środa, 28 listopada 2012

Rozdział 10

Ten rozdział dedykuję kilku osobom:
1. Pewnej Zboczonej Osobie, którą prześladuje liczba 69. Ty wiesz, że chodzi o Ciebie.. Przytoczę naszą rozmowę:
- Jest jakiś seks w tych twoich opowieściach?
- No jakiś jest. Od następnego rozdziału będzie bardziej szczegółowy.
- Yea. To od następnego zacznę czytać, ok?
Uwielbiam Twoje odpały...xD I tańce na religii..:D..;*
Fatum.. Badum tss..xD
2. Mojemu kochanemu Axlowi, który zagra naszą Michelle. Bo jest zakochana w tym rudym skurwielu i chuj. Za nic zdania nie zmieni..;) Kocham Cię poprostu, siostra.;D..^^
3. Oczywiście Stevenowi/Slashowi... Bo Li******* będzie sprzątaczką w Hellhousie. I 'Co ty robisz mojej kochanej Madzi.? Weź babcię pod paszkę, idziemy do kościółka'..xD Kocham, że za mną sprzątasz i dalej czytasz ten szajs..:) .No w ogóle Cię kocham.<33
4. KaganowiMcKaganowi. Za te wszystkie spacery, if U know what I mean. I za owczarza. I wgl. za to, że dalej ze mną jesteś, pomimo tego, że często jestem dla Ciebie tak cholernie chamska.. Przepraszam.:( Cóż... Nasza miłość przetrwa wszystko...;) ..:**
5. I Wam, bo dotrwaliście do 10-tego rozdziału.:)

Przypominam o ankiecie.;) Z tamtej wynika, że najbardziej lubicie sceny Guns + laska, lub sami Izzy, sam Duff itp. Postaram się sprostać.:)


Bez dłuższych wprowadzeń ---> Miłego czytania..;x


_________________________________________________________


Izzy:


Obudziłem się z pieprzonym bólem w kościach, ale to chyba nic dziwnego, skoro spałen na betonie. Uśmiechnąłem się na widok Molly, która leżała na plecach z lekko rozchylonymi ustami. Nie chciałem jej budzić, ale przecież nie zostawię jej tu samej. Po pierwsze się na mnie wkurwi, a po drugie jeszcze zaćpa i co? Poza tym musialem zamknąć drzwi, żeby Stevenowi nic głupiego znowu do głowy nie przyszło. Ja tu dzielnie zarabiam na alkohol i panienki, a on mi extasy podpierdala.

Szturchnąłem ją lekko. Nic. Krzyczałem do niej. Nic. Normalnie czołgiem bym tu przyjechał, a ona dalej by spała. Musiałem zrobić to trochę drastyczniej. Przeciągnąłem ją za długą nogę przez pomieszczenie pod kran. Odkręciłem zimną wodę na twarz dziewczyny. Efekt natychmiastowy. Zerwała się na równe nogi, przy okazji przypierdalają głową w kran. Stłumiłem jakoś śmiech. To jeszcze pogorszyłoby moją sytuację.
- Stradlin, skończony idioto! Zajebię cię, jak tylko cię złapię! - krzyczała Molly, próbując mnie znaleźć w ciemnościach.
Tak na marginesie, to zacząłem być ciekawy, która jest godzina. Narazie jednak podszedlem cicho do dziewczyny od tyłu, chwytając ją za nadgarstki i przyciskając do ściany. Chwilę się miotała, ale w końcu odchyliła głowę, żebym mógł pocałować ją w szyję. Cmoknąłem kilkakrotnie jej ramię, po czym przejechałem językiem wzdłuż szyi Molly. Zatrzymałem się w jednym miejscu, robiąc jej malinkę. Zajęczała cicho. Poczułem, że niebezbieczeństwo już minęło, więc rozluźniłem uchwyt,
- Musiałem cię jakoś obudzić, skarbie. Po co marnować czas na spanie, kiedy można robić coś innego? - wymruczałem jej do ucha.
Skinęła głową i zaczęła zbierać swoje rzeczy z podłogi. Ubraliśmy się szybko, a następnie zatrzasnęliśmy drzwi. Upewnilem się z 50 razy, czy na pewno są zamknięte. Przeszliśmy przez skąpany w słońcu ogród. Ogród? No nie. Może jakieś nieokrzesane krzaki. Otworzyłem drzwi i przepuściłem dziewczynę przodem. Oczywiście poszła do łazienki, w celu 'lekkiego ogarnięcia się'.
Rozejrzałem się po Hellhousie. Ludzie wciąż spali na podłodze, meblach i sobie nawzajem. Jak zawsze to mi przypadł zaszczyt obudzenia ich. Miałem na to specjalny sposób. Podpiąłem gitarkę do wzmaczniacza, podgłośniłem na maxa, wybrałem najbardziej jazgoczący efekt i zacząłem grać. Wszyscy od razu się obudzili, błagając bym przestał. Odłożyłem instrument, po czym wyszedłem na stół.
- Koniec imprezy, ludzie! Brać dupy w troki i do widzenia! Idę na górę, schodzę za 10 minut, a was ma już tu nie być! Ciebie też to się tyczy, Affuso! No już! Ruszać się! - prawie nikt nie zaczął się nawet zbierać. Miałem jeszcze asa w rękawię. - Kto zaraz nie wyjdzie, ten sprząta!
Wszyscy z prędkością światła rzucili się po swoje rzeczy. Zbadałem teren, wychodząc na górę. Duffie siedział na kanapie. Ruszyłem po schodach, ale na piętrze nikogo nie zastałem. Wszystkie pokoje były puste, przeszukałem dokładnie. Nagle rozbrzmiał dźwięk telefonu. Pobiegłem do pokoju i poderwałem słuchawkę.
- Halo?
- Dzień dobry. Pan Jeffrey Isbell?
- Tak - skrzywiłem się na dźwięk prawdziwego nazwiska. - Co się stało? Kto mówi?
- Dzwonię ze szpitala Cedars-Sinai Medical Center w Los Angeles. Pański przyjeciel Steven Adler przedawkował wczoraj narkotyki. Obecnie jest w śpiączce. Wezwała nas niejaka Kelly Thomson i podała nam pański numer. Myślę, że byłoby dobrze, gdyby pan tutaj przyjechał.
- Oczywiście. Już jadę - rzuciłem słuchawkę na widełki, nawet się nie żegnając.
Cholera, Stev w śpiączce. Co mu znowu odjebało? Trzeba jechać. Ubrałam jeansową katanę i już schodziłem na dół. Kurwa mać, Stradlin, idioto! Przeież jedziesz vanem. Musisz znaleźć kluczyki. Kto ostatnio prowadził? Ah.. Saulie. No tak. Zastrzyk adrenalinki gwarantowany. Pobiegłem do pokoju mulata i wywróciłem tam wszystko do góry nogami. Po kilku minutach teleportowałem się na parter.
- Duff, rusz dupę. Jedziemy do szpitala. Popcorn w śpiączce - rzuciłem do basisty, kierując się w stronę łazienki. - Molly, wyjdź, kochanie. Musimy jechać po Stevenka! - krzyknąłem waląc w drzwi.
Dziewczyna szybko wyszła i poleciała ubierać buty. McKagan był już gotowy do drogi.
- Gdzie Slash, April i ten rudy chuj? - zapytałem blondyna.
Wzruszył ramionami, wychodząc z Hellhouse'u. Rzuciłem mu kluczyki, żeby mógł wejść już do vana. Chwilę później Molly przebiegła koło mnie i również wsiadła do samochodu. Ja wołałem szanownego pana wokalistę Skrzeczę-Jak-Kretyn-Ale-I-Tak-Dupy-Na-Mnie-Lecą. Po pewnym czasie uslyszałem głos tego rudego sukinkota, dobiegający z... Dachu!? Nie wnikam.
- Co drzesz mordę, cioto narodu [Hahahah.. Ada 'cioto narodu..;D dop.aut.] - spytał zaspanym głosem.
- Zapierdalaj do vana, już! Jedziemy do Adlera! Albo znowu mi towar podwędził, albo znalazł nowego dilera. Tak, czy siak - dobrze z nim nie jest. No złaź ty nimfomanistyczna wiewiórko!
Pół godziny później byliśmy w drodze. Ja prowadziłem. Nie wiem, czy to był dobry pomysł, bo cholernie się denerwowałem, ale chuj z tym. Nikogo nie zabiłem. Molly siedziała obok mnie, a Rudzielec z Duffem z tyłu. Nie wiem, czemu wywieźli go do tamtego szpitala. Zawsze lądowaliśmy w innym. Zaparkowałem samochód, cudem unikając zderzenia z czerwonym kadilakiem. Wysiedliśmy z wozu i pobiegliśmy w stronę budynku.

Axl:


Zjebiemy koncert, jesli się nie wybudzi. Niech się kurwa wybudzi! Będzie miał później detox jak nic. Nie pozwolę mu wziąć ani grama niczego. W sumie kogo ja oszukuję? I tak zaćpiemy wszyscy razem Na to nie było lekarstwa. Taki nasz pieprzony los.Siedzieliśmy właśnie dookoła łóżka perkusisty. Był podłączony do tych wszystkich gównianych urządzeń robiących biiiiiip. Laska Izzy'ego miała aż łzy w oczach. Poczułem się jak ostatni skurwiel. Mój przejaciel leży nieprzytomny, lekarze nic nie obiecują, a ja się martwię o pieprzony koncert. Przyszła stara babka w białym kitlu, żeby sprawdzić coś na wykresach, czy innych chujstwach. Spojrzalem na nią pytająco, ale pokręciła tylko głową. Adler wyglądał, jakby spał i przysiągłbym, że miał zaciesz na twarzy. Molly wtulała się w Stradlina, który obejmował ją ramieniem. Duff patrzył pustym wzrokiem w ścianę. Ja kłóciłem się sam ze sobą w myślach, jednocześnie wkurwiając się, że gadam sam do siebie.

Kilka godzin później weszła pielęgniarka, mówiąc, że musimy już iść. Nie chciało nam się kłócić, więc wyszliśmy bez awantur. Po drodze do hellhouse'u zauważyłem, że na drzwiach baru wywieszony był plakat: "Polish Songs - Friday Night!". Z racji tego, że mam polskie korzenie, postanowiłem tam pójść. Teraz jednak ściągałem kowbojki, bo ta cała Molly uwzięła się, że trzeba posprzątać i "nie będziemy jej tu syfić butami". Się laska rządziła... Masakra. Jako, że nikt mi kurwa nie będzie rozkazywał, zamknąłem się w swoim pokoju. Izzy zbierał śmieci, Duff mył gary, a ona robiła wszystko pozostałe. Zadzwonił telefon, ale nie chcialo mi się ruszyć ręką. Ten dźwięk był tak wkurwiający, że ostatecznie odebrałem.
- Co kurwa? - spytałem grzecznie.
- Axl, kuźwa. Co za ulga - Slash wydawał się być przeszczęśliwy. - Pozwolili mi jeszcze raz zadzwonić. Siedzę z April i Bazzem w pierdlu. Gdybyś był tak miły i po nas przyjechał...
- Dobra, stary. Nie kończ. Zaraz będę - odrzuciłem słuchawkę.
Taki nasz pieprzony, rodzinny obowiązek. Oni mnie zawsze wyciagają, to teraz mogę się odwdzięczyć. Chwyciłem kluczyki i poszedłem do wozu. Już prawie byłem na ulicy, gdy zorientowałem się, że nie był to najlepszy pomysł. Axl bez niańki + gliny = wkurwiony Axl w pace. Wyskoczyłem z samochodu i pobieglem po Duffa. Wybuchnąłem niepochamowanym śmiechem na ich widok. Stradlin wlókł wielki wór na śmieci po podłodze i z grymasem na twarzy zbierał zużyte gumki z podłogi. Molly właśnie pouczała McKagana, że szklanki się odkłada, a nie rzuca. Basista słuchał udając, że rozumie.
- Sorry, Molly. Porywam Duffa - przerwałem jej wykład.
Dziewczyna popatrzyła na mnie tak, że gdyby wzrok mógł zabijać, to w tym momencie leżałbym martwy na podłodze, wśród szklanek rozbitych przez Żyrafę. McKagan natomiast uśmiechnął się z wdzięcznością. Bez wyjaśnień pociągnąłem basistę w stronę samochodu. Wsiedliśmy i z piskiem opon jak najszybciej odjechaliśmy. Minąłem muzyczny, a na skrzyżowaniu skręciłem w lewo. Zaparkowałem na chodniku przed komisariatem.
- Slash? - zapytał Duff, odzywając sie po raz pierwszy.
- I April - dopowiedziałem.
Wszedłem z hukiem na miejsce. Saul i Jonson wyszczerzyli się na mój widok. Bazz rzucił mi "Przyprowadź potem Snake'a". Nie wiedział, że dzisiaj jest jego szczęśliwy dzień i ja go wyciagnę. Spojrzałem porozumiewawczo na McKagana, a ten skinął głową. Miało to oznaczać, że ma mnie powstrzymać, gdybym chciał zrobić coś głupiego. Dzielnicowy siedział za biurkiem, pijąc kawę i czytając szmatławca.
- Dzień dobry, panie Rose - powiedział, spoglądając na mnie z nad gazety.
Nie zdziwilem się. Wszyscy mnie tu znają. A zwłaszcza w TYM miejscu. Może tylko w burdelach bardziej.
- Ile? - spytałem tylko.
- Zależy za kogo. Pan Hudson 500. A panna... - tu spojrzał na kartkę. - Jonson 400.
- A Bazz?
- Kto?
- Pan Bach, kurwa mać! - wydarłem się, waląc pięścią w biurko.
Duff odciągnął mnie kilka kroków do tyłu mowiąc, że nie warto.
- Proszę opanować emocje, panie Rose. Bo za chwilę za PANA będzie 1000 - uśmiechnął się Tim (ja też ich wszystkich znałem). - Za pana Bacha również 500.
Czyli 1400. Nie tak źle. Tzn. bywało gorzej. Rzuciłem mu banknoty na stół. Wstał i wypuścił moich kumpli. Nie żegnając się wyszedłem jak najszybciej mogłem. Zapakowaliśmy się do vana i ruszyliśmy. Wysadziłem Bazza koło domu Affuso, a resztę cudem szczęśliwie dowiozlem do hellhouse'u. Otworzyliśmy drzwi, a tam... Nosz kurwa mać! Mogli nam tego oszczędzic! Chociaż... Molly miała niezły tyłek.

Izzy:


Axl z Duffem wyszli z domu, trzaskając drzwiami. Zostałem sam... Z Molly. Akurat sie po coś schylała i spodnie tak seksownie opinały jej tyłek. Nie mogłem się powstrzymać, musiałem klepnąć. Jakby nie patrzeć jestem facetem, nie? Zaśmiała się, kręcąc głową. No nie widziała, że mam ochotę? Odwróciła się w moją stronę i patrzyła na mnie tym swoim zajebistym spojrzeniem. Czyli jednak wiedziała.

- Co ty na to, kochanie... - zaczęła, podchodząc seksownym krokiem. - Żebyśmy sobie zrobili przerwę w sprzątaniu?
Ostatnie słowa wypowiedziała mi już prosto do ust. Poczułem jej zapach, już samo to mnie podniecało. Przejachała mi opuszkami palców po policzku. Wsunęła ręce pod moją koszulę, a po chwili zrzuciła ją ze mnie. Ja również pozbawiłem jej bluzki. Jedną ręką zataczałem przedziwne wzory na jej brzuchu, drugą wsunąłem w jej włosy. Skoczyła na mnie, oplatając mnie nogami. Musnęła mnie kilka razy ustami, po czym namiętnie wczepiła się w moje wargi. Lubiłem, gdy przejmowała inicjatywę. Pociągnąłem ją ze sobą na kanapę. Jednym, sprawnym ruchem rozpiąłem jej stanik. Stradlin potrafi. Chcialem nas obrócić tak, żebym to ja był na górze. Niestety zapomniałem, że jesteśmy na kanapie i zdrowo przypierdoliliśmy o podłogę. Mimo to dziewczyna zawzięcie próbowała rozpiąć mój pasek, żebym mógł pozbyć się zbędnej części garderoby. Przewróciłem oczami. Po cholerę ja zawsze ubierałem pasek? Tylko wszystko utrudniał. Przestałem na chwilę ją pieścić i sam go rozpiąłem. Molly zsunęła ze mnie spodnie, podczas gdy ja całowałem ją w brzuch. Dziewczyna zajęczała cicho, gdy celowo ją 'torturowałem', wodząc językiem przy linii spodni.
- Izzy, proszę cię... - wyjęczała.
Uśmiechnąłem się, pozbawiając jej rurek. Zostawiłem ją w samych czarnych stringach, jednak spojrzała na mnie karcąco i ściągnąłem również je. Przetrzepałem spodnie w poszukiwaniu gumek. Kurwa... Mruknąłem, że zaraz wrócę i pobiegłem do pokoju Slasha. Na półce leżały trzy. Wróciłem na dół. Udchyliła głowę do tyłu, wzdychając z zadowoleniem, gdy w nią wszedlem. Na ciele pojawiła jej się gęsia skórka, mięła palcami szmatkę, która służyła nam za dywan. A ja ją pieprzyłem i nie miałem zamiaru przestawać. Molly zaczęła poruszać biodrami, idealnie wpasowując się w mój rytm. Wszystko było tak cholernie zmysłowe... Aż otworzyły się drzwi.
- Ja pierdolę.. To znaczy ty pierdolisz, Stradlin. Ale mógłbyś w pokoju, a nie na środku salonu, kurwa! - zaskrzeczał Axl.
Przykryłem dziewczynę swoją koszulą, a ja bez większego skrępowania poszedłem ubrać spodnie. Molly poprosiła ich, żeby zasłonili oczy, kiedy się ubierała. Jadnak byłem pewien, że Rudy podglądał przez palce. No bo skąd taki uśmiech na jego twarzy? Zarzuciłem coś na siebie i wyszedłem na papierosa. Usiadłem na schodkach przed domem, zaciągając się czerwonym. Wiatr mocniej zawiął i potargał mi grzyweczkę. Kurwa jego mać! Znowu trzeba będzie się uczesać.

...Kilka dni później...


April:


Obudziłam się przed południem. Spałabym pewnie dłużej, ale jakiś idiota chciał zrobić mi na złość i odsłonił okno. Promienie słoneczne na chwilę mnie oślepiły. Ukryłam twarz w poduszce, próbując zasnąć, ale gówno z tego wyszło. Wstałam i rozejrzałam się dookoła. Znalazłam swoją bieliznę oraz przydużawą koszulkę Slasha. Otworzyłam drzwi z buta, albo raczej ze stopy w skarpetce i wyszłam do salonu. Nikogo sie było. Na górze też nie. Chwila, chwila. Przecież dzisiaj był czwartek... To co oni kurwa robią poza domem? I to jeszcze beze mnie. Taa.. Będą jeszcze kiedyś coś ode mnie chcieć. Niech mnie w dupę pocałują. Albo lepiej nie. Korzystając z okazji poszłam do łazienki. Pierwszy raz nie musiałam się spieszyć. Wzięłam prysznic, rozczesałam włosy, zrobiłam staranny make-up. I przez ten czas nikt nie wszedł, ani nawet nie próbował mi tu wejść. Normalnie cud. Przeszłam do kuchni i zrobiłam sobie kanapkę. Z samym masłem. Nic innego nie było. Może poszli na zakupy? Zaśmiałam się nad własną głupotą. Chyba w snah. Wzięłam jeszcze piwo, po czym trzasnęłam drzwiczkami lodówki. Poszlam usiąść na kanapie, włączając telewizor. Zmieniłam kanał z pornolami (ulubione zajęcie chłopaków, chyba że urządzali sobie pornole na żywo) na program muzyczny. Akurat lecieli Doorsi. Śpiewałam 'Alabama Song' z pełną gębą. Pół godziny później leżałam na kanapie, bezmyślnie patrząc się w telewizor. Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Nawet nie chciało mi się dupy ruszać.

- Gdzie wyście kurwa byli tyle czasu? - zapytałam leżąc i nie podnosząc wzroku.
Axl spojrzał na puste puszki po piwie i uśmiechnął się w ten złośliwy sposób.
- Bo ci brzuszek piwny urośnie i nie wiem, czy cię Hudson zechce - powiedział, umyślnie prowokując kłótnię.
Nie miałam jednak siły ani ochoty się z nim kłócić. Pokazałam mu tylko środkowy palec. Ktoś głośno się roześmiał. Chyba miałam jakieś omamy słuchowe, bo wydawało mi się, że to...
- Steven!
Od razu zerwałam się z kanapy i pobiegłam rzucić się w ramiona perkusisty. Niechcący go przewróciłam, ale to nic. Najważniejsze było to, że znów był z nami. Tak cholernie się o niego bałam i tęskniłam. Aż mi się łezka szczęścia w oku zakręciła. Otarłam ją szybko, zanim ktokolwiek zauważył. Po wielu prośbach, zgodziłam się zejść z Adlera.
- Nie wiedziałem, że tak mnie lubisz - zaśmiał się Popcorn.
- No co ty, Steven! Ja cię kocham! - ponownie rzuciłam mu się w ramiona, jednak tym razem utrzymaliśmy równowagę. - Jak brata - dodałam, widząc minę Slasha. - I spróbuj jeszcze raz mnie tak nastraszyć to cię zabiję długopisem - zagroziłam.
Steven spojrzał na mnie przestraszony. Zdążyłam zapomnieć, że on wszystko bierze na serio.
- Żartowałam, kochanie - uspokoiłam go. - Ale nastepnym razem weź połowę, proszę. Nie przeżyłabym beeeee...
Skoczyło na mnie jakieś wielkie coś. Przypieprzyłam o podłogę, a niezidentyfikowany stwór zaczął lizać mnie po twarzy.
- Pies, zejdź z niej! - krzyknął Izzy. - On jest grzeczny, naprawdę - próbował nas przekonywać.
- Jaki kurwa pies i co on do kurwy nędzy robi w naszym domu!? - wydarł się na rytmicznego Axl.
Stradlin spojrzał na niego skruszonym spojrzeniem.
- No bo jeszcze nie wymysliłem dla niego imienia. Znalazłem go teraz na ulicy. Może tu zamieszkać? - prosił Izzy.
Wszyscy wlepiliśmy wzrok w zwierza. Był ogromny, czarno-brązowy. Ale wyglądało na to, że zdążył się już przywiązać do Stradlina. Machnęłam ręką i poszłam na górę. Axl chyba pół godziny kłócił się z rytmicznym, ale w ostateczności przypuszczalnie się zgodził, bo zaraz usłyszam wołanie Izzy'ego "Chodź, pies!" i tupot sześciu kończyn na schodach. Jeszcze nam tu kurwa konia brakuje. Tfuu, Tfuu! Żeby nie wykrakać. Nigdy nie wiadomo, co Steviemu przyjdzie do głowy.


…Kilka dni później…


Axl:

Dostałem od kogoś w twarz. Momentalnie zerwałem się z podłogi. Aż się trząsłem ze złości. Zorientowałem się, że to jakże kochany Steven wiercił się przez sen. Podniosłem się i chwyciłem szklankę z wodą, leżącą na stoliku (a raczej czymś, co kiedyś było stolikiem). Stałem chwilę nad Adlerem, po czym z uśmiechem na twarzy wylałem monotlenek diwodoru na twarz kumpla. Ten otworzył oczy z bezcennym wyrazem twarzy. Spojrzałem na niego wkurwiony, a ten w porę ogarnął sytuację i zaczął spierdalać na czworaka, przy okazji krzycząc w niebogłosy.

- Morda, Popcorn! – zawołał Slash z kanapy. – Niektórzy mają kaca – stwierdził, przewracając się na drugi bok i ponownie zapadając w głęboki sen.

Przez chwilę miałem zamiar obudzić go w jakiś okrutny sposób, ale porzuciłem ten plan. Dzień Litości Dla Kudłatych Zwierząt. Kurwa, co tak śmierdzi? Nawet nie mówcie, że to ja. Przeszedłem kilka kroków przy okazji zerkając na zegarek. 15.44. Nie powiem… Nieźle wczoraj zabalowaliśmy. Po drodze do łazienki ujrzałem ciemnowłosą dziewczynę. Spała przytulona do buta Duffa.  Ja pierdolę… Pewne też wczoraj dużo wypiła. Może dalej była pijana… Wpadłem na geneanialny pomysł. Bo jeśli dalej jest pijana…

- April! Pobudka! – zawołałem, trącając ją lekko nogą.

- Jeszcze 5 minut… - wymamrotała, mocniej obejmując but.

- Chodź, nie marudź. Pójdziemy razem pod prysznic – wymruczałem seksownym głosem.

Dziewczyna momentalnie usiadła. „Udało się” pomyślałem. A jednak nie… Spojrzała na mnie spojrzeniem p.t. „Are you talking to me, bitch?” spod rozczochranych włosów. Czyli zdążyła wytrzeźwieć. Nie ma co, Axl – ty to zawsze masz cholerne szczęście.

- Chyba cię pojebało – stwierdziła i poszła spać dalej.

Wzruszyłem ramionami. Jak nie ta to inna. Udałem się SAMOTNIE (Kuźwa, a liczyłem na mały seks z rana) do łazienki. Zrzuciłem z siebie wczorajsze ubranie. Chwilę podziwiałem się przed rozbitym lustrem. W końcu wszedłem pod prysznic. Odkręciłem zimną wodę, która zawsze skutecznie zmywała ze mnie bród i pozbawiała zmęczenia. Nawet nie zdążyłem porządnie się opłukać, a usłyszałem natrętne walenie w drzwi.

- Axl! Otwieraj! Kurwaaa! Muszę sikuuuu! – Steven rozpaczał pod drzwiami łazienki.

Westchnąłem. Wyszedłem spod prysznica, niezbyt się spiesząc. Chwyciłem jakiś ręcznik, którym się owinąłem. Właśnie miałem otworzyć drzwi, kiedy usłyszałem coś jakby szum wodospadu.

- Upss… Dobra, Axl! Nie spiesz się! Już nie muszę!

Ja pierdolę. Jaki idiota. Z kim ja muszę pracować? Stwierdziłem, że dla własnego dobra powinienem przebywać w kiblu najdłużej, jak to możliwe, żeby  dać im czas na posprzątanie. Kopnąłem moje brudne ciuchy pod umywalkę. Mam nadzieję, że niedługo ktoś je wypierze. Rozczesałem wolnymi ruchami włosy grzebieniem. „Nie pies! Nie pij tego!”. Izzy się obudził, jak miło. Pies, dumnie nazwany „Psem”, miał pewnie zamiar wypić szczyny Adlera. Aż mi się go szkoda zrobiło. Przynajmniej teraz na pewno ktoś posprząta. „Popcorn, ty pedale! Znowu się zeszczałeś?! Przecież mówiłem, że jak Axl się pindrzy w łazience, to masz iść w krzaki, bo szybko nie wyjdzie!” wujek Stradlin strzelił inteligentny wykładzik o sikaniu. Chwilę później Slash zaczął siarczyście klnąć. Wywnioskowałem, że chciał iść na papierosa i wszedł w kałużę. Roześmiałem się. Jeszcze brakuje Duffa, który… O jakurwajebię! Jaki ze mnie jasnowidz! McKagan, ten.. Jak on to nazywał? Przez długość kończyn niezbyt zgrabny, właśnie! No więc McKagan potknął się na psie o imieniu Pies i zarył twarzą w… Sami się domyślacie co. April została obudzona ich krzykami i kazała Saulowi iść do sklepu po mopa. Hudson, nie kłócąc się zbyt długo, wyszedł. Mógłbym się założyć, że po drodze wstąpi do monopolowego na rogu. Jak się okazało 10 minut później, nie myliłem się. Saul oddał mopa April twierdząc, że „ona lepiej wie, co z nim zrobić”.  Potem zawołał chłopaków na popijawę. Odczekałem jeszcze 5 minut, żeby mieć pewność, iż nie wdepnę w żadną niespodziankę i wyszedłem z łazienki. Poleciałem do salonu najszybciej, jak potrafiłem. Na szczęście została mi jeszcze jedna butelka Danielsa. Usiadłem na uparciu kanapy. Steven siedział skulony w kącie. Pewnie Izzy dał mu karę. Przecież on jest kurwa dorosły! Chociaż z drugiej strony… To takie duże dziecko. Duże wiecznie naćpane dziecko. Niech sobie siedzi w tym kącie. Przynajmniej spokój jest. Olśniło mnie. Dzisiaj piątek. Miał być ten.. No ci.. Wiecie… Polska i tak dalej. Wstałem, ażeby ogłosić to wszem i wobec. Wszyscy przenieśli na mnie wzrok. Slash CHYBA też, ale ciężko stwierdzić. Ten nieogar na głowie. 

- Idziemy dzisiaj do Rainbow – oznajmiłem.

- Gdzie? – zapytała średnio przytomna i już trochę wstawiona April z kanapy.

- Do The Rainbow Bar and Grill – zabłysnął Adler ze swojego kąta.

- Chyba ci mówiłem idioto, że za karę masz tam siedzieć cicho! – wrzasnął na niego Stradlin.

Chłopak normalnie był cichy, spokojny, opanowany i w ogóle, ale kiedy się kurwił to bardziej obawiali się tylko mnie. Slash pomarkotniał. Osunął się lekko w fotelu, wzdychając.

- Stary, po cholerę do Rainbow? Chciałem iść dzisiaj do The Troubadour…

- Gdzie? – April niezbyt kontaktowała.

- Do Doug Weston’s World Famous Troubadour! – krzyknął Steven myśląc, że dziewczyna nie dosłyszy.

- Kurwa mać! Mówiłem coś! – Izzy podniósł się z miejsca.

Perkusista skulił się w kłębek prosząc, żeby nie bił. Stradlin opanował się i opadł z powrotem na kanapę. Adler otwierał usta, chcąc coś powiedzieć. Na szczęście zdążył zrezygnować z tego pomysłu, widząc wkurwione spojrzenie Izzy’ego.

- No więc po cholerę do Rainbow? – ponowił pytanie Slash.

- A widzisz, mój ty kudłaty przyjacielu. Otóż grają tam dzisiaj polskie zespoły, a jak powszechnie wiadomo, Polki są najładniejsze, więc może znajdzie się coś do wyru… - przechwyciłem spojrzenie Jonson. – Wychwalania, oczywiście.

- Tak! Idziemy! – ożywił się Steven.

Popatrzył przestraszony na Izzy’ego, po czym wybiegł z domu, drąc się jak baba. Chwilę później drzwi lekko się uchyliły, a w nich pojawiła się głowa Adlera.

- Nie widzieliście gdzieś moich pałeczek? – zapytał, spoglądając na wszystkich po kolei. Jego wzrok zatrzymał się na Stradlinie. – Dobra, wiem! Już spierdalam! – krzyknął i trzasnął drzwiami.



…Kilka godzin później…



April:

Zajęliśmy miejsca przy stoliku w rogu sali. Było to ulubione miejsce chłopaków. Nie chcecie wiedzieć dlaczego. Z resztą… Pewnie, skoro to czytacie, to chcecie wiedzieć. Ok: tutaj dziewczyny mogły im obciągać pod stołem i nikt nic nie widział. Jak miło. Już trochę wypiliśmy, wiadomo. Takie tam… Kilka litrów wina na głowę. Plus litr ruskiej wódki dla Duffa. Jakiś gość wyszedł na scenę rozstawić sprzęt. Podłączył te wszystkie kabelki, sprawdził mikrofon. Wszystko w porządku. Na scenę wyszło trzech facetów i dwie młode dziewczyny. No oko w moim wieku. O kurwa! Czy to alkohol, czy ja serio ich widzę? Chris, Andrew, George, Beatrice i… Moja mała Michelle. A właściwie to Krzysiek, Andrzej, Jerzy, Beata i Magda… Jak to śmiesznie brzmi. Chris grał na basie. Miał proste, czarne włosy, sięgające do ramion. Przetarte jeansy, czarny T-shirt, glany… Klasa sama w sobie. Andrew walił po garach. Był dość tajemniczym człowiekiem. Taki typ samotnika. Kiedyś długie włosy nosił, ale jak spał, to babcia zaczaiła się na niego z maszynką do golenia. Powoli zarastał, jednak włosy ledwo sięgały linii ucha. Ubierał się w spodnie moro, koszulki z tekstami typu „Możesz mi possać…”, albo „Nie wkurwiaj mnie, bo jak cię kopnę w dupę, to będziesz miał bezpłatny lot do Afryki” własnego wyrobu, ciężkie buty, a do tego bardzo często długi płaszcz. Bardzo fajny gość. George wymiatał na solowej. Gość, którego wszędzie było pełno. Roztrzepany jak nie wiem co. Blondyn, duże oczy. Na ogół miał na sobie skurzane spodnie, T-shirt z zespołem i kowbojki. Beatrice była bardzo seksowna, jednak większość mężczyzn nie lubiła jej towarzystwa, gdyż była zbyt pewna siebie. Miała piękne, brązowe włosy do pasa. Ubierała się różnie. Najczęściej w rurki, długą, ale opinającą wszystko co możliwe bluzkę i trampki. W zespole pełniła funkcję rytmicznej. Został jeszcze wokal. Tak, tak… Moja mała Michelle. Dość drobna blondynka. Gdy nie było specjalnej okazji malowała się lekko, włosy zostawiała w spokoju. Natomiast, gdy trzeba było gdzieś wyjść… Mocny make-up, tapir… Ubierała się w stylu glam rock. Uwielbiałam ją. Była miła, otwarta, gadatliwa i zawsze wywoływała uśmiech na mojej twarzy. Tak było i tym razem. Może nie miała jakiegoś superpięknego głosu, ale i tak wszyscy się nad nią zachwycali. Skąd ich znam? Mieszkałam koło nich, zanim uciekłam. Ta grupa przyjaciół nagle zniknęła z domów w Polsce i dziwnym trafem znalazła się w Seattle u cioci Chrisa. Bardzo ciekawa kobieta, tak na marginesie. Chodzą plotki, że spała ze Złotym Bogiem. Pozazdrościć. Nauczyłam się kilku tekstów, przebywając w ich towarzystwie, chociaż średnio wiedziałam o czym śpiewam. Z radością zaczęłam z Michelle „Arahję” Kultu. Dopiero po chwili zorientowałam się, że chłopcy patrzą na mnie z niedowierzeniem, a szczęki im na parkiet opadły. Trochę się zmieszałam.

- Nic nie mówiłaś, że jesteś Polką. Moja babcia była Polką, wiesz?

Taa… Nie ma to jak podryw na babcię Axla.

- Przecież ci mówiłam, idioto, że jestem z Seattle – wywróciłam oczyma.

- To skąd znasz polski? – dopytywał Slash.

- Spędziłam kilka pięknych lat z tymi oto ludźmi – tu wskazałam na muzyków.

Wszyscy skierowali wzrok w tamtą stronę, a ja mogłam w spokoju kontynuować śpiewanie. Slash badał dokładnie każdy ruch palców George’a, kiwając głową z uznaniem. Duff chwilkę spoglądał na Chrisa, później na Beatrice, ale szybko się znudził i poszedł do baru po szkocką. Izzy marszczył brwi i uśmiechając się lekko, patrzył gdzieś w przestrzeń. Pewnie po prostu zachwycał się muzyką. Steven tańczył energicznie, wkurwiając tym siedzących najbliżej niego ludzi. Kiedy dostał z pięć razy w potylicę, na parę minut się uspokoił i pił soczek z rurką. Axl lustrował wzrokiem Michelle. Ani na chwilę nie odrywał od niej wzroku. Nie patrzył na nią jak na dziwkę (co było dość dziwne). Patrzył na nią w TEN sposób. Tak, ten sam Axl, który rano jak gdyby nigdy nic proponował mi prysznic. Uśmiechnął się lekko do mojej przyjaciółki, a ona odwzajemniła ten miły gest. Thony tylko skinął ręką Andrew, z którym się kumplował.
Skończyli grać, ładnie podziękowali i zeszli ze sceny. Czekałam na to z niecierpliwością. Podleciałam do Chelle i przytuliłam ją. Chichrałyśmy się, piszczałyśmy i w ogóle. Może teraz to zbywam, ale wtedy to był jeden z najpiękniejszych momentów w moim życiu. Nagle dziewczyna spojrzała na mnie z wyrzutem. Ojoj, Michelle się wkurzyła. Nie jest dobrze, spieprzaj póki czas!

- Coś ty do cholery zrobiła?! Byłaś, byłaś, wszystko ok. Na drugi dzień patrzę, a tu nigdzie nie widać szanownej dupy panienki April! – powiedziała, po czym zaklęła po polsku.

- Przepraszam, Chelle. Ale skarbie… Przecież znasz mnie i moją rodzinę… - próbowałam wyjaśnić.

- Dobra, daj spokój. Lepiej opowiadaj co tu robisz – uśmiechnęła się.

- No więc spakowałam się, wzięłam Thony’ego i poszliśmy na drogę, czekając aż ktoś się zatrzymał. Zrobił to nijaki Paul i podwiózł nas do Los Angeles, gdzie zostawił nas u swoich znajomych. Jest to pieprzona i cholernie nie wychowana banda rockmanów, jednak da się z nimi żyć – przez dłuższą chwila wszystko jej opowiadałam. – A z resztą… Chodź to ich poznasz.

Chwyciłam ją za ramię i zaciągnęłam do stolika. Reszta jej zespołu już tam siedziała. Przedstawiłam Chelle wszystkim i wszystkich. Usiadła obok Axla i zaczęła z nim rozmawiać. Normalnie nie poznawałam Rudego. Wydawał się byś miły i… Spokojny?! Coś mi tu nie gra. Saul zaczepił kelnerkę i poprosił o 24 butelki Jacka (po wcześniejszym dokładnym przeliczeniu ludzi). Pewnie znów zajebali komuś portfel.



…Godzinę później…



Kręciło mi się w głowie. Brakowało mi tlenu. Musiałam się przewietrzyć. Chyba nie powinnam był tyle pić. Koniec. To był ostatni raz. Od jutra nie piję. Kogo ja oszukuję? Zawsze tak mówię, a potem przy pierwszej lepszej okazji jestem zalana. Trudno. Muszę nauczyć się żyć sama ze sobą, co w moim przypadku wcale nie było takie proste. Podniosłam się ostrożnie, ale i tak poczułam zawroty głowy. Musiałam przytrzymać się krzesła, żeby zaraz nie leżeć jak długa na parkiecie. Skoro mowa o parkiecie i leżeniu… Raz w takim stanie zachciało mi się tańczyć do „Piece of my heart” Janis Joplin. Wyruszyłam na środek sali. Nie zdążyłam przejść pięciu kroków i poleciałam na szczupaka. Prawie straciłam jedynkę. Znajomi do tej pory mają ze mnie polew. Ta sytuacja nie mogła się powtórzyć.

- Slash… Muszę się przejść. Chodź ze mną – poprosiłam mulata.

Skiną głową, sprawdził czy ma fajki, po czym wstał od stołu. Przecisnęliśmy się przez tłum różnych, kontrastujących ze sobą ludzi. Byli tu młodzi buntownicy, ćpuny, pijacy, wielkie gwiazdy, osoby, które chciały przełamać rutynę, dziwki, dilerzy i wiele innych. Dotarliśmy do drzwi i z ulgą wyszliśmy na zewnątrz. Łapczywie wciągałam powietrze. Zrobiło mi się słabo. Uwiesiłam się boku Hudsona, który miał o wiele mocniejszą głowę niż ja. Byłam tak pijana, że aż zdawałam sobie z tego sprawę. Ma ogół myślałam „Co ty pierdolisz? Jestem trzeźwa jak mało kto!”, a rano okazywało się, że nic nie pamiętam z poprzedniego wieczoru. Wolnym krokiem spacerowaliśmy wzdłuż ulicy. Niespodziewanie Saul zagrodził mi drogę, intensywnie się we mnie wpatrując.

- April – powiedział poważnie. – Chcę cię pieprzyć. Tu i teraz.

Niewielka trzeźwa część mojego mózgu podpowiadała, że to nie najlepszy pomysł, ale serce i ciało krzyczały „zgódź się, zgódź się!”. Nie mogłam odmówić. Wiedziałam, że później będę tego żałować, jednakże starałam się o tym nie myśleć. Wskoczyłam na niego i oplotłam go nogami, wczepiając się w jego usta. Błądził dłońmi po moich plecach i pośladkach. Wsunął mi język do ust i pieścił nim podniebienie. Szybkim ruchem pozbawiłam go koszuliki, a on nie pozostał mi dłużny. Całował mnie w szyję, rozpinając stanik. Odrzucił go w pizdu i zajął się pieszczeniem moich piersi. Jęknęłam z zadowoleniem, na co on się uśmiechnął. Zeskoczyłam z niego i zdjęłam z niego spodnie. Przechodnie dziwinie patrzyli, bo nie miał w zwyczaju nosić bielizny. Miałam ich głęboko w dupie. Slash zsunął ze mnie rurki, razem z figami. Przycisnął mnie do słupa, ja ponownie na niego wskoczyłam. Wszedł we mnie. Odchyliłam głowę, jęcząc z przyjemności. Poruszał szybko biodrami, czułam go w sobie. Był stanowczy, ale za razem delikatny. Doszliśmy prawie w tym samym momencie. Jego głowa opadła na moje ramię, wtuliłam się w jego loki. Odstawił mnie na ziemię. Pierwszą osobą, jaką zobaczyliśmy był... Moher. Gapił się na nas od dłuższej chwili, stojąc z parasolką. Popatrzyłam na Saula, odwzajemnił spojrzenie i zanieśliśmy się śmiechem. Chyba uraziliśmy starszą panią w berecie, bo dźgnęła mnie parasolem w żebra. Po chwili Hudsona. Zaczęliśmy spierdalać. Całe szczęście była stara i szybko się zmęczyła. Poszukałam swoich ubrań w okolicy. Gdy miałam już na sobię bieliznę, usłyszałam radiowóz na sygnale. No pięknie.
- No nie... Znowu wy? - jęknął gliniarz Jerry ze zrezygnowaniem, wychodząc z samochodu.


__________________________________________________


Jest jaki jest, ale chciałam coś dodać. Jak zawsze proszę o komentarze (pozytywne i negatywne). 

WAŻNE!!!
Wprowadzam strony na bloga. Na górnym pasku możecie je zmieniać. Wprowadzę zakładkę z bohaterami, zmienię Thony'ego i April chyba też... Kiedy to czytacie to post z bohaterami, który kiedys dodałam, jest już usunięty. Niedługo powinny się te zakładki pojawić. Dam Wam znać, jak będzie gotowe. 
Jeszcze raz: komentuuuuujcie.! ;)

8 komentarzy:

  1. Boskie ! :D
    Dzięki za dedyk. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. <3 ZAJEKURWABISTY!

    zakochalam sie w Nim!


    kurwa mać! to nie jest żaden blog! to jest Świętość! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak bigrafia Gunsów i autobi. Slasha.xD Dzięki wielkie. Kocham Cię. A jak Ci się Ty podobasz.? ;)

      Usuń
    2. Ja też Cię kocham mój Izzy <3

      a ja mi się bardzo podobam! i to maskarycznie! ;* dziękuję! już chcę R11!

      Usuń
    3. Nie chcę go spieprzyc.. Więc nie wiem, kiedy dodam. Jeszcze się za niego nie wzięłam..

      Usuń
  3. ha ha ha :D Boski moher xd :D:D
    Dziwne , wydawało mi się , że Slash nie będzie taki stanowczy i władczy xd

    Ogółem fajnie , i ciekawe jak tam będzie z Axlem i Michelle ;p

    Duffie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahah.. Akcja z moherem z parasolka - inspiracją z życia mojej rodzicielki..xD
      Też tak nie myślałam, ale wiesz.. Nacpal się, nachlal.. I tak jakiś wyszło..x)

      Usuń