Dobra tam, walić to! A raczej walić tynki. B|
Przed Wami kilka pojebanych historii, między innymi o tym, jak pan Steven Adler spędził kiedyś Walentynki oraz jak przebiegł koncert Death w Seattle 14 lutego (wątpię, że taki był, no ale no... Nawet jak był, to nie TAKI xD).
Dawno dawno temu... No dobra, bez przesady. Wcale nie tak dawno, bo w roku 1982 w małej, malowniczej miejscowości o nazwie Los Angeles żyło sobie od cholery dziwnych ludzi. Poza tymi dziwnymi, byli też mniej dziwni i zdziwniali do reszty. A gdzieś tam, na tamtej ulicy... Albo w sumie może innej. Kurwa, nie pamiętam. No gdzieś tam stałem ja, ściślej mówiąc to pod sklepem. Tak, pod monopolowym. Wiatr seksownie rozwiewał mi włosy, a przynajmniej tak mi się zdawało. Dookoła mnie tysiące serduszek. Słodko. Zbliżał się Dzień Świętego Walentego. Z tejże okazji udałem się na obchód sklepów spożywczych i skorzystałem z promocji na lizaki i czekolady. Została mi nawet kasa na wódkę. Jako że byłem za młody, żeby samemu ją sobie kupić, zaczaiłem się pod tym monopolowym i czekałem na jakiegoś przyjaznego typa, który byłby skłonny to dla mnie zrobić. Mijały długie sekundy... W końcu zdałem sobie sprawę, że chce mi się sikać, więc wcisnąłem się między budynki, aby... Jakby to ładnie ująć... Nie wiem, pieprzyć to. Poszedłem się odlać. Poczułem niesamowitą ulgę i byłem gotów przestać pod tym sklepem kolejne długie sekundy. Na szczęście nie było to konieczne, bo akurat zauważyłem swojego kumpla z ulicy - Danny'ego. Katana, rurki, białe adidaski, rozpuszczone długie włosie i zalany, ale mimo wszystko całkiem niezły ryj.
- Czee, stary! - poklepał mnie po ramieniu. - Co ty tu tak sam stoisz? Rozejrzyj się... Miłość, kurna, miłość... Rzygam tą całą atmosferą. Ty też singiel, nie? Walentynki spędzasz samotnie? Nie martw się, w inne dni też cię nikt nie kocha, takie życie. Wódka zawsze rozumie, nie? - mrugnął do mnie, szczerząc zęby.
- Taa, w tej sprawie tu stoję. Może złożymy się na flaszkę czy dwie i pójdziemy je gdzieś opróżnić, co? - zaproponowałem z uśmiechem.
Pomysł mu się spodobał. Danny zawsze był chętny do picia. Zaprosił mnie na imprezę z okazji święta zakochanych, która miała odbyć się na drugi dzień. No czyli w Walentynki, nie? Zero miłości, tylko alkohol, narkotyki, dobra muzyka i seks bez zobowiązań. To lubię, więc się zgodziłem bez zastanowienia.
~*~
Zapukałem do drzwi Danny'ego. Czekałem kilka chwil, po czym mocno walnąłem się z dłoni w czoło. Muzykę dobiegającą ze środka słychać na pół osiedla, a oni akurat usłyszą, jak pukam. Otworzyłem drzwi z impetem, prawie zabijając dziewczynę, stojącą obok nich. Grzecznie przeprosiłem i udałem się na obchód domu, żeby obczaić co i jak. Dużo alkoholu. Dużo półnagich kobiet, pewnie dziwki. Poszedłem do salonu i usiadłem w fotelu, po drodze zabierając flaszkę wódki. Obok mnie sączyła drinka całkiem urocza dziewoja w spodniach i koszulce Motorhead. Czyli nie dziwka. Czarne włosy co jakiś czas opadały jej na twarz. Ale cóż to była za laska! Wstałem i podszedłem do niej, mijając ową czarnowłosą... Myśleliście, że o niej mówiłem? Ha, nie! Kawałek za nią siedziała śliczna ruda dziwka, musiałem ją mieć. Stanąłem przed nią i zastanawiałem się, jak zagadać. Ona również piła, a może raczej łoiła drinka.
- Walisz drinki w Walentynki? - zapytałem.
Próbowałem się oprzeć seksownie o stół, ale niestety ten trochę mi odjechał i przyjebał w ścianę. Cóż... Wszyscy skupili swoją uwagę na mnie i na wielkiej dziurze w ścianie, którą zrobiłem. Ekhem... To znaczy stół zrobił, nie wiem, jak to się mogło stać. Do salonu wpadł wkurwiony Danny.
- Stary, co to ma kuźwa być?!
- No ale co jest? - udawałem, że nie wiem, o co chodzi. - Ona wali drinki, a ja walę tynki w Walentynki, gdzie tu problem?
Wyleciałem z mieszkania i spędziłem dzień zakochanych na dworcu, wpierdalając hamburgery. I było mi zajebiście.
Nie mogłam się doczekać na ten koncert. Michael nie mógł ze mną iść, w sumie chyba nawet nie chciał, nie lubił zespołu Death tak jak ja... Ja ich uwielbiałam, a w ostatnim czasie weszli na pierwsze miejsce listy najczęściej puszczanych przeze mnie kawałków. Poszłam więc na ich koncert sama. Za nic nie mogłam tego przegapić, zwłaszcza, że grali w moim mieście. Seattle. Najbardziej rozwalała mnie data, 14 lutego, lepszej chyba wybrać nie można na koncert metalowy.
Wcisnęłam się w skórzane rurki, ubrałam koszulkę tego zespołu i usiadłam przed lustrem. Nakładałam makijaż wsłuchując się w dźwięki dema Death By Metal. Czerwone włosy zostawiłam rozpuszczone. Narzuciłam ramoneskę i zawiązałam glany, po czym wyszłam z domu i ruszyłam na przystanek autobusowy. Cała się trzęsłam, zawsze tak miałam przed koncertami. Wysiadłam pod klubem, ochrona nawet mnie nie przeszukała, Death nie był w końcu jakimś super znanym zespołem, więc raczej olewali sprawę. Ale ja czułam, że kiedyś będę wielcy, że stworzą coś niesamowitego.
Weszłam do środka i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to mnóstwo czarnych serduszek i podobnych "walentynkowych" dekoracji, powieszonych u sufitu. Poszłam pod scenę i usiadłam pod ścianą, gotowa zerwać się do pogo w każdej chwili. Wyszli na scenę. Nie ukrywam, że od początku skupiałam się tylko i wyłącznie na Schuldinerze. Miał w sobie to ''coś'', niesamowicie mnie pociągał. Wstałam i stanęłam centralnie przed nim. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się lekko. Miałam kisiel w gaciach, ale nie dałam tego po sobie poznać. Zaczęli grać. Dzielnie szłam w pogo i zarzucałam włosami pod sceną, co chwilę napotykając na sobie spojrzenie Chucka. To był najlepszy koncert, na jakim byłam. Kam Lee rzucił pałeczki. Czyli koniec? Już?
Podeszłam do baru i zamówiłam drinka. Uparcie wpatrywałam się w drzwi, przez które przed chwilą wyszedł Rozz. Czyli Schuldiner też musiał tam być. W końcu wyszedł, a ja zaczęłam udawać, że wcale go nie obserwuję i nie siedzę tu tylko dla niego. Zadziałało - podszedł do mnie. Usiadł obok i sobie również zamówił alkohol.
- Podobał się koncert? - zagadnął.
- Spierdoliliście jeden kawałek - wymusiłam na sobie lekceważący uśmiech.
- Niemożliwe! - podniósł się. - Tylko jeden?!
Obydwoje wybuchnęliśmy szczerym śmiechem. Cały czas go obserwowałam. Gdy patrzył mi w twarz, niby przypadkiem akurat w tamtej chwili oblizywałam wargi. Kiedy nad czymś myślał, spoglądał w dół. A ja wtedy zakładałam nogę na nogę. Po kilku... Lub kilkunastu drinkach, postanowiliśmy wyjść razem na spacer. Zaopatrzyliśmy się w wódkę w pierwszym lepszym sklepie i znaleźliśmy sobie w miarę ustronne miejsce. Po połowie pierwszej flaszki zaczęły się namiętne pocałunki. Po skończeniu drugiej... Cóż...
- Walisz drinki w Walentynki? - zapytałem.
Próbowałem się oprzeć seksownie o stół, ale niestety ten trochę mi odjechał i przyjebał w ścianę. Cóż... Wszyscy skupili swoją uwagę na mnie i na wielkiej dziurze w ścianie, którą zrobiłem. Ekhem... To znaczy stół zrobił, nie wiem, jak to się mogło stać. Do salonu wpadł wkurwiony Danny.
- Stary, co to ma kuźwa być?!
- No ale co jest? - udawałem, że nie wiem, o co chodzi. - Ona wali drinki, a ja walę tynki w Walentynki, gdzie tu problem?
Wyleciałem z mieszkania i spędziłem dzień zakochanych na dworcu, wpierdalając hamburgery. I było mi zajebiście.
~*~
Nie mogłam się doczekać na ten koncert. Michael nie mógł ze mną iść, w sumie chyba nawet nie chciał, nie lubił zespołu Death tak jak ja... Ja ich uwielbiałam, a w ostatnim czasie weszli na pierwsze miejsce listy najczęściej puszczanych przeze mnie kawałków. Poszłam więc na ich koncert sama. Za nic nie mogłam tego przegapić, zwłaszcza, że grali w moim mieście. Seattle. Najbardziej rozwalała mnie data, 14 lutego, lepszej chyba wybrać nie można na koncert metalowy.
Wcisnęłam się w skórzane rurki, ubrałam koszulkę tego zespołu i usiadłam przed lustrem. Nakładałam makijaż wsłuchując się w dźwięki dema Death By Metal. Czerwone włosy zostawiłam rozpuszczone. Narzuciłam ramoneskę i zawiązałam glany, po czym wyszłam z domu i ruszyłam na przystanek autobusowy. Cała się trzęsłam, zawsze tak miałam przed koncertami. Wysiadłam pod klubem, ochrona nawet mnie nie przeszukała, Death nie był w końcu jakimś super znanym zespołem, więc raczej olewali sprawę. Ale ja czułam, że kiedyś będę wielcy, że stworzą coś niesamowitego.
Weszłam do środka i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to mnóstwo czarnych serduszek i podobnych "walentynkowych" dekoracji, powieszonych u sufitu. Poszłam pod scenę i usiadłam pod ścianą, gotowa zerwać się do pogo w każdej chwili. Wyszli na scenę. Nie ukrywam, że od początku skupiałam się tylko i wyłącznie na Schuldinerze. Miał w sobie to ''coś'', niesamowicie mnie pociągał. Wstałam i stanęłam centralnie przed nim. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się lekko. Miałam kisiel w gaciach, ale nie dałam tego po sobie poznać. Zaczęli grać. Dzielnie szłam w pogo i zarzucałam włosami pod sceną, co chwilę napotykając na sobie spojrzenie Chucka. To był najlepszy koncert, na jakim byłam. Kam Lee rzucił pałeczki. Czyli koniec? Już?
Podeszłam do baru i zamówiłam drinka. Uparcie wpatrywałam się w drzwi, przez które przed chwilą wyszedł Rozz. Czyli Schuldiner też musiał tam być. W końcu wyszedł, a ja zaczęłam udawać, że wcale go nie obserwuję i nie siedzę tu tylko dla niego. Zadziałało - podszedł do mnie. Usiadł obok i sobie również zamówił alkohol.
- Podobał się koncert? - zagadnął.
- Spierdoliliście jeden kawałek - wymusiłam na sobie lekceważący uśmiech.
- Niemożliwe! - podniósł się. - Tylko jeden?!
Obydwoje wybuchnęliśmy szczerym śmiechem. Cały czas go obserwowałam. Gdy patrzył mi w twarz, niby przypadkiem akurat w tamtej chwili oblizywałam wargi. Kiedy nad czymś myślał, spoglądał w dół. A ja wtedy zakładałam nogę na nogę. Po kilku... Lub kilkunastu drinkach, postanowiliśmy wyjść razem na spacer. Zaopatrzyliśmy się w wódkę w pierwszym lepszym sklepie i znaleźliśmy sobie w miarę ustronne miejsce. Po połowie pierwszej flaszki zaczęły się namiętne pocałunki. Po skończeniu drugiej... Cóż...
~*~
Otworzyłam oczy. Zbyt dużo światła, z powrotem je przymknęłam. Czułam obok siebie drugiego człowieka. Jeszcze raz ostrożnie uniosłam powieki. Schuldinger leżał na trawie, a ja na nim. Powoli wstałam i zaczęłam dreptać w miejscu, żeby rozprostować kończyny. Zapaliłam papierosa, tego potrzebowałam. Rozejrzałam się dookoła.
- O kurwa! - na więcej nie było mnie stać.
- Co jest, Molly?
Chuck się obudził. Nawet pamiętał jak mam na imię. Czyli nie było tak źle. Zaraz... Było tak źle! Dalej nie wierzyłam własnym oczom!
- Chyba trochę... Zabalowaliśmy - odpowiedziałam.
- O czym mówisz?
- Pamiętam, że koncert był w Seattle, a nie w... Nowym Jorku... Prawda?
- O kurwa...
Schuldinger wstał i też nie mógł wydusić z siebie nic innego... W sumie ładna ta Statua Wolności. Ale jak wrócimy do domu bez kasy?
____________
To ten... Proszę o komentarze? xD
Przeczytałam, skomentuję później! ;)
OdpowiedzUsuńBoże, to jest świetne!
OdpowiedzUsuńRozumiem, że czerwonowłosa dziewczyna to Molly >.<
Muszę przyznać, że doprowadziłaś mnie Adlerem do takiego stanu, że śmiałam się jak głupia na elektrotechnice! A musiałam jeszcze jakoś przeżyć drugą godzinę i polski! Dzięki bardzo XD
No i prawie umarłam, kiedy to przeczytałam:
- Spierdoliliście jeden kawałek - wymusiłam na sobie lekceważący uśmiech.
- Niemożliwe! - podniósł się. - Tylko jeden?!
MATKO JEDYNA!
Ja chcę więcej ;___;
boże, faktycznie!
UsuńALE JESTEM GŁUPIA HAHAHAHA
w końcu udało mi się skończyć rozdział, więc zapraszam :D
Usuńhttp://sheloveheroin.blogspot.com/
No to od początku.
OdpowiedzUsuńByła jakaś dziesiąta (rano), jak to przeczytałam. Jak zobaczyłam tytuł to zaczęłam się tarzać po łóżku (korzystam z ostatnich dni ferii... A ty mi skutecznie nie dajesz spać! xD) ze śmiechu i wiedziałam, że to nie będzie byle co.
I się nie przeliczyłam! A ten tekst Steven'a : "Ona wali drinki, a ja walę tynki w Walentynki, gdzie tu problem?" Hahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahah!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! On zawsze przebija wszystko... Dalej: " Wyleciałem z mieszkania i spędziłem dzień zakochanych na dworcu, wpierdalając hamburgery. I było mi zajebiście." - jego tok rozumowania potrafi powalić na kolana! *___*
I potem ta scenka... Koncert... Achhh... I końcówka! Końcóweczka znowu rozproszyła cały ten błogi i walentynkowy nastrój. Nagły powrót do rzeczywistości : " Chuck się obudził. Nawet pamiętał jak mam na imię. Czyli nie było tak źle. Zaraz... Było tak źle! Dalej nie wierzyłam własnym oczom!
- Chyba trochę... Zabalowaliśmy - odpowiedziałam.
- O czym mówisz?
- Pamiętam, że koncert był w Seattle, a nie w... Nowym Jorku... Prawda?
- O kurwa...
Schuldinger wstał i też nie mógł wydusić z siebie nic innego... W sumie ładna ta Statua Wolności. Ale jak wrócimy do domu bez kasy?"
:DDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD No tak. xD
Ogólnie to było świetne i ja chcę więcej. Nawet jeżeli przez takie teksty i myśli Steven'a nie będę mogła złapać oddechu, to jako duch będę czytać to opowiadanie! No i oczywiscie nieodłączna część komentarza: Reklama! - http://in-the-world-of-rock.blogspot.com/2014/02/rozdzia-3.html
Hahaha. STIWEN. Nie mogę. A ja miałam bardzo udane walentynki.
OdpowiedzUsuńFajny pomysł , dobrze, że to napisałaś.
Ale bardziej mi się chyba podobała ta pierwsza sytuacja.
Ach...
Nie zrozumiem walentynek, dla mnie to dzień głupich skojarzeń ( po walentynkach w tym roku).
<333333
To. Jest. Zajebiste.
OdpowiedzUsuńHeh Steven wali tynki w walę tynki. Taki suchar. Ale jak Moly i Chuck dostali się do NY? Możesz mnie informować?
Jeeej tyle miłości <3 I zaiste, nie ma nic lepszego niż metalowy koncert na walentynki :D
OdpowiedzUsuńna początek, u mnie nowy rozdział!: http://all-roads-lead-to-hollywood.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńkomentarz do poprzedniego rozdziału: Axl sprząta? no nie wierzę. ale po chwili jak widać mu się znudziło. Popcorn i tak najlepszy, wyjeżdża z propozycją imprezy, chłopcy się wahają, a on: "już i tak wszystkich zaprosiłem" XD a o tym łóżku Slasha to byłam pewna, że tam jego wąż leży! chciał, żeby jego gadowi było wygodnie, to pozwolił mu spać w wygodnym łóżeczku, a sam poszedł na podłogę. ale było puściutko :)
komentarz do dodatku: jeju, jest świenty! w takim starym, ohydnym, thrashowym stylu. najlepsze było to jak próbował poderwać laskę, chciał się oprzeć "seksownie" o stół, a ten rozjebał ścianę i oprócz tego wyrzucili go z imprezy, hahahahah. Walentynki na dworcu i wpierdalanie hamburgerów, to musiało być zajebiste.
uwielbiam Death! cieszę się że o nich wspomniałaś. a Chuck faktycznie miał w sobie coś niesamowitego :)
Kochan moja ciociu najdroższa (dobra, koniec podlizywania się) http://jump-in-the-firee.blogspot.com NOWY ROZDZIAŁ JE! Wpadaj! <333 Siostrzenica Cię kocha!
OdpowiedzUsuńNowy. (Adres znasz. xD)
OdpowiedzUsuńJacie pierdziele. Dodałam czterdziesty rozdział i tak się do wszystkich wpierdalam. Także zapraszam na http://thestorytakesitsturn.blogspot.com/ :D
OdpowiedzUsuńAaaa no i ten, mogę Cię gdzieś indziej informować niż na blogu? Bo to jednak męczące klikać tysiąc razy i pisać, że się pojawiło, a ja jestem leniwa.
Ehh... tak bardzo nie lubię wciskać się komuś w komentarze, by robić znienawidzony spam. Nikt go nie lubi, wiemy o tym!
OdpowiedzUsuńJednak kiedy wraca się po tak długiej przerwie, by znów próbować swoich sił w pisaniu, trzeba od czegoś zacząć. Nawet od reklamowania się!
W takim razie... pragnę zaprosić na mój nowy blog. Prolog opowiadania. Po półtora rocznej przerwie od blogowania. Jestem starej daty. Pamiętam zamierzchłe czasy onetowskich i blogspotowych opowiadań!
Dosyć lania wody, zapraszam: http://bullshit-and-lies.blogspot.com/
Hej :) Pragnę zaprosić Cię na pierwszy rozdział mojego nowego opowiadania. http://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńZapraszam na drugi rozdział opowiadania "Nigdy nie mów żegnaj" http://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/ :)
OdpowiedzUsuńKomentarz króciutki, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz ._.
OdpowiedzUsuńTen dodatek jest po prostu zajebisty *u* Duff jest w tym tekście tak głupi, że aż nie da się go nie kochać. xD Głupota ma swój urok, ya know! B|
Także mam nadzieję, że napiszesz jeszcze kiedyś jakieś dodatki, bo są genialne :D ;*
U mnie... coś nowego. XD
OdpowiedzUsuńhttp://in-the-world-of-rock.blogspot.com
Skoro informuję, to znaczy, że kiedyś skomentowałaś moje opowiadanie. Nie mam w zwyczaju informować osób, które o to nie proszą, ale u mnie nowy post i zależy mi na dużej ilości komentarzy pod nim.
OdpowiedzUsuńhttp://in-the-world-of-rock.blogspot.com/
Zapraszam na nowy (piąty) rozdział http://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/ :)
OdpowiedzUsuńWitaj, Ewciu. xD Chyba do tej pory byłas tylko nominowana do VBA, prawda? Więc, gratuluję!
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do LBA!
Szczegóły: http://in-the-world-of-rock.blogspot.com/2014/05/liebster-blog-award.html
Nominuję cię do nagrody Liebster Blog Award. Szczegóły na zwariowany-swiat-lily-i-gunsow.blogspot.com.
OdpowiedzUsuńMoja osoba nominowała Twoją osobę do tego cudownego czegoś pod tytułem Liebster Blog Award. Niżej link do pytań, na które teoretycznie powinno się odpowiedzieć.
OdpowiedzUsuńhttp://during-the-november-rain.blogspot.com/2014/05/bonusowy-jebacz-liebster-blog-award.html
PS. ERIN ZAKLINAM CIĘ NA MORRISONA, OBUDŹ SIĘ ZE SNU ZIMOWEGO I PISZ, PISZ!
Zapraszam na rozdział 6 :) http://zwierzenia-sunset-strip.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńCześć. Odpowiedzi na pytania i krótkie wyjaśnienia wreszcie u mnie na blogu. :
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do Liebstera, tu są szczegóły ;)
OdpowiedzUsuńhttp://appetite-for-gunsnroses.blogspot.com/2014/05/liebster-blog-award.html
Nominowałam Cię do VBA!!!
OdpowiedzUsuńhttp://in-the-world-of-rock.blogspot.com/
Buahahahaha! XDDD (złowieszczy śmiech, jeszcze tylko brakuje 'strasznej muzyczki' XD)
Hej, zapraszam na rozdział :). http://thestorytakesitsturn.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam twoje opowiadanie już jakiś czas temu i jest wykurwiście... Liczę na to, że wrócisz do nas... ;-) To może tak na zachętę nominacja... ;-)
OdpowiedzUsuńhttp://rockrockrockmusic.blogspot.com/2014/07/versatile-blogger-award.html
Cześć! :)
OdpowiedzUsuńWreszcie mogę zaprosić na 25 rozdział na ill-still-be-thinkin-of-you.blogspot.com
Kiedy nowy u Ciebie?
HALO HALO
OdpowiedzUsuńTU ERIN/IGNIS/WHATEVER.
NIE MOGĘ SIĘ ZALOGOWAĆ NA SWOJE KONTO NA BLOGGERZE Z POWODÓW BLIŻEJ MI (NIE)ZNANYCH, DLATEGO BLOG ZOSTAŁ PRZENIESIONY TUTAJ ---> http://take-a-look-to-the-sky.blogspot.com/
ZAPRASZAM :)