Hej. Sorry, że tak długo to trwało, ale miałam jakiś zastój.
Kompletnie nie wiedziałam, jak to napisać… Wyszło, jak wyszło… Trochę głupio mi
to wrzucać. Przepraszam Was za jakość, długość… Że jest tyle dialogów, tak mało
opisów… No cholera, za wszystko! Wstyd mi..;c
Ah, że nie umiem pisać o takich rzeczach, to ominęłam
miesiąc, bo nie wiedziałam, co tam napisać…
Jeśli ma u Was jakieś zaległości, to przepraszam i postaram
się niedługo nadrobić..;*
Czekam na komentarze..<3
Slash:
Spojrzałem
na April, stojącą obok mnie. Trzymała się kurczowo mojego ramienia, jakby bała
się, że gdzieś pójdę i zostanie sama. Pogłaskałem delikatnie jej dłoń, żeby
wiedziała, że się o nią martwię. Oderwała wzrok od swoich butów i spojrzała mi
w oczy, uśmiechając się lekko przez łzy. Od kilku dni nie widziałem, żeby
szczerze się uśmiechała. Głównie dlatego nie chciałem tutaj przychodzić. Albo
inaczej – nie chciałem, żeby ona tutaj przychodziła. Bałem się, że rozklei się
na dobre. Jakieś ciotki April plotkowały między sobą, pokazując na nas palcami
co jakiś czas. Wychwyciłem słowa ‘trumna’, ‘nie poszła’, ‘ten ćpun’ i
domyśliłem się, iż chodzi o to, że szatynka nie podeszła do trumny. Namówiłem ją,
żeby tego nie robiła. Do końca życia miałaby przed oczami obraz jego bladego,
zimnego ciała, leżącego w trumnie. A tak mogła go zapamiętać takiego, jaki był
przez całe życie. Myślałem, że nie będę mógł jej uspokoić, ale jak na razie
dobrze się trzymała.
Kilka
kropel deszczu przemieniło się w ulewę. Wszyscy rozkładali parasole, ale ja
nigdy nie nosiłem czegoś takiego. April podniosła głowę do góry i chwiała się
lekko na boki. Wydawało mi się, że jakby… Chłonie siłę z deszczu. Ale gdy
uniosła powieki, zobaczyłem zaczerwienione oczy. No tak… Łatwiej płakać w
deszczu, bo nie widać łez. Objąłem ją mocniej. Pastor przyśpieszył procedurę i
mówił teraz trzy razy szybciej. Molly stała w jednej linii ze Stradlinem, Blue,
Stevenem i Duffem. Cała piątka miała spuszczone głowy. Michelle usiadła na
ziemi cała roztrzęsiona, nie zważając na to, że brudzi kieckę i płakała,
śpiewając coś pod nosem. Nigdzie nie widziałem Axla. Od kilku dni nie pokazywał
się April na oczy, ale byłem pewien, że przyszedł na pogrzeb. Tylko gdzie był?
April
wbiła mi paznokcie w ramie, wpatrując się w trumnę, którą właśnie spuszczali w
dół. Pociągnąłem ją lekko w tamtym kierunku. Stanęła nad grobem i rzuciła
czerwoną różę, którą cały czas ściskała w ręce. Spojrzałem na jej dłoń. Krew.
Pokręciłem głową, całując ją w czoło.
-
Musimy iść – wyszeptałem jej na ucho.
Nie
odezwała się. Stała, wpatrując się gdzieś w przestrzeń. Dałem jej jeszcze kilka
minut.
-
April… Kochanie…
Skinęła
głową, obróciła się na pięcie i poszła w stronę wyjścia. Dogoniłem ją i
chwyciłem za rękę. Współczułem jej… Tego wszystkiego. Byłem pełen podziwu. Nie
sądziłem, że jest aż tak silna psychicznie. Thony był jedynym członkiem jej
rodziny, na którym mogła polegać. Więc w sumie można powiedzieć, że straciła
ostatnią bliską sobie osobę. Miała już tylko nas… Nie wiem, jak ja bym się
zachował na jej miejscu.
Szatynka
nagle pociągnęła mnie gdzieś między groby. Podążyłem za jej wzrokiem i
zobaczyłem przed nami rudą czuprynę. Axl klęczał przed jakimś grobem, a jego
mina wyrażała… Nic nie wyrażała. April podeszła do niego, spojrzała na
nagrobek, a potem znów na Rose’a. Kucnęła przed nim i zrobiła coś, czego w
tamtym momencie się nie spodziewałem. Przytuliła się do niego. Axl objął ją,
trochę zdziwiony. Przybliżyłem się, żeby móc przeczytać napis na nagrobku i
zrozumiałem, dlaczego był tu przez cały pogrzeb. Poklepałem Rudego po ramieniu.
Długo nie mógł się pozbierać po jej śmierci. I to jeszcze w dniu wesela… Popatrzyłem jeszcze raz na grób. Leżały na
nim jedynie kwiatki, które przyniósł Rose, a na nagrobku widniał napis:
STEPHANIE SEYMOUR
Cause nothin' lasts forever
Even cold November rain
Even cold November rain
April:
Wyszłam na chwilę przed dom. Musiałam się przewietrzyć, nie
mogłam dłużej wytrzymać w środku. Odpaliłam papierosa, po czym zaciągnęłam się
nim, opierając się plecami o pień drzewa i przymykając oczy. Zadrżałam z zimna.
No tak, myślałam, że kurtka nie będzie mi potrzebna. Czemu ja nigdy…
Zamarłam.
Coś błysnęło mi w krzakach.
Wytężałam
chwilę wzrok, próbując zobaczyć coś w tej ciemności. Przyświeciłam sobie nawet
zapalniczką, ale nie wpadłam na to, że przy jej świetle nie zobaczę nic na
odległość większą, niż pół metra. W ogóle dlaczego było tu tak kurewsko
ciemno?! Rozejrzałam się dookoła. Żadna latarnia się nie świeciła. Pewnie znowu
coś się spierdoliło… Biedne dziwki. Naprawdę, współczułam im. Sobota wieczór, a
nikt nie dojrzy w ciemności ich wyeksponowanych wdzięków. A co za tym idzie,
kasy też nie zarobią…
Poczułam
mrowienie na karku. To mogło znaczyć jedno – ktoś mnie obserwował. Zastanowiłam
się, czy nie zawołać Slasha… Nie, April… Popadasz w paranoję. Obeszłam drzewo,
uważnie przeczesując wzrokiem teren. Nic. Ponownie oparłam się o pień,
zaciskając mocno powieki.
-
Witaj, kochanie…
Oderwałam
się od drzewa i spanikowana przebiegłam kilka metrów. Potknęłam się na czymś i
upadłam, uderzając głową o beton. Zamroczyło mnie na moment, ale zaraz
wzdrygnęłam się, przypominając sobie głos… Głos, który zdecydowanie nie należał
do Saula… Ani do żadnego innego z Gunsów. Mogłabym wręcz przysiąc, że nie
należał do człowieka…
Rozejrzałam
się. Pusto. Wzięłam kilka głębszych oddechów i biegiem pokonałam odcinek,
dzielący mnie od drzwi Hellhouse’u. Nic mnie nie zatrzymało. Zatrzasnęłam
drzwi. Oparłam się o nie i odetchnęłam z ulgą.
-
Slaaaaaaaaash! – zawołałam.
Cisza.
Nagle przerwana przez brzdęk spadającego talerza i odgłos, jakby ktoś jeździł
paznokciami po tablicy. Skrzywiłam się, nigdy nie mogłam tego słuchać.
-
Slash? – zapytałam już nico ciszej i mniej pewnie.
Cisza.
Wolnym krokiem, przytulając się do ściany, przeszłam w kierunku kuchni. Stałam
tak chwilę, starając się uspokoić serce, które w tamtym momencie waliło jak
opętane. Uzbroiłam się w pustą butelkę po Danielsie, którą znalazłam na podłodze
i weszłam, a raczej wskoczyłam z okrzykiem bojowym do kuchni.
Jak wylądowałam, tak stałam i nie
mogłam się poruszyć. Sparaliżowało mnie ze strachu…
Przede mną stał człowiek… Przede
mną stała istota w przydużym swetrze w czerwono-zielone paski. Na głowie miał
pomięty, czarny kapelusz, spod którego patrzyły na mnie przekrwione, wąskie
oczy. Twarz była pomarszczona, czerwona.. Miejscami nawet czarna. Roztaczał
wokół siebie zapach spalonego ciała.
- Przede mną nie uciekniesz,
kochanie. Twój koszmar właśnie się zaczyna – wychrypiał, po czym zaśmiał się
dziko.
Przetarł skrajem swetra noże…
Noże, które miał zamiast palców jednej ręki. Rzucił mi szaleńcze spojrzenie.
Chciałam uciec! Chciałam… Chciałam zrobić cokolwiek! Nie mogłam zrobić nic!
Stałam i patrzyłam się na tą marną karykaturę człowieka… Kurwa mać! April, rusz dupę! Posłuchałam tej
istoty, siedzącej w mojej głowie i zaczęłam uciekać. Wybiegłam z domu i
biegłam, biegłam… Nie ważne gdzie, po prostu przed siebie, jak najdalej od
Hellhouse’u.
Nagle coś mi zaczęło świtać…
‘Twój koszmar właśnie się zaczyna’… Noże zamiast dłoni… Cholera, kiedyś
widziałam taki horror! Zawsze się bałam, że jakiś horror okaże się prawdą… I
teraz tak było.
Co jakiś czas wydziałam skrawek
czerwono-zielonego materiału… Błysk noży, odbijających światło księżyca…
Słyszałam okropny śmiech…
Wbiegłam do kościoła. Co prawda
sama byłam ateistką, ale podobno czasem coś się tu kurwa dzieje… Może nie
będzie mógł mnie tu dostać, albo coś… Trafiłam na mszę. Jakieś nocne marki, czy
co? Wierni obrzucili mnie spojrzeniem i powrócili do modlitwy. Usiadłam na
ławce z boku i starałam się uspokoić oddech. Już wszystko było w porządku, gdy
nagle… Odór spalenizny… Nie! Nie znów! Nie tutaj! Nie teraz! Niechętnie
uniosłam wzrok. Szedł w moim kierunku, szurając nożami po ścianie. Nikt nie
zwrócił na niego uwagi. Nikt, oprócz mnie. Co się z wami dzieje, do jasnej
cholery?! Ponownie popatrzyłam na, jak już sobie przypomniałam, Freddy’ego
Kruegera. Kogo on… NIE!
Prowadził za sobą Axla… Izzy’ego…
Duffa… Stevena… Molly… Blue… Michelle… Slasha...
Thony’ego… Zdawali się nie wiedzieć, co robią. Chciałam krzyknąć do nich.
Powiedzieć, żeby uciekali… Słowa nie mogły wyjść mi z gardła. Straciłam głos…
Freddy uśmiechnął się paskudnie.
- Chodź ze mną. W innym wypadku –
wskazał nożem na moich przyjaciół. – to z nimi się zabawię… Będę męczył i
męczył… Aż umrą. Ale nie będzie to szybka śmierć, możesz być tego pewna –
roześmiał się.
- NIE! Zostaw… - głos mi się
załamał, próbowałam coś powiedzieć. – Zostaw ich… Weź mnie.
-
April! – Slash mnie zawołał.
- Wszystko będzie dobrze… Pójdę z
nim i będziecie żyć – wyszeptałam, starając się powstrzymać łzy.
- Co ty pierdolisz?! Otwórz oczy,
koszmar miałaś!
- No tak… Mój koszmar zaczął się
pół godziny temu!
- April…
- Slash…
CHLUS! Usiadłam gwałtownie
na i rozejrzałam się dookoła. Byłam w
pokoju Slasha, spałam na jego łóżku, a potem prawdopodobnie z niego spadłam.
Odetchnęłam z ulgą i… Zaraz, zaraz… Czemu jestem cała mokra?! Spojrzałam na Hudsona
wkurwiona. Trzymał w ręce wiadro i patrzył na mnie przepraszająco.
- No co? Musiałem cię jakoś
obudzić, bo już zaczynałaś bredzić – wzruszył ramionami i odłożył wiaderko na
podłogę koło szafki.
To tylko sen, April, uspokój się.
To był tylko sen. Oni wszyscy żyją, nic im nie grozi… NIE! THONY! Thony nie…
Kurwa! Dlaczego?! Zwinęłam się w kulkę i położyłam się z powrotem, zanosząc się
głośnym płaczem. Dlaczego ktoś taki jak Thony musiał umrzeć?! Nie zrobił
przecież nic złego! Za co, kurwa? I dlatego nie wierzę w Boga! Jeśli gdzieś tam
jest, to dlaczego Thony musiał umrzeć, a mordercy, pedofile... Wszyscy mogą
żyć! Dlaczego to ja nie umarłam?! Mogłabym umrzeć zamiast niego! Poczułam, że
Slash położył się obok mnie. Objął mnie delikatnie ramieniem i pocałował w
czoło.
- Ciii… Wszystko będzie dobrze –
wyszeptał.
Tak bardzo chciałam w to wierzyć…
…miesiąc później…
Steven:
- A jak się takie ciasto robi? –
Blue spojrzała na mnie wyczekująco.
- Czemu
mnie pytasz? Ja nie potrafię gotować! – uniosłem ręce w poddańczym geście.
- Nie?!
– zdziwiła się.
- Czemu
myślałaś, że umiem?
- Bo
skoro grasz na garach, to może… - zastanowiła się chwilę. – Dobra, nieważne –
machnęła ręką. Chyba ‘whatever’ kochanie. – Ale jak w takim razie zrobimy to
ciasto? – usiadła zrezygnowana na blacie.
Chyba
śmiała wątpić w moje możliwości. Może i gotować, ani tym bardziej piec nie
potrafię, ale w kombinowaniu jestem niezły. Co się do ciasta daje? Myślę, że
jakąś mąkę, jajka… Taa, to też się przyda… Zacząłem wyciągać na oko potrzebne
produkty na blat obok dziewczyny. Pozostał jeszcze główny składnik. Wychyliłem
się z kuchni, żeby zbadać sytuację. April i Slash wyszli z Clyde’m na spacer,
Izzy spał z Psem na kanapie, a na stoliku leżał mój cel. Wojna, Afganistan…
Szeregowy Adler skacze nad miną, omija drut kolczasty i… TAK! ZDOBYŁ CEL! Chyli
się przed ostrzałem i powraca do bazy… UDAŁO MU SIĘ! NAWET PSA NIE OBUDZIŁ!
Wyrwałem się z transu i spojrzałem na Blue. Dziewczyna patrzyła na mnie, a jej
spojrzenie wyrażało coś pomiędzy rozbawieniem a wielkim WTF. Wepchnąłem jej do
rąk miskę, którą wcześniej wyciągnąłem z szafki. Podparłem ręce na biodrach,
wzdychając głośno i rozejrzałem się po placu boju. Co my tu mamy…
-
Spróbuj zmieszać to z tym. Zobaczymy, co się stanie – zaproponowałem.
…kilka godzin później…
-
Zrobiłem ciasto – oznajmiłem z dumą wszem i wobec, wychodząc z kuchni. Blue
odchrząknęła znacząco. – To znaczy… ZROBILIŚMY ciasto – poprawiłem się,
szczerząc zęby.
Położyłem
placek na stole, a wszyscy odsunęli się od niego na bezpieczną odległość.
- WY
zrobiliście ciasto? – upewnił się Axl.
- Noo…
Dobre, spróbuj!
Co
prawda sam nie próbowałem, ale ktoś musi, nie? Jednak tą osobą okazał się być
Duff, który patrzył w wypiek jak w obrazek, odkąd pojawiłem się w drzwiach.
Zjadł kawałek, a że przeżył, to inni trochę się do ciasta przekonali. Po
namowach ze strony mojej i Blue i upewnieniu się, że McKagan na pewno się nie
otruł, wszyscy wpierdalali, aż im się uszy trzęsły.
- O
kurwa! – April zmarszczyła brwi. – Co w tym jest?
- Taki
mały bonusik – oznajmiłem z uśmiechem namber 5.
Wszyscy
nagle przestali jeść i wypluli zawartość jam ustnych na talerze. Popatrzyli po
sobie przerażeni.
- Aż
się boję spytać, ale… Jaki ten bonusie? – odezwała się po chwili Michelle.
- Ganja
Stradlina – wzruszyłem ramionami.
Odetchnęli
z ulgą i ponownie wzięli się za jedzenie. Co oni myśleli? Że chcę ich otruć?
Zrobiłem z ust podkówkę i opuściłem głowę. Nigdy w życiu! Ja przecież taki nie
jestem.
-
Popcorn – podniosłem wzrok na Izzy’ego. – Skąd do kurwy nędzy miałeś moją
trawę?!
Upss…
Uśmiechnąłem się niewinnie i spierdzieliłem do ogrodu. Wykonałem zgrabny skok w
krzaki i położyłem się na ziemi. Armia złego wodza Isbella mnie tu nie
znajdzie, no way!
Michelle:
-
Słuchajcie uważnie, bo mi kurwa nie uwierzycie! – krzyknęła Molly po przekroczeniu
progu.
Usiadła
na kanapie zdyszana i cmoknęła Izzy’ego w policzek. Uśmiech nie schodził jej z
twarzy. Nawet April trochę udzielił się jej dobry humor.
-
Dajesz – zachęciłam ją.
Poprawiła
się i przygryzła wargę podekscytowana.
- Byłam
na próbie nie? I się okazało, że nasza menagerka przyjaźni się z menagerem… - zrobiła dramatyczną pauzę. – AEROSMITH!
– O kurwa! Slash zakrztusił się
Danielsem. Aerosi, ja pierdzielę… - Jeszcze nie koniec! Ten menager akurat
u niej był z… - Mów kurwa! – Stevenem
Tylerem! – zawał! Zawał! – Nie
koniec!
-
Jeszcze nie? – Duffowi oczy wychodziły z orbit. Trzepnęłam go w ten jego
tleniony łeb, mając nadzieję, że mu tak zostanie, bo wyglądał przekomicznie.
-
Rozmawiałyśmy z nim i… - jeszcze jedna
taka pauza i ją zabiję. – Zaprosił nas w sobotę na imprezę, czujecie to?!
Siedziała
jak na szpilkach, a z każdym kolejnym słowem jej głos co raz bardziej zbliżony
był do pisku. Nie ma co się dziwić. Impreza u Aerosmith, to jest coś… Ile bym
dała, żeby na takiej być. Właśnie miałam zapytać, czy nie mogę na tydzień
zostać u nich gitarzystką, gdy głos zabrał pan
Jestem-Zajebisty-Więc-Prędzej-Czy-Później-I-Tak-Wskoczysz-Mi-Do-Łóżka…
- Tylko
napomknij im, że znasz taki zajebisty zespół Guns N’ Roses z takim seksownym i
zdolnym wokalistą, jakim jestem ja.
- No
wiesz, Axl… - zastanowiła się chwilę.
Rose
wstał wkurwiony. Wcisnęłam się w kanapę, próbując zniknąć i modliłam się, żeby
na mnie nie spojrzał. Jak ja nie lubię, gdy tak robi…
- Jak
to, kurwa?! Tu nie ma nic do myślenia! Powiesz im tak, jasne?!
Jego
furia jakoś nie zrobiła na Molly wrażenia. Podziwiałam ją. Chciałam być tak
niewzruszona jak ona. Pewna siebie. Nawet nie zmieniła pozycji. Siedziała i
patrzyła na Rudego z politowaniem. Chyba udzieliła jej się whateverowatość od
Stradlina. Wzięła szklankę ze stolika i upiła łyka drinka.
-
Raczej miałam na myśli – odezwała się po chwili. – Że sam im to powiesz, bo
idziecie ze mną.