczego szefowa tak się nią zachwyca? Co ona ma, czego ja nie mam? Nic! A ja do tego mam doświadczenie… Mimo że jestem młodsza o kilka lat. No właśnie – młodsza! To był mój atut, a teraz co się dzieje? Tej starej krowie wszystkich oddają, tak nie może być…
Siadłam przed lustrem i chwyciłam szczotkę do włosów. Wolnymi ruchami rozczesałam ciemne, krótkie fale. Kroki na korytarzu… Co raz bliżej moich drzwi. Przygryzłam wargę z nadzieją… Poszła dalej o… Jedne drzwi… Drugie… Trzecie… Yvonne. Zaklęłam pod nosem. Wstałam gwałtownie, chwyciłam płaszcz i wyszłam na korytarz, otworzywszy drzwi z impetem. Miałam nadzieję, że ją nimi trafię w nos, ale jakieś dwie sekundy błędu w obliczeniach. Może następnym razem. Zmierzyłam ją nienawistnym spojrzeniem.
Wyszłam przed budynek… może powinnam powiedzieć przed ruinę budynku, bo na miano budynku to nie zasługiwało. Gdzie mieszkał Axl? Hah, bardzo dobrze pamiętałam. Ruszyłam przed siebie wzdłuż ulicy, przyciągając spojrzenia męskiej części przechodniów. Ignorowałam gwizdy i prostackie zaczepki, przez tyle lat dało się przywyknąć. Skręciłam kilka razy aż znalazłam się przed Piekiełkiem Guns N’ Roses. Hellhouse – tak nazywali to harley’owcy, którzy mieszkali tam przed nimi. Oh tak, ich też świetnie pamiętałam. Starałam się nie wywrócić w wysokich szpilkach na nierównym podjeździe. Nagle zobaczyłam coś, co sprawiło, że stanęłam jak wryta. Axl na ganku z jakąś blondynką… Piją (uwaga, uwaga) herbatę. Siedzą w odległości metra od siebie, a Rose patrzy na nią z… Miłością? Axl i miłość… Jedno wyklucza drugie.  Ma niesamowite fobie, a przy okazji budzi strach… Miłość jest wtedy, gdy nie ma strachu, strach jest wtedy, gdy nie ma miłości. Tu miłość była… Ale widziałam też strach. Strach? A może obawę? Przede wszystkim dużo nadziei… A nadzieja potrafi pomóc na wszystko inne. Nie mogłam tego psuć. Odwróciłam się i czym prędzej zniknęłam z okolic tej rudery, pozostając niezauważona. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem. Rudy się zakochał… Przecież jedno wyklucza drugie…

Slash:

- Nigdzie nie idziesz!
Zawzięcie wyciągałem z walizki wszystko, co brunetka do niej wrzucała. Ta sytuacja ciągnęła się od kilku godzin i jak dotąd żadne z nas nie zauważyło, że to nie ma najmniejszego sensu.
- Idę! Muszę! I zostaw moje rzeczy do kurwy nędzy!
Próbowała odciągnąć mnie od bagażu, albo bagaż ode mnie, nieistotne... Ważne, że z godnym politowania skutkiem. Objąłem ją i przytrzymałem na tyle długo, żeby ona również się uspokoiła i mnie przytuliła.
- Zostań - wyszeptałem jej do ucha.
Byłem pewien, że tym razem mnie posłucha... Ale to chyba nie byłaby April. 
- A WŁAŚNIE ŻE POJADĘ! 
Wyrwała mi się, pozbierała ubrania z podłogi i wrzuciła z powrotem do walizki. Zasunęła zamek i spojrzała na mnie ze łzami w oczach. Dlaczego chciała wyjechać? Źle jej tu było? Ze mną? Z nami? Wyciągnąłem ręce na wysokość jej bioder. Czekałem, aż podejdzie. Nie chciałem jej się teraz narzucać. Nic na siłę, byleby była szczęśliwa. Dziewczyna podeszła do mnie powoli i objęła mnie mocno. Wtuliłem się w nią, wdychając znajomy zapach… Tak ładnie pachniała… Tak bardzo będzie mi jej brakować…
- To nie o to chodzi, że ja mam was dość czy coś – wyszeptała. – Po prostu miałam się tu wprowadzić tylko dopóki nie znajdę mieszkania, a ja tu ciągle siedzę i jestem dla was ciężarem… Mam tego po prostu dość.
- April, pojebało cię? – spojrzałem jej w oczy. – Ty nie jesteś dla nikogo ciężarem! Wszyscy cię kochamy i chcemy, żebyś była z nami! Poza tym nam pomagasz w domu, masz pracę, dokładasz się do rachunków… A mieszkanie chociaż znalazłaś? Czy zaraz Stradlin znajdzie cię w nocy na ulicy, jak będzie dilował? Zastanów się!
- Szef Michelle powiedział, że nad sklepem ma wolne mieszkanie. Mogłabym tam mieszkać, miałabym blisko do pracy, bo Rainbow jest na przeciwko… Za godzinę muszę tam być, miałam odnieść rzeczy i uzgodnić z nim parę spraw, a wieczorem poszłabym już do baru.
- To dzwoń do niego, że rezygnujesz, bo zostajesz z nami i koniec, zrób to dla mnie… Dla nas… Proszę – ponownie ją przytuliłem. – Bez ciebie nie damy rady, teraz już nie… Przyzwyczailiśmy się do ciebie, skarbie.
Dziewczyna westchnęła cicho i poruszyła głową na moim ramieniu. Wiedziałem, że wyciera łzy w moją koszulę, zawsze tak robiła. Uśmiechnąłem się lekko.
- Kocham cię, Slash.
- Też cię kocham, sweet love o’ mine…
Pocałowałem ją w policzek. Wygrałem, na całe szczęście… Nie wytrzymałbym bez niej. Jest dla mnie całym światem. A to nie może być tak, że ktoś nagle traci cały swój świat. To niekrasnoludzkie. Brunetka wspięła się na palce, wczepiając dłonie w moje włosy i namiętnie mnie pocałowała. Byłem z nią najszczęśliwszy na świecie, miałem na dzieję, że ona jest ze mną przynajmniej w jednej setnej tak samo szczęśliwa.


Alicia:

Ktoś potknął się na korytarzu. Odłożyłam książkę i zaśmiałam się po nosem. Jak nie Duff to kto? Jak nie Duff to McKagan, który właśnie pukał do moich drzwi, informując, że już raczył przyjść. A spodziewałam się go dopiero za jakąś godzinę. Myślę, że by się ucieszył, gdybym powitała go w samej bieliźnie, ale mimo wszystko wypadało się ubrać. Wciągnęłam szybko dżinsy i założyłam czarną koszulkę z logiem The Rolling Stones. Otworzyłam drzwi mojej kochanej żyrafie. Zawiesiłam mu się na szyi, a on pochylił się, żeby cmoknąć mnie w policzek. Kazałam mu usiąść na łóżku, a ja oddaliłam się w poszukiwaniu winyla Sex Pistols. Znalazłam zgubę i nastawiłam płytę, po czym wróciłam do blondyna i położyłam się koło niego na łóżku. Obrócił się na bok i uniósł się lekko na łóżku. Popatrzyłam mu w oczy. Uśmiechnął się delikatnie i odgarnął mi włosy z twarzy. Podniosłam głowę, żeby delikatnie przygryźć jego wargę. Spojrzał na mnie zdziwiony, z takim ładnym błyskiem w oku. Wczepił się w moje usta z zachłannością, której się po nim nie spodziewałam. Oddawałam sumiennie jego pocałunki, zapominając o tym, że widzę go trzeci raz w życiu. Był dla mnie bardzo ważny, może nie powinnam była już wtedy, ale… Nie myślałam. Duff całował moją szyję, błądząc dłońmi po moim brzuchu i udzie. Zapomniałam o całym świecie. Byłam tylko jego i wtedy… On się ode mnie oderwał. Cmoknął mnie ostatni raz w usta i położył się obok, obejmując się ramieniem. Puścił mi oczko. Byłam zaskoczona. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie wykorzystał sytuacji, on naprawdę tego nie zrobił. Wtuliłam się w niego. To był TEN facet. Rozmawialiśmy później o wszystkim i o niczym. Tematy praktycznie nam się nie kończyły. Czułam, że mogę powiedzieć mu o wszystkim. Ufałam mu tak bardzo, że ledwo to do mnie docierało. Czułam się bezpieczna, kochana… Jak nigdy wcześniej.


Natalie:
Zamknęłam drzwi za Jimmy’m, po czym wróciłam do salonu i rzuciłam się na kanapę. Zaczęłam ryczeć jak głupia. Czemu znowu się pokłóciliśmy? Przecież kurwa miało być tak pięknie! Tyle mi obiecywał… Albo sama za dużo sobie wyobrażałam…? W końcu to Jimmy Page, marzenie tylu kobiet… Miałby to wszystko porzucić dla mnie? Z resztą wcale nie jest tak kolorowo, ja… Ja chcę… Chcę żyć. Tak, chcę żyć, to idealne określenie na to, czego mi brakuje. Nie mam ochoty całymi godzinami, dniami, nocami rozmyślać nad sensem istnienia… Ewentualnie czasem gdzieś wyjdziemy, pobędę chwilę piękna u jego boku, wszyscy będą się zachwycać, jaka piękna z nas para, przez moment będę szczęśliwa, gdy zobaczę ten błysk w jego oku, pomyślę o szczęściu i wiecznej radości, która może odtąd trwać… Ty się śmiejesz, a ja w to wierzyłam. Moja wiara, to wszystko co miałam. Złudne nadzieje, niestety… Wracaliśmy do domu i było tak jak wcześniej.
Ktoś zapukał do drzwi. Poderwałam się i zaczęłam iść w kierunku wejścia, gdy uświadomiłam sobie, że jestem w szlafroku, rozczochrana, bez makijażu, a oczy mam zapewne pokrążone i czerwone od łez… Trudno, nie miałam czasu się ogarniać, ktoś będzie miał niemiłą niespodziankę. Nie muszę być zawsze ładna i idealna, kurwa! Związek z Page’m mnie do niczego takiego nie zobowiązuje przecież! Szarpnęłam za klamkę i spojrzałam na niezapowiedzianego gościa… O ja pierdole… Popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczyma i szybko mnie objął. Wtuliłam się w niego i rozkleiłam się na dobre. Wdychałam jego zapach, który działał na mnie odurzająco i tak… No kurwa podniecająco, nie ukrywajmy. Od tak dawna go pragnęłam… Niestety widzieliśmy się tylko, gdy byłam z Jimmy’m…
- Co się stało? – spytał głębokim głosem.
- Możemy o tym teraz nie mówić? Na razie nie chcę się wyżalać, nie potrzebuję w tej chwili wsparcia, tylko…. Zapomnienia – wyszeptałam, wsuwając mu rękę pod koszulę.
Zamruczał cicho i zrozumiał, o co mi chodzi… Z resztą musiałby być serio tępy, żeby nie zajarzyć. Tak, czy tak, zatrzasnął drzwi nogą, jednocześnie namiętnie wpijając się w moje usta. Wplotłam palce w jego ciemne włosy, zachłannie oddając jego pocałunki. Przycisnął mnie do ściany ciężarem swojego ciała. Zajęczałam cicho, gdy delikatnie przygryzł moją szyję. Poczułam jego dłoń na tyłku i zorientowałam się, że delikatnie sugeruje, żebyśmy przenieśli się na kanapę. Pchnęłam go tam szybko i roześmiałam się, widząc zaskoczenie w jego oczach, gdy wylądował na plecach. Usiadłam na nim okrakiem i znów złączyliśmy się w niesamowitym pocałunku. Przygryzłam płatek jego ucha i uśmiechnęłam się, czując, że się spiął. Nagle znalazłam się pod nim i nie wiem jakim cudem szlafrok zniknął i miałam na sobie tylko cienką, czarną halkę. Oczywiście miałam ją tylko chwilę, bo znów pieszcząc moją szyję, co raz bardziej ją ze mnie zsuwał. Wspominałam, że on sam został w samych bokserkach? Nie? To wspominam. Też nie wiem, kiedy to się stało. Pieścił moje piersi i brzuch, a ja dawno nie czułam się tak zajebiście. Dalej… Cóż, chyba domyślacie się, co było dalej. Nie zaprotestował, gdy wbiłam mu paznokcie w plecy tak mocno, że aż sama się przestraszyłam, czy nie zrobiłam mu krzywdy. Joe Perry ostatni raz pocałował mnie w usta, po czym opadł koło mnie, lekko się uśmiechając.

Molly:

- ZBIÓRKA! – wydarłam się oczywiście ja, bo dziewczyny stwierdziły, że mam najbardziej trudny do zignorowania głos.
Chwilę później wszyscy byli już w salonie i czekali, co takiego mamy im do powiedzenia. Slash, Axl i Izzy usiedli na kanapie, Steven wskoczył na oparcie za nimi, a Duff rozłożył się na podłodze. Blue siedziała po turecko koło telewizora, a April z Michelle stały koło mnie.
- Wyjeżdżamy – zaczęłam, ale nie dane mi było skończyć…
- No nie! April, myślałem, że mamy to już za sobą! – Slash chwycił się za głowę.
- Wrócimy przecież – westchnęła Jonson.
Pana Hudsona chyba ta odpowiedź zadowoliła, bo ponownie rozwalił się na kanapie i właśnie zaciągał się fajką. Odchrząknęłam i wyjaśniłam, że planujemy z dziewczynami wyjechać na kilka dni do domku moich rodziców nad oceanem. Potrzebujemy trochę odpocząć i spędzić czas w swoim towarzystwie, nie martwiąc się o nic. Jako że wiemy, jak wyglądało mieszkanie zanim się tam wprowadziłyśmy, postanowiłyśmy ich trochę przygotować do obowiązków, które na nich spadną przez ten czas. No ogólnie po prostu chcemy mieć do czego wrócić, right?
- Zacznijmy od początku… Jak się nazywa to pomieszczenie, w którym się znajdujemy?
Ręka Stevena wystrzeliła w górę.
- SALOOOOON!
- Pięknie Popcorn – roześmiałam się, widząc jak bardzo jest z siebie dumny. – Tam w rogu – wskazałam ręką – stoi taki kij z dziwnym czymś na jednym końcu. To się nazywa MIOTŁA – ja dobrze wiedziałam, że oni wszystko to wiedzą, no ale wolałam się upewnić, zwłaszcza gdy widziałam minę McKagana. – Tą oto miotłą trzeba zamiatać podłogę W CAŁYM DOMU. A śmieci potem zebrać do tego plastikowego czegoś, co stoi koło miotły i wyrzucić w pizdu, jasne? – upewniłam się. Kiwnęli głowami na znak, że przyjęli to do wiadomości. – Tu jest stół. Stół ma to do siebie, że fajnie jest, jak go widać, czyli ma nie być zawalony wszystkim, co tylko możliwe. Rozumiemy się? Okej, to przejdźmy dalej… Proszę za mną. Tu mamy przedpokój. I tu leżą buty. Te buty mają tu leżeć, najlepiej poukładane, a nie być na waszych nogach, okej? Duff teraz nie ściągaj! Ściągniesz potem na świeżym powietrzu, dobra? Chcemy żyć…  So, tutaj jest kuchnia. Tu jest zlew, a w zlewie są naczynia. Te naczynia trzeba myć. Do tego służy ta oto gąbka i tamten płyn. Później wycieramy to CZYSTĄ ścierką i odkładamy do szafek. Blat nie służy do zostawiania na nim wszystkiego, co popadnie. Ogólnie rzecz biorąc, ma takie samo zastosowanie jak stół w salonie. A tu przedmiot dobrze wam znany, czyli lodówka. Będzie miło, jak będzie się w niej znajdować coś więcej niż tylko alkohol i resztki pizzy…
- Jak my jemy pizzę, to nie zostają resztki – zauważył Adler.
- Racja. To ma tu być coś więcej niż alkohol – poprawiłam się.
- Mogą być resztki pizzy? – spytał Steven.
- Ale przecież mówiłeś… Dobra, nieważne. Chodźmy do łazienki. Cóż… tu nie będę mieć od was jakichś wielkich wymagań… Po prostu postarajcie się trafiać i będzie względnie dobrze. Co poza tym… Macie trochę ubrań, wiec starajcie się je zmieniać częściej, niż jak śmierdzą już aż tak, że sami nie możecie wytrzymać. Wierzę, że sobie poradzicie – tymi słowami zakończyłam mój wykład, który i tak pewnie za wiele do ich życia nie wniósł.
Poszłam z powrotem do salonu, usiadłam na podłodze obok Psa i zaczęłam go drapać za uchem.

Pies:

Ta to jest kochana… Boże, rób mi tak jeszcze… Obróciłem się i nadstawiłem brzuch, ale ona to zignorowała. Szczeknąłem. Po brzuchu mnie podrap, no! Zorientowała się, o co mi chodzi i chwilę później ruszałem nogą, gdy drapała mnie po żebrach… Żyć nie umierać. Chwilę, ona coś mówi… Że słodki jestem. Hah, no wiem! KOBIETO, NIE TWÓJ GATUNEK, OGARNIJ SIĘ! Wstałem szybko, otrzepałem się i poszedłem poszukać reszty. Stali w kuchni, a Blue tłumaczyła im, jak robić takie kanapki, żeby potem nie mieć zatrucia. Na świętego Franciszka! Przecież nawet ja to potrafię! Najlepiej surowe mięcho, po tym nigdy nie ma zatrucia! Hartowali by się ci ludzie, a nie… Gotują wszystko, smażą, pieką… Szkoda gadać! Położyłem się pod drzwiami i zasnąłem, całe Zycie z idiotami…

_______________
Bardzo proszę o każdy, najmniejszy komentarz. :)

poniedziałek, 15 lipca 2013

Rozdział 17

Sytuacja tak wygląda, że wyjeżdżam na obóz i wrzucę coś dopiero w sierpniu. :> Więc to Wam musi na razie wystarczyć. :)

Rozdział dedykuję Clarissie, po prostu za to, że jest, bo czasem nie potrzeba mi niczego więcej. :) Dziękuję. <3 I za cudne opowiadania, bo kocham to, jak piszesz i co piszesz... Znów dziękuję.. <3

+ Dziękuję Patty za poddanie mi pomysłu z wężem..xD ;*

++Dziękuję bardzo Kasi R. za użyczenie mi wypowiedzi Michelle o wodzie uciskającej na mózg. Dziękuuujęęę... ;*

+++ Przeprosiny dla pewnego Anonimowego Dręczyciela, że rozdział wrzucam dopiero teraz.. :>

Przepraszam za błędy, ale rozdział jest świeżo skończony, praktycznie cały anpisany w ciągu ostatnich dwóch godzin i nie miałam chwili sprawdzić...

Nie mam czasu pisać dłuższago wprowadzenia, także enjoy. :D



Molly:

Ożjacieżpierdzieję. Moja głowa… Gdzie ja w ogóle jestem? Otworzyłam lekko oko… Ałł! Światło! Światło! Nieeee… Ok, Molly, ogarnij się, będzie dobrze… Jeszcze jedna próba. Powoli uniosłam powieki. Odetchnęłam z ulgą. Byłam w pokoju Izzy’ego. Tylko jak ja się tu dostałam? I gdzie jest Izzy? Nie pamiętałam nic, zupełnie nic… Wróciłam z Izzy’m do reszty, Plant zrobił mi drinka… Tak, to ostatnie wspomnienie. Przekręciłam się na bok, sycząc z bólu. Każda najmniejsza cząstka mojego ciała niemiłosiernie pulsowała. Westchnęłam ciężko. Potrzebowałam prysznica… Usłyszałam czyjeś kroki na schodach. Stradlin wychodził powoli, nucąc pod nosem ‘Angie’ Stonesów. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Otworzył gwałtownie drzwi do pokoju, które z głośnym hukiem uderzyły o ścianę. Zawyłam, zdecydowanie za głośno, jak na takiego kaca. Zabiłam bruneta spojrzeniem, na co ten uśmiechnął się szeroko. Że co?
- Wstawaj kochanie, już prawie południe! – próbował ściągnąć ze mnie kołdrę.
- Izzy, ciszej, idioto. No właśnie! Jeszcze wcześnie! Przyjdź za cztery godziny – kurczowo trzymałam pościel.
- Ale musisz mi poooomóóóóóóóc! – zaparł się nogą o łóżko, a ja zaczęłam jechać w jego kierunku razem z kołdrą.
- W czym? – spytałam przez zaciśnięta zęby, wkładając nogę między kanapę a ścianę.
- Bo w ogródku będę pracował!
Otworzyłam usta ze zdziwienia i wypuściłam kołdrę. Co on będzie robił?! Wyglądał na zupełnie poważnego… Tylko co mu odwaliło? Wstał tak wcześnie rano, nuci pod nosem, cały czas się szczerzy, chce babrać się w ziemi… Co się stało z moim Stradlinem?!
- Izz… Dobrze się czujesz, skarbie? – zapytałam, głaskając go po policzku.
- Oj Mollson – westchnął. – Po prostu chodź! Zrobiłem ci śniadanie…
Mina szczeniaczka, brawo, Stradlin, wygrałeś. Wzruszyłam ramiona ze zrezygnowaniem. Izzy wydał z siebie jakiś bliżej nieokreślony okrzyk radości, po czym wziął mnie na ręce i zbiegł ze mną na dół. NO COŚ Z NIM KURWA DZISIAJ NIE TAK. Postawił mnie na nogi dopiero w kuchni, gdzie zaczęłam się opychać przygotowanymi przez niego kanapkami z twarogiem i miodem. Tego też się nie spodziewałam. W ogóle dziwny ten dzisiejszy dzień. Nagle w pomieszczeniu z nikąd pojawił się McKagan, gwiżdżąc pod nosem. Otworzył lodówkę, wyjął miskę i z tego, co widziałam, zabierał się za robienie placków ziemniaczanych.
- Michael, zrób mi też! – rzuciłam z pełnymi ustami.
Tleniony blondyn odwrócił się w moją stronę i zmierzył mnie wzrokiem, unosząc jedną brew. Pokręcił głową z udawaną dezaprobatą. Oparł się o blat, wyciągając papierosa. Odpalił go i zaciągnął się mocno, nie spuszczając ze mnie wzroku. Przekrzywił lekko głowę, a lekko natapirowane włosy zasłoniły mu część twarzy.
- Jeszcze ci mało? – spytał w końcu.
- Czego mi mało? – straciłam wątek przez ten czas.
- Jedzenia – powiedział z naciskiem, patrząc wymownie na znikające z mojego talerza kromki chleba.
- Odezwał się – prychnęłam, przewracając oczyma.
Zjadłam ostatnią kanapkę i wstałam od stołu. Zostawiłam talerz w zlewie, jak Michael gotuje, to niech potem pozmywa. Duff, Duff, Duff… Chyba nigdy się nie przyzwyczaję. Dla mnie zawsze będzie Michaelem. Wyminęłam w drzwiach Stradlina, który poinformował mnie, że czeka przed domem i pobiegłam na górę się ogarnąć. Mam grzebać w ziemi, więc chyba nie muszę się ładnie ubierać. Wciągnęłam na siebie wytarte jeansy i zwykłą, szarą koszulkę. Związałam włosy w koński ogon. Make-up chyba na razie nie był potrzebny. Zeszłam na dół, ubrałam czarne trampki i wyszłam na zewnątrz. Pogoda była w sumie idealna. Lekko świeciło słońce i wiał przyjemny wiatr. Nie za ciepło, nie za zimno, ale gdzie jest Izzy? Przeszłam na tył Hellhouse’u i moja zguba się znalazła. Stradlin właśnie brał zamach, żeby rzucić Psu piłkę. Podeszłam do niego od tyłu i wtuliłam się w niego mocno. Spodziewałam się jakiejś czułej odpowiedzi z jego strony, a on co zrobił? Z zaciszem na twarzy godnym Adlera wręczył mi rękawice i przybornik małego ogrodnika. Czyli te wszystkie grabki i nie grabki. Westchnęłam i udałam się w kierunku grządek. Pies wiercił mi pyskiem dziurę w boku, próbując dać mi piłkę, więc musiałam zaprzeć się nogą, żeby nie stracić równowagi.
- Więc co mam robić? – spytałam bruneta.
- Widzisz te rośliny?
Pokazał mi jakieś coś. Zielone, wilgotne, małe, chyba będą z tego kwiatki. Nie znam się na roślinach, przykro mi. Skinęłam głową, żeby kontynuował.
- Wyrwij wszystko, oprócz tego.
Otworzyłam usta, patrząc na tą mini dżunglę… Chyba szykuje się ciężkie popołudnie…

April:

                - April, wstawaj – usłyszałam szept Michelle. – No już, chodź na dół, musimy pogadać.
                Wymruczałam pod nosem, że zaraz zejdę i machnęłam ręką na znak, że może odejść. Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej, ale i tak zakręciło mi się w głowie… Ciekawe, co znowu Chelle wymyśliła… Od samego myślenia boli mnie głowa, kac to straszna rzecz. Slasha nie było koło mnie, co mnie trochę zdziwiło i zaniepokoiło. Niewiele pamiętałam z wczoraj, mam nadzieję, że jakimś cudem dotarł do domu… Chyba że wolał iść do jakiejś nowej ‘przyjaciółki’, ja nie wnikam. Szybko otarłam wierzchem dłoni łzę, spływającą po moim policzku. Nie wiem. Po co w ogóle poszłam wczoraj na tą imprezę. Tylko zmartwień mi przybyło… A właśnie, co ze Stevenem? Wczoraj go opatrzyliśmy, ale ledwo chodził i miał duże problemy z koncentracją, trzeba będzie do niego zajrzeć. Przeciągnęłam się i wstałam z łóżka. Trzy wolne kroki, aż natrafiłam stopą na coś kudłatego. Spanikowana spojrzałam w dół… A więc tu się Hudson schował. Rzuciłam na niego okiem i postanowiłam się zlitować. Z trudem zaciągnęłam mulata na łóżko. Zdjęłam mu koszulę i buty, niech jeszcze pośpi… Zeszłam do kuchni, gdzie czekał już na mnie Michelle z dwoma kubkami kawy. Zamruczałam cicho, tego mi było trzeba… Upiłam kilka łyków, po czym spojrzałam na nią pytająco.
                - Powinnyśmy znaleźć pracę… Niby jesteśmy na ich utrzymaniu i dajemy radę, ale szczerze… Nie przeszkadza ci to? Poza tym, wiesz jak jest… W miłość twoją i Slasha nigdy nie wątpiłam, ale ja z Axlem wiecznie żyjemy w skrajnościach, od szaleńczego uwielbienia, po nienawiść…
                - Akurat w miłość twoją i Axla to ja bym nie wątpiła. Tyle razy mało brakło, żebyście się pozabijali, a jednak wciąż jesteście razem. Ja i Saul, to co innego… Nawet nie powiedział mi, co do mnie czuje… A-A słyszałaś przecież, co wczoraj ten… Ten facet mówił… I ja myślę, że to była prawda… - nie byłam w stanie mówić dalej, musiałam skupić się na powstrzymywaniu płaczu.
                Michelle położyła swoją dłoń na mojej, spojrzeniem dając mi do zrozumienia, że jestem idiotką, wierząc we wszystko, co mi mówią. Ale co ja mogę na to poradzić?
                - No ale z tą pracą to masz rację – powiedziałam, gdy trochę się ogarnęłam. – To co? Za godzinę przed domem? – zaproponowałam, na co blondynka skinęła głową.
                Dopiłam kawę i umyłam kubek. Wybiegłam na górę, stanęłam przed szafą… I tu zaczynał się mój problem… Wyciągnęłam czarne, skórzane spodnie i T-shirt z logiem Pink Floyd. Pobiegłam z ubraniami i kosmetyczką do łazienki. Szybko weszłam pod prysznic i zmyłam z siebie cały bród, niepokój i zmartwienia. Miałam szukać pracy, nie mogłam być smutna. Wciągnęłam na siebie przygotowane wcześniej ubrania. Wysuszyłam włosy  i postanowiłam pozostawić je rozpuszczone. Zrobiłam kreskę eye-linerem, po czym pociągnęłam rzęsy tuszem. Spojrzałam raz jeszcze w lustro. Byłam średnio zadowolona ze swojego wyglądu, ale czas mi się kończył. Chwyciłam torebkę i wrzuciłam do niej niezbędne rzeczy . Zeszłam na dół, gdzie czekała już na mnie gotowa Michelle. Miała na sobie czarną sukienkę do połowy uda, beżowe szpilki i ramoneskę. Włosy splotła w luźny warkocz. Ubrałam glany i zarzuciłam na siebie katanę.
                - Więc gdzie idziemy? – zapytałam, walcząc z włosami, które wiatr uparcie próbował mi skołtunić.
                - Ostatnio widziałam, że w muzycznym kilka ulic stąd szukają osób chętnych do pracy, spróbujmy najpierw tam.
                Doszłyśmy na miejsce i rzeczywiście, w oknie wywieszona byłą informacja. Chelle otworzyła drzwi i pewnym krokiem weszła do środka. Młody, długowłosy facet zmierzył nas spojrzeniem i obdarował nas uśmiechem. Był całkiem przystojny i wydawał się miły.
                - Hej, my w sprawie pracy – odezwałam się w końcu.
                - Już wołam kierownika – odpowiedział, po czym zniknął w głębi sklepu.
                Westchnęłam cicho i rozejrzałam się po wnętrzu sklepu. Na jedne ścianie wywieszone były przeróżne gitary, znalazł się również mój wymarzony czarny Les Paul… Co prawda nie grałam tak dobrze jak Slash, ale nienajgorzej mi szło. Po chwili pojawił się wysoki, potężny facet koło czterdziestki. Wydawał się być stanowczy i bezwzględny, ale z oczu dobrze mu patrzyło.
                - Szukacie pracy? – uśmiechnął się lekko, a my skinęłyśmy głowami. – Jestem John, miło mi – przedstawiłyśmy się mu kolejno. – Niestety mogę przyjąć tylko jedną z was… - spojrzał na nas smutno. – Może się zaprezentujecie? Jakieś doświadczenie, znajomość instrumentów, cokolwiek?
                - Pracowałam kiedyś w muzycznym jeszcze w Polsce – Michelle zaczęła wywód, a John spojrzał na nią zaskoczony. – Myślę, że umiałabym komuś pomóc w doborze muzyki. A jeśli chodzi o instrumenty… Eh, sama średnio gram, ale przebywając z tą oto ześwirowaną na punkcie instrumentów brunetką udało mi się co nieco o sprzęcie dowiedzieć – uśmiechnęła się lekko.
                Postanowiłam jej się nie wcinać. Było widać, że oczarowała Johna, a ja nie zamierzałam kłócić się z nią o posadę. Rozłożyłam ręce na znak, ze się poddaję. John pogratulował Chelle, powiedział, ze może zacząć od przyszłego tygodnia i takie tam pierdoły. Serce mi się cieszyło, jak widziałam jej uśmiech…
                - April – nowy szef blondynki wyrwał mnie z zamyślenia. – Naprzeciwko w barze kogoś szukają, jeśli potrzebujesz pracy, to możesz tam poszukać.
                - Dzięki – uśmiechnęłam się.
                Michelle musiała jeszcze chwilę zostać, a ja pożegnałam się i wyszłam na zewnątrz. Spojrzałam na klub. ‘RAINBOW Bar & Grill’… W sumie nie zaszkodzi spróbować, prawda? Weszłam do środka, o tej porze nie było tu wielu klientów. Młoda blondyna spojrzała na mnie zza lady z nadzieję, ze coś zamówię. Miała śliczne, niebieskie oczy.
                - Mogę mówić z właścicielem? – poprosiłam.
                - Jasne, już wołam – odwzajemniła mój uśmiech.
                Wróciła ze starszym, szczupłym, wysokim mężczyzną. Wskazał mi stolik, przy którym usiedliśmy. Powiedziałam, ze potrzebuję pracy, przedstawił mi się jaki Bill…
                - Tak więc April… Ostatnio wyrzuciłem sporo pracowników, więc potrzebujemy… Kelnerek i tancerek…
                O nie. Tylko nie to. Morrisonie, tego się obawiałam… Nie chciałam spaść tak nisko. Już otwierałam usta, żeby odmówić, gdy przerwał mi swoim niskim głosem.
                - Ale widzę, ze jesteś porządną dziewczyną i byle jakiej roboty się nie chwytasz – coś błysnęło w jego oku. – Zatem mogę ci zaproponować… Szukamy kogoś, kto zajmowałby się koncertami tutaj… Wiesz, przychodzi tu sporo kapel, chcą grać… Twoim zadaniem byłoby przesłuchiwanie ich i wyznaczanie dat koncertów tym, którzy się do czegoś nadają. Pod koniec dnia zapisujesz to w kalendarzu i na tym twoja praca się kończy. Tylko że musisz tutaj siedzieć jakoś od 17 do 1… Wtedy jest najwięcej zgłoszeń. Chętna? – uśmiechnął się lekko.
                - No jasne!
                Omówiliśmy szczegóły, mogłam zaczynać od poniedziałku. Całkiem dobrze płatna praca i będę miała co robić. Podziękowałam, pożegnałam się i wyszłam do czekającej już na mnie MIchelle. Blondynka zaproponowała, że możemy jeszcze się gdzieś przejść. Stwierdziłam, z eto dobry pomysł, ostatnio rzadko miałyśmy okazję pobyć przez chwilę same. Wolnym krokiem ruszyłyśmy w stronę parku.
                - Jak się płacze przez faceta, to ucieka ta woda, która napierała ci na mózg. I jak ci cała uleci, to już nic nie napiera na mózg i ci na chwile przechodzi… Ale potem musi… Potem znów w głowie pojawia się woda, znów napiera na mózg i znów jest źle… I znów, i znów, i znów…
                Spojrzałam zaskoczona na przyjaciółkę. Z trudem hamowała łzy, które cisnęły się jej do oczu. Wyrzuty sumienia, wyrzuty sumienia… Wraca do mnie wczorajszy wieczór z Axlem… Mam nadzieję, że ona się o tym nie dowie. Nic nie zaszło, opamiętaliśmy się w porę… Może trochę za późno… Boże, ja go pocałowałam! Jestem wredną dziwką! Jak ja mogłam zrobić to mojej Michelle?! Olać Slasha, on podobno tez mnie zdradza… Ale Michelle…? Jestem okropna, do niczego się nie nadaję… A już na pewno nie nadaję się na przyjaciółkę. Ona w życiu by mi czegoś takiego nie zrobiła. Nie ukrywam, Axl od dawna mnie intrygował… Ale nie powinnam była tego robić!
                - Michelle… On cię kocha. On cię na prawdę kocha. Tylko… Może jeszcze do tego nie dojrzał… Nie dojrzał do związku, do wierności, do akceptacji… Myślę, że gubi się w ty, wszystkim… Ale na pewno jesteś dla niego ważna i zrobi… Zrobi wszystko, żeby cię przy sobie zatrzymać…
                Przytuliłam się do niej i ryczałyśmy jak kilka lat wcześniej… Ale pierwszy raz ją okłamywałam… Może nie okłamywałam… Ukrywałam prawdę. Ale… To przecież dla jej dobra, prawda? Kłamstwo może być dobre… Jeśli nie chcemy, żeby ktoś cierpiał… Jeśli wiemy, że ktoś może nie znieść prawdy… Nigdy jej nie powiem, co Axl mi wtedy powiedział… Nigdy jej nie powiem, co między nami zaszło. Będę udawać, że wszystko jest w porządku. Żeby jej nie skrzywdzić… Żeby była szczęśliwa… Kłamstwo może być dobre… Może… Prawda?

Axl:

                A prosiłem, żeby nie było kaca… I znowu jest… A nawet tak dużo nie wypiłem. Życie jest niesprawiedliwe. Przewróciłem się na bok i otworzyłem powoli oczy… Co do… CO TO KURWA MA BYĆ?! Ten cały gad Slasha leżał obok mnie rozciągnięty po całej długości! Przecież on mnie kurwa chce zjeść! Łypał na mnie swoimi oczami… Szybko zerwałem się z łóżka i podbiegłem do ściany. Ja rozumiem… Chciałem Hudsonowi przelecieć dziewczynę… Całowałem się z nią… Ogólnie jest zajebista i mógłbym z nią być… Ale w życiu nie zostawiłbym dla niej mojej słodkiej Michelle! Poza tym… Nawet jeśli… To nie jest powód, żeby nasyłać na mnie węża!
                - SLAAAAAAAAASH! DO KURWY NĘDZY! CHODŹ TU, JUŻ!
                Po chwili do pokoju wszedł rozczochrany mulat. Spojrzał na mnie pytająco. No niech jeszcze nie udaje głupka! Przecież ja dobrze wiem, że to on kazał temu… Temu gadowi mnie zjeść!
                - ODJEBAŁO CI? – wydarłem się na niego.
                - Axl, kurwa! Mi odjebało? Zrywasz mnie z łóżka przed południem i nawet nie chcesz powiedzieć, o co ci chodzi! – popukał się palcem gdzieś między włosy, przypuszczalnie w czoło.
                - Ten jebany wąż cię słucha! Kazałeś mu mnie zjeść, bo przelizałem się z April i teraz chce mnie zjeść!
                - PRZELIZAŁEŚ SIĘ Z APRIL? Z MOJĄ APRIL? – prawie warknął.
                O kurwa… To on nie wiedział? No to brawo, Axl… Wkopałem siebie i Johnson… Po prostu świetnie!
                - Gdzie ona jest? – spytał.
                - Myślałem, ze śpi z tobą – wzruszyłem ramionami.
                - Idioto, wiesz jaka ona jest nadwrażliwa! Nie ma jej ze mną! A jak aż tak się przejęła, ze sobie coś… Że coś jej się stało…?
                Chciałem jakoś odkręcić sytuację, ale Slash wypadł z pokoju… Nosz kuźwa, co ja narobiłem? Chciałem rzucić się na łóżko, ale przypomniałem sobie o wężu i czym prędzej opuściłem pomieszczenie.

Slash:

                Już chuj z tym, że całowała się z Axlem… W ogóle nie wiem, czy mu wierzyć. Ona by mi tego nie zrobiła… Byle by jej się nic nie stało. Nie zniósł bym tego. Zamknąłem się w pokoju, chwyciłem gitarę i zacząłem improwizować… Myślałem tylko o niej, o tym, co czuję…
~*~
                Trzaśnięcie drzwiami. Odłożyłem gitarę na łóżko i szybko zbiegłem na dół. April i Michelle! Całe i zdrowe! Kurwa, dzięki Morrisonowi! Skinąłem głową na brunetkę, dając jej znać, żeby poszła za mną. Spuściła głowę, ale podreptała do mnie do pokoju. Zamknąłem za nami drzwi.
                - Gdzie ty byłaś? Martwiłem się o ciebie! – przytuliłem ją do siebie delikatnie.
                - Slash… Ja muszę ci coś… - popatrzyła na mnie, a ja skinąłem głową, żeby kontynuowała. – Zdradziłam cię z Rose’m… - przytuliłem ją mocniej, gdy jej ciałem wstrząsną szloch. – Ale Saul… Ty zdradzasz mnie na każdym kroku… Do czego ci jestem potrzebna? Pewnie nawet ci na mnie nie zależy!
                 - April! Co ty mówisz? Nigdy cię nie zdradziłem! Odkąd się tutaj pojawiłeś, jesteś jedyną kobietą, o której myślę! Jesteś dla mnie wszystkim! Usiądź…
                Chwyciłem gitarę i zacząłem grać riff, który wcześniej skomponowałem… Zacząłem cicho śpiewać, nie zważając na to, czy fałszuję. Patrzyłem jej prosto w załzawione oczy i chyba jeszcze nigdy nie byłem tak szczery…
She's got a smile that it seems to me 
Reminds me of childhood memories 
Where everything 
Was as fresh as the bright blue sky 
Now and then when I see her face 
She takes me away to that special place 
And if I stared too long 
I'd probably break down and cry 

Oh Sweet child o' mine 
Oh Sweet love of mine 

She's got eyes of the bluest skies 
As if they thought of rain 
I hate to look into those eyes 
And see an ounce of pain 
Her hair reminds me of a warm safe place 
Where as a child I'd hide 
And pray for the thunder 
And the rain to quietly pass me by 

Oh Sweet child o' mine 
Oh Sweet love of mine
Oh Sweet child o' mine 
Oh Sweet love of mine
Oh Sweet child o' mine 
Oh Sweet love of mine

Where do we go 
Where do we go now 
Where do we go 
Sweet child o' mine

                Odłożyłem gitarę I czekałem na reakcję. Ona tylko ukryła się zawstydzona za włosami. Uśmiechnąłem się lekko. Zawsze robiłem tak samo. I to był ten moment… To miejsce i czas… Jeśli teraz tego nie zrobię, to… Odgarnąłem jej włosy z twarzy i spojrzałem głęboko w oczy.
                - April… Kocham cię – wyszeptałem.
                - Saul… - uśmiechnęła się przez łzy. – Ja też cię kocham… Całą sobą cię kocham…
               
Duff:

                W samych bokserkach, rozczochrany i brudny poszedłem otworzyć te pieprzone drzwi. Podrapałem się po jajach, uchylając je, a tam… No McKagan! Ty to zawsze musisz przy niej wychodzić na debila! Otworzyłem drzwi szerzej, wpuszczając Alicię do środka.
                - To może… Ty się rozgość, a ja się ogarnę, co? – zaproponowałem, czochrając włosy jeszcze bardziej.
                Skinęła głową, więc pobiegłem na górę. Nie ma czasu na prysznic! Ubrałem skórzane spodnie i pierwszy lepszy podkoszulek, rozczesałem mniej więcej włosy, wylałem na siebie pół Slashowego perfumu i zszedłem z powrotem na dół.
                - Chcesz się czegoś napić? – zaproponowałem, otwierając lodówkę.
                - Może herbaty, dzięki – uśmiechnęła się do mnie.
                - No tylko w tym problem, że… Ykhm… Mamy same alkoho… - Blue weszła do kuchni po kluczyki do samochodu, przy okazji nastawiając wodę i rzuciła we mnie herbatą, kręcąc głową z dezaprobatą. – Dzięki, że KUPIŁAŚ tą herbatę, bo nie miałbym jak jej zrobić Alicii! – krzyknąłem za nią, próbując nie wyjść po raz kolejny na idiotę.
                Dziewczyna spojrzała na mnie rozbawiona przenikliwym spojrzeniem. Podałem jej herbatę, a sam wyjąłem sobie piwo z lodówki. Bo na kaca najlepsze jest co? Piwo! No i jeszcze placki ziemniaczane, ale to już swoją drogą. Alicia przysunęła się do mnie i oparła głowę na moim ramieniu. Uniosłem lekko brew. Co tu z tym fantem zrobić? Pogłaskałem ją po policzku, a ona popatrzyła na mnie. Przysunąłem swoją twarz do jej, już prawie czułem jej cudne usta…
- ZBIÓRKA NA DOOOOLEEEEEEEE!
Ale co? Przecież gdyby ktoś nie przeszkodził, to by się nie liczyło! Cholerny ten Adler!

Steven:

                Wszystko gotowe? Jimmy z Natalie już są, wszyscy się schodzą. Pudełko, na którym mi tak zależało już jest na stole… Tak, wszystko jest! Wyszczerzyłem zęby i czekałem, aż wszyscy zajmą w miarę wygodne miejsca.
                - Co jest? – burknął Duff.
                - Uśmiechnij się, przyjacielu! Będziemy wspominać!

                Otworzyłem owe pudełko i wysypałem jego zawartość na stół. Wszyscy momentalnie rzucili się na zdjęcia, próbując złapać najciekawsze i najlepsze. Wiadomo. Mówiłem już, ze mam zajebiste pomysły?
               - Uuuuu... Axl... Jakiś ty niedobry!
               Wszyscy spojrzeliśmy na zdjęcie, które trzymała Molly.






                 - Uuuuuuu... Molly... Jakaś ty niedobra! - Axl oczywiście musiał odparować, machając jej przed nosem kolejnym zdjęciem.




                - Oj no... Byłam ruda wtedy, rude jest wredne i złe - spojrzała na niego z błyskiem w oku.

                - Hahahahhaahha... Jakie zjeby! - wybuchnął śmiechem... Izzy? No spoko... Ale fakt, zdjęcie cudne.




                 - Za to tu jakaś laska, patrz! - Rose znów machał zdjęciem. Michelle chwyciła go za rękę, żeby zobaczyć. Skorzystałem przy okazji i ja.






                - Nie, to tylko ja - powiedziała Chelle.
                - To AŻ ty, skarbie - poprawił ja rudy.
                - A to niby kto? - zapytał Slash.






                  - Johnny, mój były - April wzruszyła ramionami.
                  Slash z przekomiczną miną bliżej przyjrzał się zdjęciu.
                 - Kogo moje piękne oczy widzą? - pokazałem reszcie kolejne zdjęcie. - Slash śpi na toitoiach!






                  - Kogo moje piękne oczy widzą? Adler kroi lód drewnem! - Hudson rzucił mi zdjęcie.





               - April, to ty?




               - No ja, a co?
               - Ładne - Page wzruszył ramionami.
               - Ładne to ja mam twoje zdjęcie, Jimmy - Natalie podała nam złożoną fotografię.



             - Też mam twoje ładne. Jak miałaś 12 lat - Page uśmiechnął się łobuzersko... Tfu, Adler! NIe zachowuj się jak pedał! Page się uśmiechnął.
                - Nie! Nie to!
                Chwyciłem zdjęcie, zanim Nat mi je wyrwała. Przecież jest śliczne...




              - A ja mam chyba małego Hudsona! - pisnęła April.
              - Taak, to mały Slash - uśmiechnąłem się pod nosem.
              - Słodki...



               - Oooo... Axl ze Stephanie! - Izzy pokazał nam fotografię. - Wyglądałeś przy niej jak żul... Z całym szacunkiem - Axl zabił go spojrzeniem.



              - Ger... Tfu! Molly! - Duff znalazł kolejne. - Kurwa! Jak to było dawno! Przecież ja ci je chyba robiłem! - JAk to on jej robił? Co?! - To temat na dłuższą rozmowę, nie teraz - zagłębił się w fotelu.



          - Jest nawet Popcorn z.... Cheryl!
           Wyrwałem zdjęcie Slashowi. Uśmiechnąłem się pod nosem... Moja Cheryl...



            - ooo, a tu Blue! - rzuciłem szybko, widząc jej minę.


            - A tu znowu Michelle chyba - Natalie podała nam fotografię. 
          Swoją drogą to fajna z niej dziewczyna. Taka... Naturalna, szczera...


              - Masz jeszcze to ubranie?
              - AXL!
              - No co?
            Blondynka przewróciła oczami, po czym chichocząc podała nam kolejne zdjęcie.


               - No spaliśmy - wzruszyłem ramionami. - Uuuu... Izzy wymiata!



             - Thony... - April przyjrzała się kolejnej fotografii.


                - Patrz, to ty - Slash szybko podsunął jej pod nos kolejne zdjęcie.


            - A to znów Michelle...


      - A to...
      - Tak, Axl! Wciąż mam to ubranie! Nawet kurwa na sobie!
      - Oooo... Kto to się pluska? - Molly pokazała nam zdjęcie moje i Duffa...


         - To muszę gdzieś postawić!
        April zwinęła ostatnie zdjęcie ze stolika i położyła na telewizorze... Podeszliśmy i popatrzyliśmy na nie. Miało coś w sobie. Powinno wisieć tam od dawna...


         - Słuchajcie... - spojrzeliśmy na Duffa. - Widział ktoś moją wódkę? Przysięgam, że tu ją położyłem!

_______________________

Baaaardzo proszę o komentarze..:>