poniedziałek, 15 lipca 2013

Rozdział 17

Sytuacja tak wygląda, że wyjeżdżam na obóz i wrzucę coś dopiero w sierpniu. :> Więc to Wam musi na razie wystarczyć. :)

Rozdział dedykuję Clarissie, po prostu za to, że jest, bo czasem nie potrzeba mi niczego więcej. :) Dziękuję. <3 I za cudne opowiadania, bo kocham to, jak piszesz i co piszesz... Znów dziękuję.. <3

+ Dziękuję Patty za poddanie mi pomysłu z wężem..xD ;*

++Dziękuję bardzo Kasi R. za użyczenie mi wypowiedzi Michelle o wodzie uciskającej na mózg. Dziękuuujęęę... ;*

+++ Przeprosiny dla pewnego Anonimowego Dręczyciela, że rozdział wrzucam dopiero teraz.. :>

Przepraszam za błędy, ale rozdział jest świeżo skończony, praktycznie cały anpisany w ciągu ostatnich dwóch godzin i nie miałam chwili sprawdzić...

Nie mam czasu pisać dłuższago wprowadzenia, także enjoy. :D



Molly:

Ożjacieżpierdzieję. Moja głowa… Gdzie ja w ogóle jestem? Otworzyłam lekko oko… Ałł! Światło! Światło! Nieeee… Ok, Molly, ogarnij się, będzie dobrze… Jeszcze jedna próba. Powoli uniosłam powieki. Odetchnęłam z ulgą. Byłam w pokoju Izzy’ego. Tylko jak ja się tu dostałam? I gdzie jest Izzy? Nie pamiętałam nic, zupełnie nic… Wróciłam z Izzy’m do reszty, Plant zrobił mi drinka… Tak, to ostatnie wspomnienie. Przekręciłam się na bok, sycząc z bólu. Każda najmniejsza cząstka mojego ciała niemiłosiernie pulsowała. Westchnęłam ciężko. Potrzebowałam prysznica… Usłyszałam czyjeś kroki na schodach. Stradlin wychodził powoli, nucąc pod nosem ‘Angie’ Stonesów. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Otworzył gwałtownie drzwi do pokoju, które z głośnym hukiem uderzyły o ścianę. Zawyłam, zdecydowanie za głośno, jak na takiego kaca. Zabiłam bruneta spojrzeniem, na co ten uśmiechnął się szeroko. Że co?
- Wstawaj kochanie, już prawie południe! – próbował ściągnąć ze mnie kołdrę.
- Izzy, ciszej, idioto. No właśnie! Jeszcze wcześnie! Przyjdź za cztery godziny – kurczowo trzymałam pościel.
- Ale musisz mi poooomóóóóóóóc! – zaparł się nogą o łóżko, a ja zaczęłam jechać w jego kierunku razem z kołdrą.
- W czym? – spytałam przez zaciśnięta zęby, wkładając nogę między kanapę a ścianę.
- Bo w ogródku będę pracował!
Otworzyłam usta ze zdziwienia i wypuściłam kołdrę. Co on będzie robił?! Wyglądał na zupełnie poważnego… Tylko co mu odwaliło? Wstał tak wcześnie rano, nuci pod nosem, cały czas się szczerzy, chce babrać się w ziemi… Co się stało z moim Stradlinem?!
- Izz… Dobrze się czujesz, skarbie? – zapytałam, głaskając go po policzku.
- Oj Mollson – westchnął. – Po prostu chodź! Zrobiłem ci śniadanie…
Mina szczeniaczka, brawo, Stradlin, wygrałeś. Wzruszyłam ramiona ze zrezygnowaniem. Izzy wydał z siebie jakiś bliżej nieokreślony okrzyk radości, po czym wziął mnie na ręce i zbiegł ze mną na dół. NO COŚ Z NIM KURWA DZISIAJ NIE TAK. Postawił mnie na nogi dopiero w kuchni, gdzie zaczęłam się opychać przygotowanymi przez niego kanapkami z twarogiem i miodem. Tego też się nie spodziewałam. W ogóle dziwny ten dzisiejszy dzień. Nagle w pomieszczeniu z nikąd pojawił się McKagan, gwiżdżąc pod nosem. Otworzył lodówkę, wyjął miskę i z tego, co widziałam, zabierał się za robienie placków ziemniaczanych.
- Michael, zrób mi też! – rzuciłam z pełnymi ustami.
Tleniony blondyn odwrócił się w moją stronę i zmierzył mnie wzrokiem, unosząc jedną brew. Pokręcił głową z udawaną dezaprobatą. Oparł się o blat, wyciągając papierosa. Odpalił go i zaciągnął się mocno, nie spuszczając ze mnie wzroku. Przekrzywił lekko głowę, a lekko natapirowane włosy zasłoniły mu część twarzy.
- Jeszcze ci mało? – spytał w końcu.
- Czego mi mało? – straciłam wątek przez ten czas.
- Jedzenia – powiedział z naciskiem, patrząc wymownie na znikające z mojego talerza kromki chleba.
- Odezwał się – prychnęłam, przewracając oczyma.
Zjadłam ostatnią kanapkę i wstałam od stołu. Zostawiłam talerz w zlewie, jak Michael gotuje, to niech potem pozmywa. Duff, Duff, Duff… Chyba nigdy się nie przyzwyczaję. Dla mnie zawsze będzie Michaelem. Wyminęłam w drzwiach Stradlina, który poinformował mnie, że czeka przed domem i pobiegłam na górę się ogarnąć. Mam grzebać w ziemi, więc chyba nie muszę się ładnie ubierać. Wciągnęłam na siebie wytarte jeansy i zwykłą, szarą koszulkę. Związałam włosy w koński ogon. Make-up chyba na razie nie był potrzebny. Zeszłam na dół, ubrałam czarne trampki i wyszłam na zewnątrz. Pogoda była w sumie idealna. Lekko świeciło słońce i wiał przyjemny wiatr. Nie za ciepło, nie za zimno, ale gdzie jest Izzy? Przeszłam na tył Hellhouse’u i moja zguba się znalazła. Stradlin właśnie brał zamach, żeby rzucić Psu piłkę. Podeszłam do niego od tyłu i wtuliłam się w niego mocno. Spodziewałam się jakiejś czułej odpowiedzi z jego strony, a on co zrobił? Z zaciszem na twarzy godnym Adlera wręczył mi rękawice i przybornik małego ogrodnika. Czyli te wszystkie grabki i nie grabki. Westchnęłam i udałam się w kierunku grządek. Pies wiercił mi pyskiem dziurę w boku, próbując dać mi piłkę, więc musiałam zaprzeć się nogą, żeby nie stracić równowagi.
- Więc co mam robić? – spytałam bruneta.
- Widzisz te rośliny?
Pokazał mi jakieś coś. Zielone, wilgotne, małe, chyba będą z tego kwiatki. Nie znam się na roślinach, przykro mi. Skinęłam głową, żeby kontynuował.
- Wyrwij wszystko, oprócz tego.
Otworzyłam usta, patrząc na tą mini dżunglę… Chyba szykuje się ciężkie popołudnie…

April:

                - April, wstawaj – usłyszałam szept Michelle. – No już, chodź na dół, musimy pogadać.
                Wymruczałam pod nosem, że zaraz zejdę i machnęłam ręką na znak, że może odejść. Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej, ale i tak zakręciło mi się w głowie… Ciekawe, co znowu Chelle wymyśliła… Od samego myślenia boli mnie głowa, kac to straszna rzecz. Slasha nie było koło mnie, co mnie trochę zdziwiło i zaniepokoiło. Niewiele pamiętałam z wczoraj, mam nadzieję, że jakimś cudem dotarł do domu… Chyba że wolał iść do jakiejś nowej ‘przyjaciółki’, ja nie wnikam. Szybko otarłam wierzchem dłoni łzę, spływającą po moim policzku. Nie wiem. Po co w ogóle poszłam wczoraj na tą imprezę. Tylko zmartwień mi przybyło… A właśnie, co ze Stevenem? Wczoraj go opatrzyliśmy, ale ledwo chodził i miał duże problemy z koncentracją, trzeba będzie do niego zajrzeć. Przeciągnęłam się i wstałam z łóżka. Trzy wolne kroki, aż natrafiłam stopą na coś kudłatego. Spanikowana spojrzałam w dół… A więc tu się Hudson schował. Rzuciłam na niego okiem i postanowiłam się zlitować. Z trudem zaciągnęłam mulata na łóżko. Zdjęłam mu koszulę i buty, niech jeszcze pośpi… Zeszłam do kuchni, gdzie czekał już na mnie Michelle z dwoma kubkami kawy. Zamruczałam cicho, tego mi było trzeba… Upiłam kilka łyków, po czym spojrzałam na nią pytająco.
                - Powinnyśmy znaleźć pracę… Niby jesteśmy na ich utrzymaniu i dajemy radę, ale szczerze… Nie przeszkadza ci to? Poza tym, wiesz jak jest… W miłość twoją i Slasha nigdy nie wątpiłam, ale ja z Axlem wiecznie żyjemy w skrajnościach, od szaleńczego uwielbienia, po nienawiść…
                - Akurat w miłość twoją i Axla to ja bym nie wątpiła. Tyle razy mało brakło, żebyście się pozabijali, a jednak wciąż jesteście razem. Ja i Saul, to co innego… Nawet nie powiedział mi, co do mnie czuje… A-A słyszałaś przecież, co wczoraj ten… Ten facet mówił… I ja myślę, że to była prawda… - nie byłam w stanie mówić dalej, musiałam skupić się na powstrzymywaniu płaczu.
                Michelle położyła swoją dłoń na mojej, spojrzeniem dając mi do zrozumienia, że jestem idiotką, wierząc we wszystko, co mi mówią. Ale co ja mogę na to poradzić?
                - No ale z tą pracą to masz rację – powiedziałam, gdy trochę się ogarnęłam. – To co? Za godzinę przed domem? – zaproponowałam, na co blondynka skinęła głową.
                Dopiłam kawę i umyłam kubek. Wybiegłam na górę, stanęłam przed szafą… I tu zaczynał się mój problem… Wyciągnęłam czarne, skórzane spodnie i T-shirt z logiem Pink Floyd. Pobiegłam z ubraniami i kosmetyczką do łazienki. Szybko weszłam pod prysznic i zmyłam z siebie cały bród, niepokój i zmartwienia. Miałam szukać pracy, nie mogłam być smutna. Wciągnęłam na siebie przygotowane wcześniej ubrania. Wysuszyłam włosy  i postanowiłam pozostawić je rozpuszczone. Zrobiłam kreskę eye-linerem, po czym pociągnęłam rzęsy tuszem. Spojrzałam raz jeszcze w lustro. Byłam średnio zadowolona ze swojego wyglądu, ale czas mi się kończył. Chwyciłam torebkę i wrzuciłam do niej niezbędne rzeczy . Zeszłam na dół, gdzie czekała już na mnie gotowa Michelle. Miała na sobie czarną sukienkę do połowy uda, beżowe szpilki i ramoneskę. Włosy splotła w luźny warkocz. Ubrałam glany i zarzuciłam na siebie katanę.
                - Więc gdzie idziemy? – zapytałam, walcząc z włosami, które wiatr uparcie próbował mi skołtunić.
                - Ostatnio widziałam, że w muzycznym kilka ulic stąd szukają osób chętnych do pracy, spróbujmy najpierw tam.
                Doszłyśmy na miejsce i rzeczywiście, w oknie wywieszona byłą informacja. Chelle otworzyła drzwi i pewnym krokiem weszła do środka. Młody, długowłosy facet zmierzył nas spojrzeniem i obdarował nas uśmiechem. Był całkiem przystojny i wydawał się miły.
                - Hej, my w sprawie pracy – odezwałam się w końcu.
                - Już wołam kierownika – odpowiedział, po czym zniknął w głębi sklepu.
                Westchnęłam cicho i rozejrzałam się po wnętrzu sklepu. Na jedne ścianie wywieszone były przeróżne gitary, znalazł się również mój wymarzony czarny Les Paul… Co prawda nie grałam tak dobrze jak Slash, ale nienajgorzej mi szło. Po chwili pojawił się wysoki, potężny facet koło czterdziestki. Wydawał się być stanowczy i bezwzględny, ale z oczu dobrze mu patrzyło.
                - Szukacie pracy? – uśmiechnął się lekko, a my skinęłyśmy głowami. – Jestem John, miło mi – przedstawiłyśmy się mu kolejno. – Niestety mogę przyjąć tylko jedną z was… - spojrzał na nas smutno. – Może się zaprezentujecie? Jakieś doświadczenie, znajomość instrumentów, cokolwiek?
                - Pracowałam kiedyś w muzycznym jeszcze w Polsce – Michelle zaczęła wywód, a John spojrzał na nią zaskoczony. – Myślę, że umiałabym komuś pomóc w doborze muzyki. A jeśli chodzi o instrumenty… Eh, sama średnio gram, ale przebywając z tą oto ześwirowaną na punkcie instrumentów brunetką udało mi się co nieco o sprzęcie dowiedzieć – uśmiechnęła się lekko.
                Postanowiłam jej się nie wcinać. Było widać, że oczarowała Johna, a ja nie zamierzałam kłócić się z nią o posadę. Rozłożyłam ręce na znak, ze się poddaję. John pogratulował Chelle, powiedział, ze może zacząć od przyszłego tygodnia i takie tam pierdoły. Serce mi się cieszyło, jak widziałam jej uśmiech…
                - April – nowy szef blondynki wyrwał mnie z zamyślenia. – Naprzeciwko w barze kogoś szukają, jeśli potrzebujesz pracy, to możesz tam poszukać.
                - Dzięki – uśmiechnęłam się.
                Michelle musiała jeszcze chwilę zostać, a ja pożegnałam się i wyszłam na zewnątrz. Spojrzałam na klub. ‘RAINBOW Bar & Grill’… W sumie nie zaszkodzi spróbować, prawda? Weszłam do środka, o tej porze nie było tu wielu klientów. Młoda blondyna spojrzała na mnie zza lady z nadzieję, ze coś zamówię. Miała śliczne, niebieskie oczy.
                - Mogę mówić z właścicielem? – poprosiłam.
                - Jasne, już wołam – odwzajemniła mój uśmiech.
                Wróciła ze starszym, szczupłym, wysokim mężczyzną. Wskazał mi stolik, przy którym usiedliśmy. Powiedziałam, ze potrzebuję pracy, przedstawił mi się jaki Bill…
                - Tak więc April… Ostatnio wyrzuciłem sporo pracowników, więc potrzebujemy… Kelnerek i tancerek…
                O nie. Tylko nie to. Morrisonie, tego się obawiałam… Nie chciałam spaść tak nisko. Już otwierałam usta, żeby odmówić, gdy przerwał mi swoim niskim głosem.
                - Ale widzę, ze jesteś porządną dziewczyną i byle jakiej roboty się nie chwytasz – coś błysnęło w jego oku. – Zatem mogę ci zaproponować… Szukamy kogoś, kto zajmowałby się koncertami tutaj… Wiesz, przychodzi tu sporo kapel, chcą grać… Twoim zadaniem byłoby przesłuchiwanie ich i wyznaczanie dat koncertów tym, którzy się do czegoś nadają. Pod koniec dnia zapisujesz to w kalendarzu i na tym twoja praca się kończy. Tylko że musisz tutaj siedzieć jakoś od 17 do 1… Wtedy jest najwięcej zgłoszeń. Chętna? – uśmiechnął się lekko.
                - No jasne!
                Omówiliśmy szczegóły, mogłam zaczynać od poniedziałku. Całkiem dobrze płatna praca i będę miała co robić. Podziękowałam, pożegnałam się i wyszłam do czekającej już na mnie MIchelle. Blondynka zaproponowała, że możemy jeszcze się gdzieś przejść. Stwierdziłam, z eto dobry pomysł, ostatnio rzadko miałyśmy okazję pobyć przez chwilę same. Wolnym krokiem ruszyłyśmy w stronę parku.
                - Jak się płacze przez faceta, to ucieka ta woda, która napierała ci na mózg. I jak ci cała uleci, to już nic nie napiera na mózg i ci na chwile przechodzi… Ale potem musi… Potem znów w głowie pojawia się woda, znów napiera na mózg i znów jest źle… I znów, i znów, i znów…
                Spojrzałam zaskoczona na przyjaciółkę. Z trudem hamowała łzy, które cisnęły się jej do oczu. Wyrzuty sumienia, wyrzuty sumienia… Wraca do mnie wczorajszy wieczór z Axlem… Mam nadzieję, że ona się o tym nie dowie. Nic nie zaszło, opamiętaliśmy się w porę… Może trochę za późno… Boże, ja go pocałowałam! Jestem wredną dziwką! Jak ja mogłam zrobić to mojej Michelle?! Olać Slasha, on podobno tez mnie zdradza… Ale Michelle…? Jestem okropna, do niczego się nie nadaję… A już na pewno nie nadaję się na przyjaciółkę. Ona w życiu by mi czegoś takiego nie zrobiła. Nie ukrywam, Axl od dawna mnie intrygował… Ale nie powinnam była tego robić!
                - Michelle… On cię kocha. On cię na prawdę kocha. Tylko… Może jeszcze do tego nie dojrzał… Nie dojrzał do związku, do wierności, do akceptacji… Myślę, że gubi się w ty, wszystkim… Ale na pewno jesteś dla niego ważna i zrobi… Zrobi wszystko, żeby cię przy sobie zatrzymać…
                Przytuliłam się do niej i ryczałyśmy jak kilka lat wcześniej… Ale pierwszy raz ją okłamywałam… Może nie okłamywałam… Ukrywałam prawdę. Ale… To przecież dla jej dobra, prawda? Kłamstwo może być dobre… Jeśli nie chcemy, żeby ktoś cierpiał… Jeśli wiemy, że ktoś może nie znieść prawdy… Nigdy jej nie powiem, co Axl mi wtedy powiedział… Nigdy jej nie powiem, co między nami zaszło. Będę udawać, że wszystko jest w porządku. Żeby jej nie skrzywdzić… Żeby była szczęśliwa… Kłamstwo może być dobre… Może… Prawda?

Axl:

                A prosiłem, żeby nie było kaca… I znowu jest… A nawet tak dużo nie wypiłem. Życie jest niesprawiedliwe. Przewróciłem się na bok i otworzyłem powoli oczy… Co do… CO TO KURWA MA BYĆ?! Ten cały gad Slasha leżał obok mnie rozciągnięty po całej długości! Przecież on mnie kurwa chce zjeść! Łypał na mnie swoimi oczami… Szybko zerwałem się z łóżka i podbiegłem do ściany. Ja rozumiem… Chciałem Hudsonowi przelecieć dziewczynę… Całowałem się z nią… Ogólnie jest zajebista i mógłbym z nią być… Ale w życiu nie zostawiłbym dla niej mojej słodkiej Michelle! Poza tym… Nawet jeśli… To nie jest powód, żeby nasyłać na mnie węża!
                - SLAAAAAAAAASH! DO KURWY NĘDZY! CHODŹ TU, JUŻ!
                Po chwili do pokoju wszedł rozczochrany mulat. Spojrzał na mnie pytająco. No niech jeszcze nie udaje głupka! Przecież ja dobrze wiem, że to on kazał temu… Temu gadowi mnie zjeść!
                - ODJEBAŁO CI? – wydarłem się na niego.
                - Axl, kurwa! Mi odjebało? Zrywasz mnie z łóżka przed południem i nawet nie chcesz powiedzieć, o co ci chodzi! – popukał się palcem gdzieś między włosy, przypuszczalnie w czoło.
                - Ten jebany wąż cię słucha! Kazałeś mu mnie zjeść, bo przelizałem się z April i teraz chce mnie zjeść!
                - PRZELIZAŁEŚ SIĘ Z APRIL? Z MOJĄ APRIL? – prawie warknął.
                O kurwa… To on nie wiedział? No to brawo, Axl… Wkopałem siebie i Johnson… Po prostu świetnie!
                - Gdzie ona jest? – spytał.
                - Myślałem, ze śpi z tobą – wzruszyłem ramionami.
                - Idioto, wiesz jaka ona jest nadwrażliwa! Nie ma jej ze mną! A jak aż tak się przejęła, ze sobie coś… Że coś jej się stało…?
                Chciałem jakoś odkręcić sytuację, ale Slash wypadł z pokoju… Nosz kuźwa, co ja narobiłem? Chciałem rzucić się na łóżko, ale przypomniałem sobie o wężu i czym prędzej opuściłem pomieszczenie.

Slash:

                Już chuj z tym, że całowała się z Axlem… W ogóle nie wiem, czy mu wierzyć. Ona by mi tego nie zrobiła… Byle by jej się nic nie stało. Nie zniósł bym tego. Zamknąłem się w pokoju, chwyciłem gitarę i zacząłem improwizować… Myślałem tylko o niej, o tym, co czuję…
~*~
                Trzaśnięcie drzwiami. Odłożyłem gitarę na łóżko i szybko zbiegłem na dół. April i Michelle! Całe i zdrowe! Kurwa, dzięki Morrisonowi! Skinąłem głową na brunetkę, dając jej znać, żeby poszła za mną. Spuściła głowę, ale podreptała do mnie do pokoju. Zamknąłem za nami drzwi.
                - Gdzie ty byłaś? Martwiłem się o ciebie! – przytuliłem ją do siebie delikatnie.
                - Slash… Ja muszę ci coś… - popatrzyła na mnie, a ja skinąłem głową, żeby kontynuowała. – Zdradziłam cię z Rose’m… - przytuliłem ją mocniej, gdy jej ciałem wstrząsną szloch. – Ale Saul… Ty zdradzasz mnie na każdym kroku… Do czego ci jestem potrzebna? Pewnie nawet ci na mnie nie zależy!
                 - April! Co ty mówisz? Nigdy cię nie zdradziłem! Odkąd się tutaj pojawiłeś, jesteś jedyną kobietą, o której myślę! Jesteś dla mnie wszystkim! Usiądź…
                Chwyciłem gitarę i zacząłem grać riff, który wcześniej skomponowałem… Zacząłem cicho śpiewać, nie zważając na to, czy fałszuję. Patrzyłem jej prosto w załzawione oczy i chyba jeszcze nigdy nie byłem tak szczery…
She's got a smile that it seems to me 
Reminds me of childhood memories 
Where everything 
Was as fresh as the bright blue sky 
Now and then when I see her face 
She takes me away to that special place 
And if I stared too long 
I'd probably break down and cry 

Oh Sweet child o' mine 
Oh Sweet love of mine 

She's got eyes of the bluest skies 
As if they thought of rain 
I hate to look into those eyes 
And see an ounce of pain 
Her hair reminds me of a warm safe place 
Where as a child I'd hide 
And pray for the thunder 
And the rain to quietly pass me by 

Oh Sweet child o' mine 
Oh Sweet love of mine
Oh Sweet child o' mine 
Oh Sweet love of mine
Oh Sweet child o' mine 
Oh Sweet love of mine

Where do we go 
Where do we go now 
Where do we go 
Sweet child o' mine

                Odłożyłem gitarę I czekałem na reakcję. Ona tylko ukryła się zawstydzona za włosami. Uśmiechnąłem się lekko. Zawsze robiłem tak samo. I to był ten moment… To miejsce i czas… Jeśli teraz tego nie zrobię, to… Odgarnąłem jej włosy z twarzy i spojrzałem głęboko w oczy.
                - April… Kocham cię – wyszeptałem.
                - Saul… - uśmiechnęła się przez łzy. – Ja też cię kocham… Całą sobą cię kocham…
               
Duff:

                W samych bokserkach, rozczochrany i brudny poszedłem otworzyć te pieprzone drzwi. Podrapałem się po jajach, uchylając je, a tam… No McKagan! Ty to zawsze musisz przy niej wychodzić na debila! Otworzyłem drzwi szerzej, wpuszczając Alicię do środka.
                - To może… Ty się rozgość, a ja się ogarnę, co? – zaproponowałem, czochrając włosy jeszcze bardziej.
                Skinęła głową, więc pobiegłem na górę. Nie ma czasu na prysznic! Ubrałem skórzane spodnie i pierwszy lepszy podkoszulek, rozczesałem mniej więcej włosy, wylałem na siebie pół Slashowego perfumu i zszedłem z powrotem na dół.
                - Chcesz się czegoś napić? – zaproponowałem, otwierając lodówkę.
                - Może herbaty, dzięki – uśmiechnęła się do mnie.
                - No tylko w tym problem, że… Ykhm… Mamy same alkoho… - Blue weszła do kuchni po kluczyki do samochodu, przy okazji nastawiając wodę i rzuciła we mnie herbatą, kręcąc głową z dezaprobatą. – Dzięki, że KUPIŁAŚ tą herbatę, bo nie miałbym jak jej zrobić Alicii! – krzyknąłem za nią, próbując nie wyjść po raz kolejny na idiotę.
                Dziewczyna spojrzała na mnie rozbawiona przenikliwym spojrzeniem. Podałem jej herbatę, a sam wyjąłem sobie piwo z lodówki. Bo na kaca najlepsze jest co? Piwo! No i jeszcze placki ziemniaczane, ale to już swoją drogą. Alicia przysunęła się do mnie i oparła głowę na moim ramieniu. Uniosłem lekko brew. Co tu z tym fantem zrobić? Pogłaskałem ją po policzku, a ona popatrzyła na mnie. Przysunąłem swoją twarz do jej, już prawie czułem jej cudne usta…
- ZBIÓRKA NA DOOOOLEEEEEEEE!
Ale co? Przecież gdyby ktoś nie przeszkodził, to by się nie liczyło! Cholerny ten Adler!

Steven:

                Wszystko gotowe? Jimmy z Natalie już są, wszyscy się schodzą. Pudełko, na którym mi tak zależało już jest na stole… Tak, wszystko jest! Wyszczerzyłem zęby i czekałem, aż wszyscy zajmą w miarę wygodne miejsca.
                - Co jest? – burknął Duff.
                - Uśmiechnij się, przyjacielu! Będziemy wspominać!

                Otworzyłem owe pudełko i wysypałem jego zawartość na stół. Wszyscy momentalnie rzucili się na zdjęcia, próbując złapać najciekawsze i najlepsze. Wiadomo. Mówiłem już, ze mam zajebiste pomysły?
               - Uuuuu... Axl... Jakiś ty niedobry!
               Wszyscy spojrzeliśmy na zdjęcie, które trzymała Molly.






                 - Uuuuuuu... Molly... Jakaś ty niedobra! - Axl oczywiście musiał odparować, machając jej przed nosem kolejnym zdjęciem.




                - Oj no... Byłam ruda wtedy, rude jest wredne i złe - spojrzała na niego z błyskiem w oku.

                - Hahahahhaahha... Jakie zjeby! - wybuchnął śmiechem... Izzy? No spoko... Ale fakt, zdjęcie cudne.




                 - Za to tu jakaś laska, patrz! - Rose znów machał zdjęciem. Michelle chwyciła go za rękę, żeby zobaczyć. Skorzystałem przy okazji i ja.






                - Nie, to tylko ja - powiedziała Chelle.
                - To AŻ ty, skarbie - poprawił ja rudy.
                - A to niby kto? - zapytał Slash.






                  - Johnny, mój były - April wzruszyła ramionami.
                  Slash z przekomiczną miną bliżej przyjrzał się zdjęciu.
                 - Kogo moje piękne oczy widzą? - pokazałem reszcie kolejne zdjęcie. - Slash śpi na toitoiach!






                  - Kogo moje piękne oczy widzą? Adler kroi lód drewnem! - Hudson rzucił mi zdjęcie.





               - April, to ty?




               - No ja, a co?
               - Ładne - Page wzruszył ramionami.
               - Ładne to ja mam twoje zdjęcie, Jimmy - Natalie podała nam złożoną fotografię.



             - Też mam twoje ładne. Jak miałaś 12 lat - Page uśmiechnął się łobuzersko... Tfu, Adler! NIe zachowuj się jak pedał! Page się uśmiechnął.
                - Nie! Nie to!
                Chwyciłem zdjęcie, zanim Nat mi je wyrwała. Przecież jest śliczne...




              - A ja mam chyba małego Hudsona! - pisnęła April.
              - Taak, to mały Slash - uśmiechnąłem się pod nosem.
              - Słodki...



               - Oooo... Axl ze Stephanie! - Izzy pokazał nam fotografię. - Wyglądałeś przy niej jak żul... Z całym szacunkiem - Axl zabił go spojrzeniem.



              - Ger... Tfu! Molly! - Duff znalazł kolejne. - Kurwa! Jak to było dawno! Przecież ja ci je chyba robiłem! - JAk to on jej robił? Co?! - To temat na dłuższą rozmowę, nie teraz - zagłębił się w fotelu.



          - Jest nawet Popcorn z.... Cheryl!
           Wyrwałem zdjęcie Slashowi. Uśmiechnąłem się pod nosem... Moja Cheryl...



            - ooo, a tu Blue! - rzuciłem szybko, widząc jej minę.


            - A tu znowu Michelle chyba - Natalie podała nam fotografię. 
          Swoją drogą to fajna z niej dziewczyna. Taka... Naturalna, szczera...


              - Masz jeszcze to ubranie?
              - AXL!
              - No co?
            Blondynka przewróciła oczami, po czym chichocząc podała nam kolejne zdjęcie.


               - No spaliśmy - wzruszyłem ramionami. - Uuuu... Izzy wymiata!



             - Thony... - April przyjrzała się kolejnej fotografii.


                - Patrz, to ty - Slash szybko podsunął jej pod nos kolejne zdjęcie.


            - A to znów Michelle...


      - A to...
      - Tak, Axl! Wciąż mam to ubranie! Nawet kurwa na sobie!
      - Oooo... Kto to się pluska? - Molly pokazała nam zdjęcie moje i Duffa...


         - To muszę gdzieś postawić!
        April zwinęła ostatnie zdjęcie ze stolika i położyła na telewizorze... Podeszliśmy i popatrzyliśmy na nie. Miało coś w sobie. Powinno wisieć tam od dawna...


         - Słuchajcie... - spojrzeliśmy na Duffa. - Widział ktoś moją wódkę? Przysięgam, że tu ją położyłem!

_______________________

Baaaardzo proszę o komentarze..:>

piątek, 5 lipca 2013

Rozdział 16

A więc stało się! Wróciłam! Wracam z rozdziałem 16 i mam nadzieję, że tym razem uda mi się publikować następne regularnie. :D
Robię, co mogę, żeby wszystko nadrobić, ale to mnie jak na razie przerasta… Po prostu… nie wiem, nie mam czasu. Ale to nie jest wystarczające usprawiedliwienie, dlatego jeszcze raz przepraszam z całego serca, naprawdę. ;** Mam nadzieję, że niedługo przestanę mieć zaległości i będę mogła czytać i komentować na bieżąco. ;>
W rozdziale w pewnym momencie pojawia się postać – Natalie, inspirowana Shayen (KLIK), w końcu się doczekałaś, przepraszam, Żonko, że tak długo..;D <3
Rozdział dedykuję Wam Wszystkim – czytającym, komentującym lub nie (jednak było by  miło, gdyby ci niekomentujący zaczęli komentować. ;D). Za to, że mnie wspieraliście, motywowaliście do pisania, nie zabijaliście za zaległości u Was. Dziękuję Wam bardzo i dla Was ten rozdział, chociaż wiem, ze to i tak za mało. ;*

REKLAMA:
fanpejdż o Gunsach - KLIK
inny fanpejdż - KLIK
No i zachęcam do przeglądnięcia zakładek, bo chyba coś nowego..;)



Slash:

Staliśmy pod drzwiami już jakieś dobre kilka minut. Nikt nie był w stanie ich otworzyć. To było jak jakaś… Pieprzona świątynia, rozumiesz? W końcu drzwi same się otworzyły, a raczej wypadły z zawiasów, a na nich Vince Neil z podbitym okiem. Blondyn zaklął pod nosem, pozbierał się i wtoczył z powrotem do środka. Wzruszyłem ramionami, przeskoczyłem nad drzwiami i znalazłem się w samym środku… Wielkiej dżungli Rock N’ Rolla. Nie miałem na to innego określenia. Z głośników lecieli Doorsi, po całym domu plątały się dziwki i rockmani… Ale kurwa! I to jacy rockmani!
 Wiadomo, byli też Motleye, którzy rozbiegli się po całym pomieszczeniu i bajerowali panienki, czy Cindrella, której muzycy siedzieli jak zwykle w zwartej grupie przy ścianie. Na fotelu leżał rozwalony Kurt Cobain i patrzył zmrużonymi oczami na Axla, co nie zwiastowało niczego dobrego, bo ostatnio ta dwójka niezbyt za sobą przepadała. Kirk Hammett z Jamesem rozlali whiskey na ścianie, a teraz podtrzymywali Cliffa, który bawił się w superbohatera i próbował chodzić po klejącej powierzchni. Lars właśnie wybierał ze stołu kolejne whiskacze, żeby zanieść je reszcie Metalliki. Zaśmiałem się pod nosem, kręcąc głową. Sweet Jesus, oni to mają pomysły. Na roześmianą czwórkę spode łba znad kufli piwa patrzył Dave Mustaine i reszta Megadethu. Była też trójka młodych, ale zdolnych gówniarzy, o ile to ci, o których mi opowiadał Tom. Nazywali się chyba Green Day, czy jakoś tak. Wokalista (a zarazem gitarzysta) i basista mieli po 15 lat, perkusista koło 18. Pewnie coś osiągną na rynku muzycznym. Skinąłem głową wokaliście. Prawdopodobnie nawet tego nie zauważył, bo całą uwagę poświęcił basiście, który nagle zgiął się w spaźmie i zaczął rzygać dalej niż widział. Dobra, to teraz przechodzimy do tej części imprezy, która sprawiła, że stanąłem jak wryty. Do ‘Love me two times’ na środku prowizorycznego parkietu tańczyła Joan Jett z Alice Cooperem. Obok nikt delikatnie kołysał się Jimmy Page, wpatrujący się z miłością i pożądaniem w dziewczynę, którą trzymał w objęciach. Robert Plant przyglądał im się z boku z niezadowoloną miną, a Jonessy próbował zwrócić na siebie uwagę Złotego Boga. Przy oknie stał Mick boski Jagger, rozmawiający z Keithem zajebistym Richardsem! Czujecie to? Molly jest aniołem, będę jej się chyba do usranej śmierci odwdzięczał. Nikogo z Aerosmith nigdzie nie było widać.
W oczach April zatańczyły złote iskierki, a jej usta przyozdobił najpiękniejszy uśmiech na świecie, za którym tak bardzo tęskniłem. Poeta ze mnie, nie? No cóż… Się umie.
- Chłopie, słyszałem o tobie! Podobno robisz z gitarą co chcesz – powiedział ktoś, szturchając mnie lekko w ramię.
Odwróciłem się i zobaczyłem… Keitha zobaczyłem! Wyciągnął w moją stronę butelkę Jim Beama…


Duff:

Rozejrzałem się dookoła. Próbowałem dojrzeć jakąś wolną flaszkę, co w moim przypadku nie było trudne, bo byłem o głowę wyższy od większości towarzystwa. Szybko wyhaczyłem spojrzeniem stolik z trunkami pod ścianą i zacząłem przedzierać się w jego kierunku.
Here we go, baby… Ruska czy szkocka? Może Daniels? A chuj, ruska! Chwyciłem butelkę, odkręciłem i od razu pociągnąłem z gwinta kilka łyków. Trochę zakręciło mi się w głowie, ale tylko na kilka sekund. Spokojnie! Co jak co, ale pić to McKagan potrafi. Chciałem przedostać się w stronę najbliższego przedmiotu, na którym można usiąść, bo jednak na siedząco trochę lepiej mi chlanie wychodziło. A przynajmniej byłem w stanie przyswoić większą ilość alkoholu. Lekko chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę kanapy… I wtedy stało się.
To nie jest kurwa moja wina, że mam takie długie nogi, ręce i ogólnie wszystko mam długie ( tak, to o czym właśnie myślisz też). A jak mam wszystko takie długie, to czasem ciężko mi zachować… Grację i płynność ruchów. Tak było i tym razem. Potknąłem się na dywanie (swoją drogą – kto normalny stawia dywan na środku pokoju?) i… No cóż… Pamiętacie tą wódkę, co była w butelce, którą dzierżyłem w dłoni? To ta właśnie wóda znajdowała się na koszulce pewnej pięknej nieznajomej. Spojrzała na mnie wkurwiona. Oj, McKagan… Ale dorobiłeś… Jednak im dłużej mi się przypatrywała, tym bardziej zmieniał się wyraz jej twarzy. Po chwili prawie tarzała się ze śmiechu, a ja nie wiedziałem, co z tym fantem zrobić.
- Yyy… co jest? – zapytałem ambitnie.
- Jak masz taką minę, to wyglądasz ja żyrafa – wydusiła w końcu, po czym ponownie zaniosła się śmiechem. Czemu, ja się kurwa pytam, zawsze muszę być porównywany do żyrafy?! Przynajmniej nie wspomniała o tlenionej… - Pomóż mi wstać – poprosiła, wyciągając do mnie rękę, gdy już trochę się uspokoiła.
Spełniłem życzenie tej uroczej (nie)dziewicy i pociągnąłem ją w miejsce, gdzie spodziewałem się zastać toaletę. Gdy zorientowała się, gdzie ją prowadzę, zaparła się nogami o podłogę i spojrzała na mnie, jak na skończonego idiotę i zboczeńca. Przewróciłem oczami, wzdychając.
- Chcesz do końca imprezy śmier… Pachnieć wódką, czy może jednak wolisz przeprać koszulkę? – miałem nadzieję, z eto pytanie rozwieje jej obawy.
I rzeczywiście, wzruszyła ramionami i grzecznie podreptała za mną. Otworzyłem drzwi kibla, a tam zastałem piątkę ludzi w dość niedwuznacznej sytuacji. Szybko zostawiłem ich samych, a dziewczyna poprowadziła mnie na górę. Przeszła prawie do końca korytarza, po czym skręciła w prawo, w mniejszy korytarz.
- Poruszasz się normalnie, jakbyś tu mieszkała – zauważyłem zaskoczony.
- Bo mieszkam – roześmiała się, pchając drzwi przyozdobione plakatem Stonesów.
Weszliśmy do środka, a blondynka… W sumie może brunetka? Nevermind… Panienka wyciągnęła z szafy nowy T-shirt, a zachlapany rzuciła gdzieś w kąt, po czym usiadła na łóżko i gestem poprosiła, żebym zrobił to samo.
- Jak to tu mieszkasz? – zmarszczyłem brwi. – Jesteś rodziną… - pokręciła przecząco głową. – Dziewczyną… - znów zaprzeczyła. – No więc co?
- Pracowałam kiedyś jako kelnerka w barze na przedmieściach. Pewnego dnia pojawili się tam Tyler i Perry. Zapytali, czy nie zagrałabym w kilku ich teledyskach. Co ty byś zrobił na moim miejscu? Zgodziłam się. Zaproponowali, żebym z nimi zamieszkała na jakiś czas, żebym nie musiała ciągle dojeżdżać, gdyby mnie potrzebowali. A że mój dom to była i pewnie ciągle jest jedna wielka melina, żeby nie powiedzieć gorzej, to na to też przystałam bez problemu. Z tym, że to było pół roku temu, a teledysków jak nie było, tak nie ma. Ale zaprzyjaźniłam się z chłopakami, oni chyba też się do mnie przyzwyczaili, so… Oto jestem – wzruszyła ramionami.
Rozejrzałem się po pokoju. Panował tu taki… Artystyczny nieład. Wiem, tak też określamy porządek w hellhouse, ale artystyczny nieład artystycznemu nieładowi nie równy. Wszędzie porozrzucane były płyty, książki, zdjęcia, gazety, ubrania, ale wszystko wydawało się być na swoim miejscu. W kącie stał czarny Gibson. W końcu usiadłem obok… Obok… No właśnie, obok?
- W ogóle jak mas zna imię?
- Alicia. Alicia Silverstone.
- Ładnie. Ja Duff. Duff McKagan. A w sumie to Michael, ale wolę Duff… Chociaż niektórzy mówią do mnie Michael, a mi to nie przeszkadza, taka Molly na przykład. Michael… Tak trochę pedalsko, nie? Duff Rose McKagan brzmi jakoś lepiej. Chociaż właściwie Rose to bardziej żeńskie imię, ale co kto woli… Mój stary znajomy…
- Dobra, Michaelu Duffie Rose McKaganie, nie rozkręcaj mi się tu tak – roześmiała się Alicia.
Spojrzałem jej w oczy. Delikatnie się do niej przysunąłem. Była taka piękna… Gdy nasze usta dzielił zaledwie centymetr…
- HEADSHOUT! – krzyknęła zadowolona, gdy oberwałem od niej z poduszki w ‘ten głupi tleniony łeb’ jak to mawia Michelle.
Rzuciłem jej długie, głębokie, pozorne wkurwione spojrzenie. Błysnęła zębami w prześlicznym uśmiechu.
- To za koszulkę – wzruszyła ramionami, puszczając mi oczko.


Izzy:

Nie wiem, co Rose znowu odpierdalał. W Hellhouse jeszcze był spokojny, miał dobry humor. Teraz niby nic się nie zmieniło, ale coś czułem, że zaraz wybuchnie. Nie myliłem się, z resztą jak zwykle. Siedział z Michelle, blondynka chyba próbowała się z nim pogodzić, albo udawać, że nic się nie stało, whatever. I co Rudy na to> Stwierdził, ze bez seksu się nie pogodzi i zaczął się do niej dobierać. Odepchnęła go, z resztą jej się nie dziwię. Axl wstał i uderzył ją w twarz. No kurwa nie! To był moment! Nie zdążyłem zareagować!
- Stary, co ty odpierdalasz? Wyluzuj – chwyciłem go za ramię.
- A ty po chuj się wtrącasz?! To moja laska, będę z nią robił co mi się podoba! Chyba że puściła się z tobą na boku, co?! – popchnął mnie, a ja zrobiłem kilka kroków w tył, żeby złapać równowagę.
- Chyba się pojebało – popukałem się palcem w czoło. – Z resztą… Whatever. Ale spróbuj jeszcze raz jej coś zrobić, a normalnie ci zajebię – powiedziałem stanowczo.
Przyglądała się nam już połowa zgromadzenia. Rudy zamachnął się, zapewne, żeby mi przypierdolić, więc wybrałem jedyną odpowiadającą mi opcję w tej sytuacji - stałem niewzruszony. Zauważył, że jego złość nie robi na mnie wrażenia i, tak jak zamierzałem, przez moment patrzył na mnie ‘normalny’ Axl. Jeszcze musiał tylko wyładować swoją złość, zniknąć gdzieś na jakiś czas i wszystko wróci do normy. To był już utarty schemat. Kopnął z całej siły w telewizor, który w momencie rozpierdolił się na pierdyliard kawałeczków i pobiegł w stronę drzwi, przepychając się między mniej lub bardziej zaskoczonymi ludźmi.
Wszyscy przez moment stali bez ruchu, milcząc i wpatrując się we mnie, bądź w drzwi, aż nagle JEB, DUP, BRZDĘK, czy inne cholerstwo. Na podłodze wśród kawałków szkła leżał Steven, a przez wybite okno przyglądał nam się rozszerzonymi źrenicami sam Joe Perry. Towar miał dobry, bo ode mnie. Slash szybko podbiegł do ledwo kontaktującego Popcorna i próbował nieudolnie go podnieść. Bez skutku niestety.
- Odjebało ci całkiem? – krzyknął mulat do gitarzysty Aerosów.
- Co się stało> - spytała przestraszona Blue, której dopiero teraz udało się przedrzeć do centrum tej całej kilkuminutowej rozpierduchy.
- Perry wybił Adlerem okno – wyszeptał ktoś.
Jezu, jaka faza… Co się kurwa z nami wszystkimi dzieje?! Blue już klęczała przy Stevenie i odgarniałą mu włosy z twarzy.
- Stevie… Stevie… Odezwij się, Stevie… Proszę, no… Rzucił jej pierwsze w miarę przytomne spojrzenie i wszyscy odetchnęłi z ulgą.
- Kochana… KURWA… TO BYŁ DOPIERO ODLOT! – wyszczerzył oczy, błogo się uśmiechając.

April:

- Co ze Stevenem? – spytałam Blue, która właśnie się do nas przysiadła.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. Chwyciła szybko butelkę z wódką i pociągnęła z niej kilka łyków, po czym lekko się skrzywiła i potrzepała niebieskimi włosami.
- Pokaleczony – wycharczała. Gdy usłyszała swój głos, zmarszczyła nos i odchrząknęła kilkakrotnie. – Ale żyje. Na razie naćpany, więc ledwo kontaktuje – powiedziała już swoim normalnym słodkim tonem.
Zapanowała cisza, jednak nikomu chyba nie przeszkadzała. Blue bawiła się srebrną perkusją przywieszoną na łańcuszku, który nosiła na nadgarstku – prezent od Popcorna na urodziny. Molly nerwowo  wybijała rytm szpilką, zawzięcie szukając kogoś spojrzeniem. Chelle bawiła się włosami, co jakiś czas ocierając krew spod nosa. Pierdolony Rose. Jak go znajdę, to mu tak do dupy nakopię, że przez miesiąc nie siądzie. Jakim trzeba być chamem i ostatnim prostakiem, żeby uderzyć kobietę? I to jeszcze praktycznie bez powodu! Bo to, że nie chciała się piprzyć to na pewno nie był powód! Gdyby Slash mnie… Nie. Wolałam nawet o tym nie myśleć. On jest inny.
-Wiecie co? - spytała nagle ni stad ni z owąd Molly. Wszystkie przeniosłyśmy na nią wzrok. – Adler to jest normalnie nieśmiertelny.
Uśmiechnęłam się lekko razem z czerwonowłosą, natomiast Michelle i Blue tylko zmarszczyły brwi.
- O czym mówisz? – spytała Rain.
- No… Nie mówiąc już o jego śmierci klinicznej sprzed kilku lat, czy udarze, o którym mi Slash opowiadał… Ale z tego co z Molly pamiętamy… Na przykład jego ostatnia śpiączka… Ledwo się wybudził, a  już gotowy imprezować – wytłumaczyłam. Spojrzały na mnie szeroko otwartymi oczami. – Nikt wam nie mówił?! – zdziwiłam się.
- Nie! – odpowiedziały obie jednocześnie.
- No o już wiecie – wzruszyłam ramionami, upijając łyk drinka.
- I, co więcej, cały czas przebywa z tymi pojebanymi Pistoletami i Różami! I nic mu nie jest! – usłyszałam nagle za sobą niski, męski głos. – A podobno ostatnio do nich na chwilę jakiś kurwa Anthony czy nie Anthony przyjechał i jeb! Od razu skurwiela zastrzelili! Ale to lepiej nawet… Brat tej Jonson, tfu! Skończona dziwka! Slash poleciał na jej cycki, a ona już się za kogoś ważnego uważa! Nie wie, że takim jak jemu chodzi tylko i wyłącznie na seks! Już nie raz widziałem, jak inne za jej plecami obracał! Rzygać mi się chce jak patrzę na tą naiwną kurwę…
Oczy zaszły mi łzami. Jak on mógł?! Jeszcze Thony… To i tak moja wina! Ale Slash… Nie chciałam w to wierzyć! Ale to musiała być prawda, przecież… Zacisnęłam mocno dłonie, wbijając sobie paznokcie w skórę. Nie mogłam pohamować łez, które leciały strumieniami, ani spazmów, jakie wstrząsały moim ciałem. Chelle objęła mnie delikatnie, próbując uspokoić.
- JAK ŚMIESZ, TY SKURWIAŁA MĘSKA DZIWKO?! WYPIERDALAJ STĄD PÓKI JESZCZE MOŻESZ!
Molly wydzierała się oburzona. Płacz. Michelle pocieszała. Krzyk. Płacz. Blue zamachnęła się i rzuciła w faceta butelką po Jim Beamie. Wstałam i zaczęłam przedzierać się w stronę drzwi. Ledwo słyszałam, jak przyjaciółki mnie wołają. Widziałam twarze ludzi jak przez mgłę. A potem wyszłam na zewnątrz i biegłam. Biegłam przed siebie. Biegłam, by już nigdy się nie zatrzymać. Biegłam, żeby uciec. Biegłam po prostu, żeby biec. Biegłam…

Axl:

No i co ja znowu zrobiłem? Już wydawało się, że wszystko będzie okej, już moja Michelle do mnie przyszła… I spierdoliłem. Wszystko. Jak zawsze. Schowałem twarz w dłoniach. Przecież ona mi już nigdy nie wybaczy! Nie zasługuję na nią! Jest taka śliczna, zajebista, miła, ma charakter… A ja? Jeden wielki dziwkarz i chodząca katastrofa! Rose, ogarnij się! Przecież jesteś zajebisty! Laski na ciebie lecą. Co mi kurwa z setek innych, jak nie mogę mieć tej jednej? Tej jednej pragnę. Tej jednej potrzebuję… Ale załóżmy, że ją kocham… Chyba dla jej dobra, powinienem zostawić ją w spokoju, prawda? Tak zawsze robią w książkach i na filmach…               
Skoro już jesteśmy w tym temacie, to ciekawe, czy gdyby nakręcili o mnie serial, to ktoś by go oglądał? I czy byłby podobny do Mody Na Sukces? Sweet Jesus, nie znowu! Kiedyś przez dwa tygodnie chcieliśmy być ‘czyści’. Zamknęliśmy się w Hellhousie i w sumie nie robiliśmy nic, poza wpieprzaniem popcornu i ciastek i oglądaniem co raz to nowych odcinków tego serialu… I to był chyba jeszcze pomysł Izzy’ego! Spodziewałbym się tego po Stevenia, albo Duffie. Ewentualnie Slasha jeszcze bym strawił. Ale Izzy? Dobra, Amber miała nawet fajne cycki, ale żeby tylko dlatego to ciągle oglądać?
Położyłem się na murku, na którym wcześniej siedziałem i przetrzepałem… Kieszenie oczywiście. A to w poszukiwaniu Marlboro. Znalazłem jeszcze zapalniczkę i już po chwili wypuściłem z ust siwy dym.
Michelle i tak dała mi już za dużo „drugich” szans. No więc co ja mam teraz zrobić? Jak ją zobaczę, to przecież nie będę potrafił trzymać się z dala od niej. A na pewno ją zobaczę, bo w końcu mieszkamy razem, tak czy nie? Czasem nawet śpi u mnie, ale nigdy się nie pieprzyliśmy. Wait, skoro jeszcze jej nie wydymałem, a dalej mi się podoba to są dwie opcje. Pierwsza jest taka, że jak ją zaliczę to mi przejdzie. A druga taka, że to miłość. Cóż… Jest tylko jeden sposób na sprawdzenie, która tez jest prawdziwa, a jak na razie moja Chelle mi nie pozwala, więc na rozwiązanie musze jeszcze trochę poczekać.
Usłyszałem jak ktoś biegnie po dróżce i szczerze się zdziwiłem, bo jeszcze nigdy nie widziałem tu nikogo w nocy. Uniosłem lekko głowę i zobaczyłem… April? Zeskoczyłem szybko na ziemię i ruszyłem w jej stronę. Chwyciłem ją za ramię. Dziewczyna szarpnęła się lekko i spojrzała na mnie przez łzy. Przez chwilę wyglądała, jakby chciała mnie zabić. W sumie jej się nie dziwię, zdążyła mnie poznać, więc nie mogłem spodziewać się innej reakcji. Chwilowo była chyba za bardzo załamana, żeby wydrapać mi oczy, wypruć flaki i wyrwać narządy, więc przytuliła się do mnie zrezygnowana i wybuchnęła płaczem.
- Ciiiii… April… Co się stało? Ale spokojnie… Będzie dobrze… No mała… - głaskałem ją po włosach i próbowałem uspokoić. Bez większego efektu niestety. Westchnąłem. – A fajkę chcesz? Może Night Traina? – zaproponowałem.
- Chcę – wyszeptała cicho. – I dzięki…
- Nie dziękuj, jeszcze nie masz za co – odetchnąłem z ulgą, gdy otarła łzy.
Pokazałem jej, żeby usiadła na murku, a sam pobiegłem do całodobowego monopolowego. Wziąłem dwie butelki taniego wina i paczkę Marlboro, po czym wróciłem do dziewczyny. Leżała na plecach i wpatrywała się w gwiazdy. Fakt, w parku było je dużo lepiej widać, nie przeszkadzały w tym latarnie i inne jebane światełka.
- Widzisz ten gwiazdozbiór? – spytałem, siadając obok niej i pokazując palcem w niebo. Skinęła głową. – To jest Duży Wóz. A tam – znów wskazałem – jest Mały Wóz.
- Znasz się na gwiazdach? – spojrzała na mnie zaskoczona.
- Nie, serio nie mam pojęcia gdzie to leży, chciałem się popisać – wzruszyłem ramionami, podając jej butelkę.
Zaśmiała się dźwięcznie i pociągnęła kilka łyków. Oparła głowę na moim ramieniu.
- Lubię patrzeć w gwiazdy – westchnęła cicho. – Myśleć, że każda skrywa jakąś tajemnice, na każdej istnieje życie. I jesteśmy ignorantami, że tego nie widzimy. Nie potrafimy, nie chcemy zobaczyć. Czym jest łza w deszczu? Kropla w rzece? Niczym. Tak samo ta planeta jest niczym we wszechświecie. A uważamy się za panów i władców. Gówno prawda. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się okazało, że jesteśmy najmniej cywilizowani ze wszystkich istot. Sam fakt, ile procent możliwości swojego mózgu wykorzystujemy na co dzień coś nam powinien uświadomić. Ale nie – człowiek jest kurwa najlepszy. A im więcej masz kasy, tym jesteś ważniejszy. Super, co za geniusz to wymyślił…
- Jakoś nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Każdy dąży do tego, żeby coś znaczyć… Cokolwiek. Nie zostać samemu, być podziwianym… I każdy na to zasługuje. Ale masz rację, musi liczyć się z tym, że osiągnięcie osiągnięciu nie równe…  - tym razem to ja westchnąłem.
Cały czas chcemy, żeby o nas mówiono, żeby pamiętano o nas po śmierci, brano przykład… Naszą drogą do tego był rock n’ roll. Nie chcieliśmy tego spierdolić. Mieliśmy to osiągnąć. Za wszelką cenę. Zwróciłem twarz w kierunku April. W tym samym momencie ona zrobiła to samo. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy, utonąłem w jej tęczówkach. Nasze usta dzielił zaledwie centymetr…

Molly:

                Michelle wróciła do nas i pokręciła głową. Nie znalazła jej. Fuck. Chwyciłam butelkę czystej i wypiłam duszkiem połowę. Skrzywiłam się, aż mnie otrzepało. Odłożyłam flaszkę na stół… Tak, trochę lepiej.
                - No proszę, proszę… Chyba dzisiaj pijesz ze mną – ktoś zagwizdał pod nosem.
                Już chciałam mu powiedzieć, żeby zostawił mnie w spokoju, bo nie jestem w nastroju do zawierania nowych znajomości, gdy coś podkusiło mnie, żeby spojrzeć w jego stronę. Muszę w końcu wiedzieć, kogo olewam, tak? To się obróciłam, a moja szczęka w momencie wylądowała na dywanie. Golden God, mówi ci to coś?!
                - Yhm… Panie Plant… - wykrztusiłam z siebie.
                - Mów mi Rob, skarbie – powiedział, puszczając mi oczko.
                Usiadł obok mnie i otoczył mnie ramieniem.  Byłam w raju… Blue i Michelle patrzyły na mnie z zazdrością… Z resztą im się nie dziwię. Za tym facetem skoczyłabym w ogień! Nalał mi wódki do szklanki i zalał colą. Co prawda moim ulubionym drinkiem jest szklanka z wódką, no ale przecież mu nie odmówię. W ogóle co ja robię? Gdzie jest Izzy? Plant Plantem, ale… Z resztą whatever, raz się umiera.
                - Jimmy! Jimmy! Chodź tu na chwilę, przedstawię ci pewne miłe panie! – krzyknął do mojej inspiracji – Page’a.
                Ja chyba śnię, ja chyba śnię… Jimmy Page idzie w moją stronę… Co prawda z śliczną i niezbyt zadowoloną z tego dziewczyną, ale idzie w moją stronę! Uśmiechnął się lekko, tak tajemniczo, a moje kończyny w momencie odmówiły posługi. Dobrze, że siedziałam, bo w innym wypadku bym się przewróciła. Przedstawiliśmy się sobie kolejno. Page nie zwracał na nas zbytnio uwagi, bo był pochłonięty rozmową z, jak się dowiedziałam, Natalie. W sumie mu się nie dziwię. Miała duże, jasne oczy, ciemne, długie włosy i  szczupłą sylwetkę. Do tego uroczy uśmiech i dźwięczny śmiech. Ich rozmowie średnio się przysłuchiwałam, byłam TROCHĘ zajęta Plantem, ale chyba oczywiste, że skoro Jimmy zwrócił na nią uwagę, to nudna i głupia być nie może.
                Po kilku godzinach Natalie szepnęła coś na ucho gitarzyście i uśmiechnęła się uwodzicielsko. Ten na to tylko cicho coś odmruczał, po czym wstali, przeprosili nas i udali się na górę… W wiadomym celu. Odprowadziłam ich wzrokiem i zauważyłam, że przy okazji zaczepił ich Stradlin, którego tak długo szukałam i wcisnął Page’owi w rękę woreczek z magiczną zawartością. Odsunęłam się lekko od Planta, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Przygryzł lekko wargę i gestem dłoni przywołał mnie do siebie. Miał na sobie skórzane spodnie i białą, rozpiętą do połowy koszulę. Leciałam do niego jak na zabicie, nie zwracając uwagi na nic. Nawet na Roberta, którego nieco zdziwiło i oburzyło moje zachowanie. Plant Plantem, ale Izzy jest dla mnie najważniejszy. W życiu nie spotkałam takiego faceta, jak on. Za nim pójdę wszędzie, zrobię wszystko, wszystko poświęcę. Wtuliłam się w niego, a on objął mnie ramieniem. Wdychałam jego zapach – męskie perfumy zmieszane z dymem papierosowym i alkoholem. Musnęłam lekko jego usta, po czym przygryzłam płatek jego ucha. Zamruczał cicho, przyciągając mnie bliżej do siebie. Wplótł palce w moje włosy, ale ja pokręciłam głową, otwierając drzwi do najbliższego, pustego pomieszczenia…
               
               
And some photos...


Jimmy z Natalie..:3


Natalie 




Blue


April



Molly


Michelle


Izzy


Slash, Steven i Tyler..:>


Axl 


Popcorn z Duffem. :D