Po pierwsze. Nic nie wrzuciłam od… Ponad miesiąca. Ostatnio
w ogóle nie mam weny do tego. Ale publikuję to dzisiaj, bo… Właściwie nie wiem
czemu. Mam wrażenie, że od pewnego czasu piszę beznadziejnie… Tzn. jeszcze
gorzej niż wcześniej… Zastanawiałam się na zawieszeniem bloga na jakiś czas,
ale stwierdziłam, że lepiej skończyć to opowiadanie i zacząć pisać inne, które
mi będzie bardziej odpowiadać. Bo właściwie wszystko tu muszę naciągać.
Zaczęłam pisać, nie mając w ogóle planu na to wszystko i teraz staram się
wszystko posklejać w w miarę logiczną całość i z tym skończyć… No nic. Macie
tutaj ten rozdział. Jest krótszy niż poprzednie, wiem, ale nie mam weny na
więcej…
Po drugie. W ankiecie, którą zrobiłam… No też dawno temu…
Zagłosowało bodajże 26 osób. Komentuje to koło 10, na dobrą sprawę 15. A gdzie
pozostali? Jeżeli to czytasz i jeszcze nie skomentowałeś/łaś, to proszę Cię,
zrób to, bo nie mam już siły normalnie… Czytasz – komentujesz. To pomaga,
naprawdę.
Przepraszam, że ostatnio zaniedbałam Wasze blogi, staram się
to nadrobić, ale jak wychodzi, tak wychodzi… Musiałabym mieć więcej czasu, a z
tym ostatnio u mnie kiepsko… Jeszcze raz przepraszam.
Nie przeczytałam tego tutaj na dole po napisaniu, więc
przepraszam za błędy, niezgodności, itp., itd. Ostania scena nie wyszła chyba
tak, jak miała wyjść, ale już nieważne.
Rozdział dedykuję po prostu Wam, jeśli w dalszym ciągu to
czytacie i Wam się choć trochę podoba.
<3
Slash:
- Ej, Slash.
Wychyliłem się z kuchni, żeby
spojrzeć pytająco na wołającą mnie April. Dziewczyna przekrzywiała głowę,
patrząc z zamyśleniem na Clyde’a, który siedział w tym szklanym cholerstwie.
- Tak? – zapytałem po chwili, gdy
szatynka się nie odezwała.
- A temu wężowi to się tak nie
nudzi? – powoli przeniosła na mnie wzrok.
Przewróciłem oczami. Wiedziałem,
co jej chodziło po głowie. Ale postanowiłem zgrywać tępego, żeby zobaczyć, co
zrobi.
- Nie wiem. Chyba nie. A co?
- A nic – zasmuciła się.
- April… - westchnąłem, kręcąc
głową.
- Chodźmy z im na spacer! –
rzuciła mi proszące spojrzenie.
Roześmiałem się cicho.
Wiedziałem, że o to jej chodziło. Kiwnąłem głową, na co Jonson zerwała się z
kanapy i pobiegła się zbierać. Ja tymczasem podszedłem do szafki i wyciągnąłem
z niej obrożę i smycz. Tak, kupiłem to z myślą o wężu. I tak, to jest normalne,
nie martwcie się. No więc wyciągnąłem Clyde’a z tego szklanego cholerstwa,
założyłem mu czarną skórzaną obrożę i przypiąłem smycz. Usiadłem w fotelu,
obserwując wijącego się na mojej ręce węża.
- Na co czekasz? – usłyszałem
nagle dobrze znany mi głos za plecami.
Drobne dłonie spoczęły na moich
ramionach, a już po chwili powoli zsuwały się pod moją koszulę. Moje ciało
przeszedł przyjemny dreszcz. Zacisnąłem dłoń na jej nadgarstku i odchyliłem
głowę na bok, przymykając oczy z rozkoszy.
- Na ciebie – wymruczałem.
Poczułem, jak zatapia twarz w
moich włosach. O Hendrixie, jak ja ją…
- Sweet Child O’ Mine… -
przygryzłem nerwowo policzek.
- Hmmm…?
Czułem jej ciepły oddech na
karku. Musiałem jej powiedzieć, co czuję. Musiałem, musiałem, musiałem!
-Chodźmy już – zerwałem się z
fotela.
Hudson, ty pierdolony tchórzu!
Jeśli tak dalej pójdzie, to chyba nigdy jej tego nie powiem. A jest pierwszą
kobietą w moim życiu, która zasługuje na to, żeby usłyszeć ode mnie te dwa
słowa. To nic… Jeszcze będzie okazja. Musi być…
Szliśmy chodnikiem, a Clyde
pełznął obok po trawie, żeby nie poharatać sobie brzucha… czy tam nie wiem, jak
to się nazywa u węży. Ludzie dość dziwnie się na nas patrzyli i starali się
przechodzić na drugą stronę ulicy. Nie wiedziałem, o co im chodziło. Nigdy
kurwa węża nie widzieli?! Nawet jeśli uważali go za niebezpiecznego, to
przecież był na smyczy! Ale, jak to Stradlin mawia, whatever i jedziesz dalej.
Więc wszystko było w jak najlepszym porządku… Aż do pewnego momentu. Jakiś
pedał wyprowadzał pudla na spacer. Jak nas zobaczył, to… Przeszczęśliwy to on
nie był.
- Co wy odpierdalacie?! – wydarł
na nas swój krzywy ryj.
- Wyprowadzamy węża – wzruszyłem
ramionami, odpalając fajkę.
- Chyba was pojebało! A jak to
coś zje mi piesia?!
- TO COŚ?! TO COŚ?! TO JEST
CLYDE! NIGDY WIĘCEJ NIE NAZYWAJ GO ‘TYM CZYMŚ’, CHYBA ŻE CI SIĘ ŻYCIE ZNUDZIŁO!
NIE ZJE, BO NIEDAWNO JADŁ! A NAWET JEŚLI, TO TEGO PIERDOLONEGO SZCZURA SZKODA NIE
BĘDZIE! I NIE, NIE POJEBAŁO NAS! – April wydarła się na niego.
Musiałem złapać ją w pasie, bo
już się wybierała, żeby mu wpierdolić. Szarpała się zaciekle w moich objęciach.
Pedałek chyba się przestraszył, bo odgarnął grzyweczkę i spierdzielił w
przysłowiowe pizdu. Dziewczyna trochę się uspokoiła, więc ją wypuściłem.
Poprawiła włosy, ubranie, prychnęła kilka razy z niezadowoleniem, odwróciła się
na pięcie i mamrocząc pod nosem, zaczęła zmierzać w stronę Hellhouse’u
energicznym krokiem. Zaśmiałem się pod nosem. To był naprawdę rozwalający
widok. Wziąłem Clyde’a na rękę i potruchtałem za nią, z zainteresowaniem
oglądając jej tyły.
April:
Pukanie do drzwi. Wyszłam z kuchni ze zrobionymi wcześniej
kanapkami i spojrzałam na Slasha, dając mu do zrozumienia, że ma otworzyć. Ten
tylko spuścił wzrok i udawał, że nie wie, o co mi chodzi. Tak to być nie
będzie! Położyłam talerz na stole najgłośniej, jak to było możliwe. Mulat
popatrzył na mnie przestraszony. Zdecydowanym ruchem ręki wskazałam na drzwi.
Już się podnosił, gdy nagle z góry zbiegł Steven, krzycząc, że to pewnie jego
pizza. To dla kogo ja kuźwa zrobiłam te kanapki?! Z zaciszem na twarzy poleciał
otworzyć drzwi. Usiadłam na kanapie i zaczęłam pochłaniać kanapki, z których
Hudson zrezygnował, gdy dowiedział się o pizzy. Duff obserwował dokładnie każdy
mój ruch, a Molly patrzyła na to wszystko rozbawiona.
- Jak
chcesz to ci pomogę – zasugerował McKagan.
Roześmiałam
się i podsunęłam mu talerz pod nos. Żyraf wziął dwie kanapki na raz i rzucił
się na nie, jakby nic nie jadł od tygodnia.
-
Dobbee – wymamrotał z pełnymi ustami.
- To
ty?! Co tutaj robisz?! – usłyszeliśmy nagle głos podnieconego Adlera. – Kurczę,
April się ucieszy! – że ja?
Wstałam
i pobiegłam w stronę drzwi, co szybko wykorzystał Duff, zabierając mi kanapki i
uciekając do pokoju. Stanęłam jak wryta. Wydawało mi się, że to sen. Na
początku chyba nawet zapomniałam, jak się mówi. Dopiero po chwili…
-
THONY! – zawiesiłam się bratu na szyi.
Przytulił
mnie i pocałował w czubek głowy. Co on tutaj robił? Przecież mówił, że prędko
nie przyjedzie! Ale jest tutaj, teraz… Michelle i Blue zeszły na dół zobaczyć,
co się dzieje. Thony wypuścił mnie z objęć, żeby się z nimi przywitać. Poszłam
do kuchni i nastawiłam wodę na herbatę. Stwierdziłam, że zanim się zagotuje, to
możemy wypić piwo, więc chwyciłam kilka
butelek i wróciłam do salonu, gdzie wszyscy już siedzieli (Duff zdążył zjeść i
zszedł na dół). Rozdałam każdemu browca i wcisnęłam się między Thony’ego a
Michie.
- A
teraz opowiadaj – zarządziłam, pociągnąwszy łyka.
- No
więc…
- Nie
zaczyna się zdania od no więc – popatrzyliśmy na Stevena jak na kosmitę. – No
co? Przecież to prawda – wzruszył tylko ramionami i pociągnął Blue do kuchni.
-
Kontynuuj – odezwała się Chelle po chwili milczenia.
- A
WIĘC [Hahah.. Adka.. ‘Powiedz: subiektywnie rzecz ujmując’ <czy jakoś
tak> ..xD Dop. Aut.] – chłopak podjął opowieść. – Wróciłem do domu – tu na
chwilę się zatrzymał. – Wróciłem do domu i spodziewałem się opierdola od ojca.
A ja wchodzę, patrzę, a tu staruszka nigdzie nie widać. Stwierdziłem, że wróci
rano… Albo za tydzień. Dopiero kilka dni później sąsiadka… Ta wiesz która… Ten
taki moher, co wszystkich obgaduje – skinęłam głową, żeby potwierdzić. – To ten
właśnie moher mnie zaczepia i mówi, że
ojcu totalnie odpierdoliło… No może nie użyła słów ‘totalnie odpierdoliło’, ale
wiesz o co come on… Odpierdoliło mu, zaczął gonić tą dziwkę… Jak jej było…
Daniels chyba miała na nazwisko, kojarzysz? – znów skinęłam głową, a Slash się
oblizał. Miałam nadzieję, że to na słowo ‘Daniels’, a nie ‘dziwka’. – To gonił
tą dziwkę z siekierą, jej alfons go pozwał, sąd uznał staruszka za niepoczytalnego
i teraz siedzi w psychiatryku – zakończył, a wszyscy patrzyli na niego z
otwartymi ustami. Zapalił papierosa i zaciągnął się kilka razy. – Powłóczyłem
się trochę po mieście, spotkałem znajomych, postanowiłem cię odwiedzić i oto
jestem.
Nikt
więcej się nie odezwał. Ojciec w psychiatryku?! Miałam mieszane uczucia. Nigdy
go jakoś specjalnie nie lubiłam, momentami wręcz nienawidziłam… Ale jednak był
moim ojcem i czułam z nim jakąś więź emocjonalną. Może nawet lepiej, że teraz
tam jest. Martwiłam się o Thonego… Żeby ojciec nic mu nie zrobił… Teraz ten
problem z głowy. Może tam znajdzie dla siebie miejsce… I odpowiednie
towarzystwo. Prychnęłam. April, nie możesz być aż tak chamska… Mogę, mogę. Ten
idiota na to zasłużył. Nigdy nie zapomnę, jak chciał mnie zgwałcić, jak miałam
niecałe 10 lat…
- Co?!
– zapytałam nagle. Wszyscy się na mnie patrzyli ze zdziwieniem.
-
Mówiłaś na głos – odezwała się w końcu Molly.
Kurwa
mać!
- To ja
może zrobię tą herbatę… - powiedziałam i szybko uciekłam do kuchni.
Izzy:
Słońce powoli zachodziło, a ja wracałem z dilerki. Zarobiłem
dzisiaj dość sporo, bo udało mi się wkręcić na dobrą imprezę z ludźmi, którzy
lubili sobie często i nieźle przyćpać. Byłem rozchwytywany, aż w końcu musiałem
stamtąd uciec, bo mi się towar skończył. Pierwszy raz mi się to zdarzyło. Ale
nie narzekam, bo kasa wpadła, tak? I to niemała.
Podczas
tego dnia, coś sobie uświadomiłem. Musiałem o tym porozmawiać z Molly,
dowiedzieć się, co myśli na ten temat. No jednak zależało mi na jej opinii.
Wszedłem
do Hellhouse’u, odwiesiłem kurtkę na wieszak, zdjąłem buty i ułożyłem je równo
pod ścianą… Co się z tobą dzieje, Stradlin? Wszystko przez Molly… Albo raczej…
Dzięki niej? Zmieniłem się dla niej. Co prawda ona tego wcale nie wymagała, ale
zrobiłem to sam z siebie. Chciałem jej chyba w ten sposób podziękować za to, że
jest z kimś takim, jak ja.
Wszedłem do salonu. Slash
siedział na kanapie obok April, która rozmawiała z Michelle i… Thony’m?
Uśmiechnąłem się lekko i pomachałem mu ręką. Axla i Popcorna nigdzie nie było
widać. Molly siedziała po turecku pod ścianą i właśnie śmiała się z czegoś, co
powiedział Duff. Zachowywali się jakoś inaczej… Kiedyś jakby dla siebie nie
istnieli. Prędzej bym powiedział, że Duff i April… Ale z Molly? Coś się musiało
stać. Nie chodziło mi o to, że jakoś panikowałem, bo mnie zdradza. Wiedziałem,
że tak nie jest. Zadziwiła mnie po prostu ich nagła przyjaźń. No nic, kiedyś od
nich wszystko wyciągnę. Usiadłem obok Molly i pocałowałem ją w czoło.
Dziewczyna ślicznie się do mnie uśmiechnęła, spoglądając na mnie tymi wielkimi
oczami. To był mój lek na wszelkie problemy.
- Muszę z tobą… - spojrzałem na
Żyrafę. – Z wami porozmawiać . Myślałem trochę nad tym malarstwem, nie? I
chyba… - zamyśliłem się. – Chyba to nie jest to, co chcę w życiu robić.
Potrzebowałem jakiejś odskoczni, ale to trwało tylko moment… Teraz chcę wrócić
do normy. Do dilerki i zespołu… - popatrzyłem na nich. Duff tylko wzruszył
ramionami, poklepał mnie po ramieniu i wypił kilka łyków ruskiej. Molly
zmarszczyła czoło.
- Na pewno? Bo wiesz… Całkiem
nieźle ci to wychodzi i… No dużo kasy z tego jest – mrugnęła do mnie.
- Ale Mollson… - obydwoje
roześmiali się na to ‘zdrobnienie’. – Męczę się w tym i…
- Okej – przerwała mi. – Jak się
męczysz, to nie ma problemu, tak? – uśmiechnęła się uroczo. – Chciałam się
tylko upewnić, że nie zrobisz czegoś, czego później będziesz żałował.
- Jestem pewny – zapewniłem ją.
- No to nie ma problemu –
cmoknęła mnie krótko w usta.
Myślałem, że będą robić jakieś
większe problemy… Że pieniądze są nam potrzebne, że to, że tamto… I tak w
dalszym ciągu zarabiam najwięcej z nich wszystkich. Może też najwięcej
ryzykuję, ale poświęcenie musi być. Molly wróciła do rozmowy z Duffem.
Obserwowałem z zafascynowaniem jej poruszające się usta. Dźgnąłem ją lekko w
bok, żeby zwróciła na mnie uwagę, ale nie zareagowała. Ponowiłem czynność,
tylko tym razem trochę mocniej… Wciąż nic. Udało się dopiero za piątym razem.
Spojrzała na mnie wkurzona, a ja uśmiechnąłem się do niej w dość specyficzny
sposób, mając nadzieję, że zrozumie o co mi chodzi. I na szczęście zrozumiała.
Przeprosiła Duffa na chwilkę i poszła za mną na górę. Na jaką ‘chwilkę’,
kochanie? Tak szybko to ja cię stąd nie wypuszczę…
Steven:
Spojrzałem
na Blue, która siedziała na podłodze w kuchni
i kiwała się do melodii, którą słyszała chyba tylko ona. Wyglądała dość…
Magicznie. Usiadłem obok niej i próbowałem ją naśladować, ale czegoś mi
brakowało… Klepnąłem się z otwartej dłoni w czoło. No jasne! Pogrzebałem trochę
w kieszeni i wyciągnąłem kilka zajebiście wyglądających listków. Blue spojrzała
na nie zaciekawiona.
- Co
tam masz? – spytała, przekrzywiając głowę i nie odrywając wzroku od listków.
- Nie
wiesz? – zdziwiłem się.
-
Gdybym wiedziała, to bym nie pytała – zauważyła.
- Ale
mogłabyś też pytać, delikatnie sugerując, że też chcesz – uniosłem palec do
góry z miną mędrca.
- Na
razie nie wiem, czy chcę, bo nie wiem co to – zniecierpliwiła się, ale wciąż
słodko się uśmiechała.
- LSD,
kochaniutka – wyszczerzyłem się do niej. – To chcesz?
- Nie…
Nie wiem – wydawała się być rozdarta. – Nigdy nie próbowałam i… Boję się,
Steven – spojrzała na mnie ze strachem i… Ciekawością.
To co
miałem zrobić w tej sytuacji? Niby nie chciałem jej w to wkręcać, ale… Dobra,
pomyśl Steven. LSD przecież nie jest super uzależniające, więc krzywdy jej nie
zrobisz. W razie czego tu będziesz, więc sama sobie też krzywdy nie zrobi. I
chyba grzech nie podzielić się z kimś takim odlotem, jakim jest pierwsze
zażycie LSD. Jednak z drugiej strony ona jest taka niewinna… Ale tego chce, to
przecież widać. No więc… Więc…
- Nie
bój się. Będę przy tobie – uśmiechnąłem się do niej ciepło i uspokajająco.
Skinęła
głową, po czym przymknęła oczy i rozchyliła usta. Położyłem jej narkotyk na
języku i zrobiłem to samo ze sobą. Objąłem Blue ramieniem i wspólnie
położyliśmy się na podłodze.
- Kiedy
zacznie działać? – zapytała szeptem, jakby bała się przerwać tą nienaturalną
ciszę.
- Ciii…
Spokojnie… Już niedługo – pogłaskałem ją po niebieskich włosach.
Chwilę
później poczułem jak drży i delikatnie wije się na podłodze. Ja sam zacząłem
nieco szybciej oddychać. Nagle oderwałem się od swojego ciała. Obserwowałem
wszystko z boku. Blue usiadła na mnie okrakiem… Mówiła coś… O wolności, tak… Zaraz
potem cicho zanuciła…
If The Sun refuse to shine
I don’t mind
I don’t mind
Wsłuchałem się w melodię… Jedna z
najcudowniejszych, jakie w życiu słyszałem… Jeszcze nuconą jej delikatnym
głosem. Przymknąłem oczy, lecąc w stronę słońca.
If The mountains fell In The sea
Let it be
It ain’t me
Got my own world to look thru
And I ain’t gonna copy you
-Steven… Boję się.
Otworzyłem oczy, wracając do
rzeczywistości i spojrzałem przestraszony na dziewczynę, która zwinęła się w
kłębek. Krople potu spływały po jej drżącym i rozgrzanym ciele. Co ja
najlepszego zrobiłem?! Widać narkotyk otworzył przed nią drzwi do ‘mrocznego
świata pełnego nienawiści’, jak to ujął kiedyś Slash. Chodziło między innymi o
to, że widzi się rzeczy, których najbardziej się boi… Podobno nic przyjemnego.
Ja nie wiem, zawsze miałem pozytywny odlot. Pogłaskałem ją delikatnie po głowie
i cmoknąłem ją w czoło. Chciałem, żeby czuła, że przy niej jestem.
- Ciii… Jestem tutaj. Wszystko
będzie dobrze… Jestem i nie pozwolę cię skrzywdzić… Nigdy… I nigdy więcej nie
dam ci nic, co może ci zaszkodzić… Obiecuję… Wybacz mi… - poczułem, jak po moim
policzku spłynęła łza.
Michelle:
Siedziałam na kanapie,
rozmawiając z April i Thonym. Widać było, że sztynka bardzo cieszyła się z
przyjazdu brata. Thony też wydawał się być jakoś pozytywniej do życia
nastawiony. Uśmiechał się, dużo mówił… Normalnie jak nie on. Podniosłam swój
kubek z herbatą, który leżał na stole. Chciałam się napić, ale nagle jakiś huk
i oblałam się napojem. Zaklęłam pod nosem, próbując wytrzeć plamę czyjąś
koszulką, którą znalazłam na podłodze. Zastanawiałam się, co to było. Czy to
szafa się przewróciła? Czy to samolot się rozbił? Nie. To Rose wrócił do domu.
Prychnęłam cicho. Odrzucił kurtkę na krzesło i szedł w moim kierunku. Co, znowu
się będziemy godzić? Nie ma tak łatwo, kochaniutki. Chwila, chwila. Czy on miał
w dłoni… PISTOLET?! Niech nim przestanie tak wymachiwać! Co on mi chce zrobić?
Ja pierdolę! Nie mam gdzie uciec!
- Michelle… - zaczął zapijaczonym
głosem. Zaraz, zaraz. Co on robi? Klęka?! – Wyjdź za mnie – powiedział,
wyciągając z kieszeni spodni pierścionek.
-
Chyba cię pojebało – prychnęłam, wstając z miejsca. Co on sobie myśli?
- Zgódź się. Albo… - przyłożył
pistolet do skroni. – Albo się zabiję – zagroził z psychopatycznym uśmiechem.
- Axl, to się leczy! Nie wyjdę za
ciebie! Przecież my się prędzej czy później nawzajem pozabijamy!
Uśmiechnął się, jakby wyobrażając
sobie przyszłość.
- Skoro nie, to nie mam po co żyć
– powiedział spokojnym tonem.
Wziął kilka głębszych oddechów
i… Przesunął palec na spust. Zadrżałam.
Ja myślałam, że on żartuje! Jaki normalny facet chciałby się dla mnie zabić?!
No tak… On nie jest normalny. Rzuciłam się w jego stronę i zwróciłam pistolet w
inną stronę w momencie, gdy wypalił. Wszyscy zamarli. Oglądałam całą scenę jak
bullet slow motion… Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Jednak nie
zarejestrowałam najważniejszego wydarzenia…
- THONY!
April rzuciła się w kierunku
brata, na którego białej koszulce rozrastała się coraz wyraźniejsza plama
czerwieni… Chwycił ją za rękę… Drżał… Duff rzucił się do telefonu i wykręcił
numer na pogotowie. Slash podszedł do April, położył jej dłoń na ramieniu.
Thony uśmiechnął się uspokajająco do dziewczyny. Zrobiło mi się trochę lżej,
pomyślałam, że wszystko będzie w porządku. Przyjedzie pogotowie, zabiorą go do
szpitala i jakoś się z tego wyliże. Wtedy wydał z siebie głuchy jęk i opadł na
oparcie. NIE!