środa, 25 grudnia 2013

Dziękuję, przepraszam, do widzenia.

Usuwam bloga.
Może będę żałować, nie wiem.
Chciałam to skończyć, ale chyba nie dam rady...
Prawdopodobnie wrócę. Z czymś... Innym.
Nie mogę już na to patrzeć, rzygam, jak to czytam...
Z resztą ostatnio i tak prawie nikt nie komentuje...
Wasze opowiadania czytać będę dalej na pewno, bo je w większości uwielbiam. Od czasu do czasu postaram się skomentować.
Ja... Nie wiem... 
Dziękuję Wam za to, że poświęciliście czas na czytanie i komentowanie moich wypocin. Za to, że dzięki Wam piszę teraz o niebo lepiej (czytaj - teraz jest przynajmniej znośnie). Poznałam tu kilka bardzo ciekawych osób, mających wiele do powiedzenia. 
Przepraszam, że nie dokończyłam tego, co zaczęłam. Przepraszam Was i samą siebie.
Przypuszczam, że kiedyś dopiszę to do końca. Ale już dla siebie... 
Bloga usunę 31.12. Tak żebyście mieli jeszcze czas poczytać, jeśli macie ochotę, a żebym Nowy Rok zaczęła już bez tego opowiadania.
Jeśli kiedykolwiek założę nowego bloga, to Was poinformuję, czy tego chcecie czy nie.

Mwahahahahaha...

Zostawiam Wam mojego fejsbuka  [klik] i aska [klik], jakby ktoś za mną tęsknił (marzenia...).

Tak czy tak - żegnam państwa, wesołych świąt, szczęścia, zdrowia, głupoty (bo tak się łatwiej żyje), spełnienia marzeń i ogólnie to wszystkiego, ale i tak wszyscy umrzemy, więc do zobaczenia w piekle.

<3

sobota, 2 listopada 2013

Rozdział 18

Trochę mnie nie było... Przepraszam. Wasze wszystkie opowiadania czytam na bieżąco, ale nie zawsze mam chwilę, żeby skomentować, za co baardzo przepraszam. :( 
Zmiana z zakładce Bohaterowie, zachęcam do przejrzenia.
Rozdział dedykuję... Wszystkim nieszczęśliwym ludziom. Tak bym chciała dać im swoją nadzieję. :( I tym szczęśliwym też, bo na pewno musieli o szczęście walczyć, a to nie byle co. ;D 
Jeszcze raz przepraszam za nieobecność i zapraszam do czytania. :>


Veronica:

- Axl tu dzisiaj był? – zapytałam grubszej kobiety za biurkiem.
Po dłuższej chwili podniosła na mnie wzrok i przeniknęła mnie chłodnym spojrzeniem znad grubych szkieł. Odłożyła zjedzonego do połowy batona na stertę papierów i w spokoju przeżuwała.  Miałam nadzieję, że dostanę szybką odpowiedź i będę mogła odejść, ale nie! Musiałam patrzeć na tą obrzydliwą, grubą babę! Boże, jak ja jej nie znosiłam! Czemu grube kobiety myślą, że powinny nosić obcisłe ubrania!?
- Kto? – spytała przesłodzonym tonem po dłuższej chwili.
- Axl Rose – wywróciłam oczyma. – Rudy, gdzieś takiego wzrostu, jasne oczy, rockman, często tu bywa? – próbowałam ją jakoś nakierować.
- Nie – powiedziała, przeglądając zapisane kartki. Przyjrzała się jednej dokładnie, widać coś ją zainteresowało. – Ostatnio był trzy dni temu i z tego co widzę, miałam przekazać ci, że pieniądze będziesz miała na koncie pod koniec tygodnia… Co to ma znaczyć? Chcesz, żeby szefowa się dowiedziała, że klienci ci dopłacają bez jej wiedzy? Wiesz, jak zareaguje… Wylecisz, kochaniutka – uśmiechnęła się paskudnie.
Miałam ochotę przywalić jej w tą paskudną twarz, ale się powstrzymałam… Ściany mają oczy. Poprawiłam czarna, koronkowa sukienkę, ledwo zakrywającą mi tyłek. Pochyliłam się nad jej biurkiem, mrużąc oczy z wkurwienia.
- Rudym zawsze zajmuje się Marilyn. Axl nie był, nie jest i nigdy nie będzie moim klientem. Zrozumiałaś? – wycedziłam najbardziej jadowitym tonem, na jaki było mnie stać.
Pokiwała głową, zasysając powietrze. Odchrząknęłam lekko, poprawiłam włosy i odeszłam dumnym krokiem do pokoju, żeby być gotową, w razie jakiegoś zlecenia. Rose moim klientem? Dobre sobie! W życiu by mi to przez myśl nie przeszło! Do końca tygodnia pieniądze na koncie… Zwleka z tym co raz dłużej. Jeszcze jakoś sobie radzę, ale nie wiadomo jak długo to potrwa… Jestem kobietą, która się szanuje, nie będę oddawać się byle komu… A ostatnio Yvonne szaleje, przyjmuje wszystkie ważniejsze osobistości, o mnie nikt nie myśli! Dlaczego szefowa tak się nią zachwyca? Co ona ma, czego ja nie mam? Nic! A ja do tego mam doświadczenie… Mimo że jestem młodsza o kilka lat. No właśnie – młodsza! To był mój atut, a teraz co się dzieje? Tej starej krowie wszystkich oddają, tak nie może być…
Siadłam przed lustrem i chwyciłam szczotkę do włosów. Wolnymi ruchami rozczesałam ciemne, krótkie fale. Kroki na korytarzu… Co raz bliżej moich drzwi. Przygryzłam wargę z nadzieją… Poszła dalej o… Jedne drzwi… Drugie… Trzecie… Yvonne. Zaklęłam pod nosem. Wstałam gwałtownie, chwyciłam płaszcz i wyszłam na korytarz, otworzywszy drzwi z impetem. Miałam nadzieję, że ją nimi trafię w nos, ale jakieś dwie sekundy błędu w obliczeniach. Może następnym razem. Zmierzyłam ją nienawistnym spojrzeniem.
Wyszłam przed budynek… może powinnam powiedzieć przed ruinę budynku, bo na miano budynku to nie zasługiwało. Gdzie mieszkał Axl? Hah, bardzo dobrze pamiętałam. Ruszyłam przed siebie wzdłuż ulicy, przyciągając spojrzenia męskiej części przechodniów. Ignorowałam gwizdy i prostackie zaczepki, przez tyle lat dało się przywyknąć. Skręciłam kilka razy aż znalazłam się przed Piekiełkiem Guns N’ Roses. Hellhouse – tak nazywali to harley’owcy, którzy mieszkali tam przed nimi. Oh tak, ich też świetnie pamiętałam. Starałam się nie wywrócić w wysokich szpilkach na nierównym podjeździe. Nagle zobaczyłam coś, co sprawiło, że stanęłam jak wryta. Axl na ganku z jakąś blondynką… Piją (uwaga, uwaga) herbatę. Siedzą w odległości metra od siebie, a Rose patrzy na nią z… Miłością? Axl i miłość… Jedno wyklucza drugie.  Ma niesamowite fobie, a przy okazji budzi strach… Miłość jest wtedy, gdy nie ma strachu, strach jest wtedy, gdy nie ma miłości. Tu miłość była… Ale widziałam też strach. Strach? A może obawę? Przede wszystkim dużo nadziei… A nadzieja potrafi pomóc na wszystko inne. Nie mogłam tego psuć. Odwróciłam się i czym prędzej zniknęłam z okolic tej rudery, pozostając niezauważona. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem. Rudy się zakochał… Przecież jedno wyklucza drugie…

Slash:

- Nigdzie nie idziesz!
Zawzięcie wyciągałem z walizki wszystko, co brunetka do niej wrzucała. Ta sytuacja ciągnęła się od kilku godzin i jak dotąd żadne z nas nie zauważyło, że to nie ma najmniejszego sensu.
- Idę! Muszę! I zostaw moje rzeczy do kurwy nędzy!
Próbowała odciągnąć mnie od bagażu, albo bagaż ode mnie, nieistotne... Ważne, że z godnym politowania skutkiem. Objąłem ją i przytrzymałem na tyle długo, żeby ona również się uspokoiła i mnie przytuliła.
- Zostań - wyszeptałem jej do ucha.
Byłem pewien, że tym razem mnie posłucha... Ale to chyba nie byłaby April. 
- A WŁAŚNIE ŻE POJADĘ! 
Wyrwała mi się, pozbierała ubrania z podłogi i wrzuciła z powrotem do walizki. Zasunęła zamek i spojrzała na mnie ze łzami w oczach. Dlaczego chciała wyjechać? Źle jej tu było? Ze mną? Z nami? Wyciągnąłem ręce na wysokość jej bioder. Czekałem, aż podejdzie. Nie chciałem jej się teraz narzucać. Nic na siłę, byleby była szczęśliwa. Dziewczyna podeszła do mnie powoli i objęła mnie mocno. Wtuliłem się w nią, wdychając znajomy zapach… Tak ładnie pachniała… Tak bardzo będzie mi jej brakować…
- To nie o to chodzi, że ja mam was dość czy coś – wyszeptała. – Po prostu miałam się tu wprowadzić tylko dopóki nie znajdę mieszkania, a ja tu ciągle siedzę i jestem dla was ciężarem… Mam tego po prostu dość.
- April, pojebało cię? – spojrzałem jej w oczy. – Ty nie jesteś dla nikogo ciężarem! Wszyscy cię kochamy i chcemy, żebyś była z nami! Poza tym nam pomagasz w domu, masz pracę, dokładasz się do rachunków… A mieszkanie chociaż znalazłaś? Czy zaraz Stradlin znajdzie cię w nocy na ulicy, jak będzie dilował? Zastanów się!
- Szef Michelle powiedział, że nad sklepem ma wolne mieszkanie. Mogłabym tam mieszkać, miałabym blisko do pracy, bo Rainbow jest na przeciwko… Za godzinę muszę tam być, miałam odnieść rzeczy i uzgodnić z nim parę spraw, a wieczorem poszłabym już do baru.
- To dzwoń do niego, że rezygnujesz, bo zostajesz z nami i koniec, zrób to dla mnie… Dla nas… Proszę – ponownie ją przytuliłem. – Bez ciebie nie damy rady, teraz już nie… Przyzwyczailiśmy się do ciebie, skarbie.
Dziewczyna westchnęła cicho i poruszyła głową na moim ramieniu. Wiedziałem, że wyciera łzy w moją koszulę, zawsze tak robiła. Uśmiechnąłem się lekko.
- Kocham cię, Slash.
- Też cię kocham, sweet love o’ mine…
Pocałowałem ją w policzek. Wygrałem, na całe szczęście… Nie wytrzymałbym bez niej. Jest dla mnie całym światem. A to nie może być tak, że ktoś nagle traci cały swój świat. To niekrasnoludzkie. Brunetka wspięła się na palce, wczepiając dłonie w moje włosy i namiętnie mnie pocałowała. Byłem z nią najszczęśliwszy na świecie, miałem na dzieję, że ona jest ze mną przynajmniej w jednej setnej tak samo szczęśliwa.


Alicia:

Ktoś potknął się na korytarzu. Odłożyłam książkę i zaśmiałam się po nosem. Jak nie Duff to kto? Jak nie Duff to McKagan, który właśnie pukał do moich drzwi, informując, że już raczył przyjść. A spodziewałam się go dopiero za jakąś godzinę. Myślę, że by się ucieszył, gdybym powitała go w samej bieliźnie, ale mimo wszystko wypadało się ubrać. Wciągnęłam szybko dżinsy i założyłam czarną koszulkę z logiem The Rolling Stones. Otworzyłam drzwi mojej kochanej żyrafie. Zawiesiłam mu się na szyi, a on pochylił się, żeby cmoknąć mnie w policzek. Kazałam mu usiąść na łóżku, a ja oddaliłam się w poszukiwaniu winyla Sex Pistols. Znalazłam zgubę i nastawiłam płytę, po czym wróciłam do blondyna i położyłam się koło niego na łóżku. Obrócił się na bok i uniósł się lekko na łóżku. Popatrzyłam mu w oczy. Uśmiechnął się delikatnie i odgarnął mi włosy z twarzy. Podniosłam głowę, żeby delikatnie przygryźć jego wargę. Spojrzał na mnie zdziwiony, z takim ładnym błyskiem w oku. Wczepił się w moje usta z zachłannością, której się po nim nie spodziewałam. Oddawałam sumiennie jego pocałunki, zapominając o tym, że widzę go trzeci raz w życiu. Był dla mnie bardzo ważny, może nie powinnam była już wtedy, ale… Nie myślałam. Duff całował moją szyję, błądząc dłońmi po moim brzuchu i udzie. Zapomniałam o całym świecie. Byłam tylko jego i wtedy… On się ode mnie oderwał. Cmoknął mnie ostatni raz w usta i położył się obok, obejmując się ramieniem. Puścił mi oczko. Byłam zaskoczona. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie wykorzystał sytuacji, on naprawdę tego nie zrobił. Wtuliłam się w niego. To był TEN facet. Rozmawialiśmy później o wszystkim i o niczym. Tematy praktycznie nam się nie kończyły. Czułam, że mogę powiedzieć mu o wszystkim. Ufałam mu tak bardzo, że ledwo to do mnie docierało. Czułam się bezpieczna, kochana… Jak nigdy wcześniej.


Natalie:
Zamknęłam drzwi za Jimmy’m, po czym wróciłam do salonu i rzuciłam się na kanapę. Zaczęłam ryczeć jak głupia. Czemu znowu się pokłóciliśmy? Przecież kurwa miało być tak pięknie! Tyle mi obiecywał… Albo sama za dużo sobie wyobrażałam…? W końcu to Jimmy Page, marzenie tylu kobiet… Miałby to wszystko porzucić dla mnie? Z resztą wcale nie jest tak kolorowo, ja… Ja chcę… Chcę żyć. Tak, chcę żyć, to idealne określenie na to, czego mi brakuje. Nie mam ochoty całymi godzinami, dniami, nocami rozmyślać nad sensem istnienia… Ewentualnie czasem gdzieś wyjdziemy, pobędę chwilę piękna u jego boku, wszyscy będą się zachwycać, jaka piękna z nas para, przez moment będę szczęśliwa, gdy zobaczę ten błysk w jego oku, pomyślę o szczęściu i wiecznej radości, która może odtąd trwać… Ty się śmiejesz, a ja w to wierzyłam. Moja wiara, to wszystko co miałam. Złudne nadzieje, niestety… Wracaliśmy do domu i było tak jak wcześniej.
Ktoś zapukał do drzwi. Poderwałam się i zaczęłam iść w kierunku wejścia, gdy uświadomiłam sobie, że jestem w szlafroku, rozczochrana, bez makijażu, a oczy mam zapewne pokrążone i czerwone od łez… Trudno, nie miałam czasu się ogarniać, ktoś będzie miał niemiłą niespodziankę. Nie muszę być zawsze ładna i idealna, kurwa! Związek z Page’m mnie do niczego takiego nie zobowiązuje przecież! Szarpnęłam za klamkę i spojrzałam na niezapowiedzianego gościa… O ja pierdole… Popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczyma i szybko mnie objął. Wtuliłam się w niego i rozkleiłam się na dobre. Wdychałam jego zapach, który działał na mnie odurzająco i tak… No kurwa podniecająco, nie ukrywajmy. Od tak dawna go pragnęłam… Niestety widzieliśmy się tylko, gdy byłam z Jimmy’m…
- Co się stało? – spytał głębokim głosem.
- Możemy o tym teraz nie mówić? Na razie nie chcę się wyżalać, nie potrzebuję w tej chwili wsparcia, tylko…. Zapomnienia – wyszeptałam, wsuwając mu rękę pod koszulę.
Zamruczał cicho i zrozumiał, o co mi chodzi… Z resztą musiałby być serio tępy, żeby nie zajarzyć. Tak, czy tak, zatrzasnął drzwi nogą, jednocześnie namiętnie wpijając się w moje usta. Wplotłam palce w jego ciemne włosy, zachłannie oddając jego pocałunki. Przycisnął mnie do ściany ciężarem swojego ciała. Zajęczałam cicho, gdy delikatnie przygryzł moją szyję. Poczułam jego dłoń na tyłku i zorientowałam się, że delikatnie sugeruje, żebyśmy przenieśli się na kanapę. Pchnęłam go tam szybko i roześmiałam się, widząc zaskoczenie w jego oczach, gdy wylądował na plecach. Usiadłam na nim okrakiem i znów złączyliśmy się w niesamowitym pocałunku. Przygryzłam płatek jego ucha i uśmiechnęłam się, czując, że się spiął. Nagle znalazłam się pod nim i nie wiem jakim cudem szlafrok zniknął i miałam na sobie tylko cienką, czarną halkę. Oczywiście miałam ją tylko chwilę, bo znów pieszcząc moją szyję, co raz bardziej ją ze mnie zsuwał. Wspominałam, że on sam został w samych bokserkach? Nie? To wspominam. Też nie wiem, kiedy to się stało. Pieścił moje piersi i brzuch, a ja dawno nie czułam się tak zajebiście. Dalej… Cóż, chyba domyślacie się, co było dalej. Nie zaprotestował, gdy wbiłam mu paznokcie w plecy tak mocno, że aż sama się przestraszyłam, czy nie zrobiłam mu krzywdy. Joe Perry ostatni raz pocałował mnie w usta, po czym opadł koło mnie, lekko się uśmiechając.

Molly:

- ZBIÓRKA! – wydarłam się oczywiście ja, bo dziewczyny stwierdziły, że mam najbardziej trudny do zignorowania głos.
Chwilę później wszyscy byli już w salonie i czekali, co takiego mamy im do powiedzenia. Slash, Axl i Izzy usiedli na kanapie, Steven wskoczył na oparcie za nimi, a Duff rozłożył się na podłodze. Blue siedziała po turecko koło telewizora, a April z Michelle stały koło mnie.
- Wyjeżdżamy – zaczęłam, ale nie dane mi było skończyć…
- No nie! April, myślałem, że mamy to już za sobą! – Slash chwycił się za głowę.
- Wrócimy przecież – westchnęła Jonson.
Pana Hudsona chyba ta odpowiedź zadowoliła, bo ponownie rozwalił się na kanapie i właśnie zaciągał się fajką. Odchrząknęłam i wyjaśniłam, że planujemy z dziewczynami wyjechać na kilka dni do domku moich rodziców nad oceanem. Potrzebujemy trochę odpocząć i spędzić czas w swoim towarzystwie, nie martwiąc się o nic. Jako że wiemy, jak wyglądało mieszkanie zanim się tam wprowadziłyśmy, postanowiłyśmy ich trochę przygotować do obowiązków, które na nich spadną przez ten czas. No ogólnie po prostu chcemy mieć do czego wrócić, right?
- Zacznijmy od początku… Jak się nazywa to pomieszczenie, w którym się znajdujemy?
Ręka Stevena wystrzeliła w górę.
- SALOOOOON!
- Pięknie Popcorn – roześmiałam się, widząc jak bardzo jest z siebie dumny. – Tam w rogu – wskazałam ręką – stoi taki kij z dziwnym czymś na jednym końcu. To się nazywa MIOTŁA – ja dobrze wiedziałam, że oni wszystko to wiedzą, no ale wolałam się upewnić, zwłaszcza gdy widziałam minę McKagana. – Tą oto miotłą trzeba zamiatać podłogę W CAŁYM DOMU. A śmieci potem zebrać do tego plastikowego czegoś, co stoi koło miotły i wyrzucić w pizdu, jasne? – upewniłam się. Kiwnęli głowami na znak, że przyjęli to do wiadomości. – Tu jest stół. Stół ma to do siebie, że fajnie jest, jak go widać, czyli ma nie być zawalony wszystkim, co tylko możliwe. Rozumiemy się? Okej, to przejdźmy dalej… Proszę za mną. Tu mamy przedpokój. I tu leżą buty. Te buty mają tu leżeć, najlepiej poukładane, a nie być na waszych nogach, okej? Duff teraz nie ściągaj! Ściągniesz potem na świeżym powietrzu, dobra? Chcemy żyć…  So, tutaj jest kuchnia. Tu jest zlew, a w zlewie są naczynia. Te naczynia trzeba myć. Do tego służy ta oto gąbka i tamten płyn. Później wycieramy to CZYSTĄ ścierką i odkładamy do szafek. Blat nie służy do zostawiania na nim wszystkiego, co popadnie. Ogólnie rzecz biorąc, ma takie samo zastosowanie jak stół w salonie. A tu przedmiot dobrze wam znany, czyli lodówka. Będzie miło, jak będzie się w niej znajdować coś więcej niż tylko alkohol i resztki pizzy…
- Jak my jemy pizzę, to nie zostają resztki – zauważył Adler.
- Racja. To ma tu być coś więcej niż alkohol – poprawiłam się.
- Mogą być resztki pizzy? – spytał Steven.
- Ale przecież mówiłeś… Dobra, nieważne. Chodźmy do łazienki. Cóż… tu nie będę mieć od was jakichś wielkich wymagań… Po prostu postarajcie się trafiać i będzie względnie dobrze. Co poza tym… Macie trochę ubrań, wiec starajcie się je zmieniać częściej, niż jak śmierdzą już aż tak, że sami nie możecie wytrzymać. Wierzę, że sobie poradzicie – tymi słowami zakończyłam mój wykład, który i tak pewnie za wiele do ich życia nie wniósł.
Poszłam z powrotem do salonu, usiadłam na podłodze obok Psa i zaczęłam go drapać za uchem.

Pies:

Ta to jest kochana… Boże, rób mi tak jeszcze… Obróciłem się i nadstawiłem brzuch, ale ona to zignorowała. Szczeknąłem. Po brzuchu mnie podrap, no! Zorientowała się, o co mi chodzi i chwilę później ruszałem nogą, gdy drapała mnie po żebrach… Żyć nie umierać. Chwilę, ona coś mówi… Że słodki jestem. Hah, no wiem! KOBIETO, NIE TWÓJ GATUNEK, OGARNIJ SIĘ! Wstałem szybko, otrzepałem się i poszedłem poszukać reszty. Stali w kuchni, a Blue tłumaczyła im, jak robić takie kanapki, żeby potem nie mieć zatrucia. Na świętego Franciszka! Przecież nawet ja to potrafię! Najlepiej surowe mięcho, po tym nigdy nie ma zatrucia! Hartowali by się ci ludzie, a nie… Gotują wszystko, smażą, pieką… Szkoda gadać! Położyłem się pod drzwiami i zasnąłem, całe Zycie z idiotami…

_______________
Bardzo proszę o każdy, najmniejszy komentarz. :)

poniedziałek, 15 lipca 2013

Rozdział 17

Sytuacja tak wygląda, że wyjeżdżam na obóz i wrzucę coś dopiero w sierpniu. :> Więc to Wam musi na razie wystarczyć. :)

Rozdział dedykuję Clarissie, po prostu za to, że jest, bo czasem nie potrzeba mi niczego więcej. :) Dziękuję. <3 I za cudne opowiadania, bo kocham to, jak piszesz i co piszesz... Znów dziękuję.. <3

+ Dziękuję Patty za poddanie mi pomysłu z wężem..xD ;*

++Dziękuję bardzo Kasi R. za użyczenie mi wypowiedzi Michelle o wodzie uciskającej na mózg. Dziękuuujęęę... ;*

+++ Przeprosiny dla pewnego Anonimowego Dręczyciela, że rozdział wrzucam dopiero teraz.. :>

Przepraszam za błędy, ale rozdział jest świeżo skończony, praktycznie cały anpisany w ciągu ostatnich dwóch godzin i nie miałam chwili sprawdzić...

Nie mam czasu pisać dłuższago wprowadzenia, także enjoy. :D



Molly:

Ożjacieżpierdzieję. Moja głowa… Gdzie ja w ogóle jestem? Otworzyłam lekko oko… Ałł! Światło! Światło! Nieeee… Ok, Molly, ogarnij się, będzie dobrze… Jeszcze jedna próba. Powoli uniosłam powieki. Odetchnęłam z ulgą. Byłam w pokoju Izzy’ego. Tylko jak ja się tu dostałam? I gdzie jest Izzy? Nie pamiętałam nic, zupełnie nic… Wróciłam z Izzy’m do reszty, Plant zrobił mi drinka… Tak, to ostatnie wspomnienie. Przekręciłam się na bok, sycząc z bólu. Każda najmniejsza cząstka mojego ciała niemiłosiernie pulsowała. Westchnęłam ciężko. Potrzebowałam prysznica… Usłyszałam czyjeś kroki na schodach. Stradlin wychodził powoli, nucąc pod nosem ‘Angie’ Stonesów. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Otworzył gwałtownie drzwi do pokoju, które z głośnym hukiem uderzyły o ścianę. Zawyłam, zdecydowanie za głośno, jak na takiego kaca. Zabiłam bruneta spojrzeniem, na co ten uśmiechnął się szeroko. Że co?
- Wstawaj kochanie, już prawie południe! – próbował ściągnąć ze mnie kołdrę.
- Izzy, ciszej, idioto. No właśnie! Jeszcze wcześnie! Przyjdź za cztery godziny – kurczowo trzymałam pościel.
- Ale musisz mi poooomóóóóóóóc! – zaparł się nogą o łóżko, a ja zaczęłam jechać w jego kierunku razem z kołdrą.
- W czym? – spytałam przez zaciśnięta zęby, wkładając nogę między kanapę a ścianę.
- Bo w ogródku będę pracował!
Otworzyłam usta ze zdziwienia i wypuściłam kołdrę. Co on będzie robił?! Wyglądał na zupełnie poważnego… Tylko co mu odwaliło? Wstał tak wcześnie rano, nuci pod nosem, cały czas się szczerzy, chce babrać się w ziemi… Co się stało z moim Stradlinem?!
- Izz… Dobrze się czujesz, skarbie? – zapytałam, głaskając go po policzku.
- Oj Mollson – westchnął. – Po prostu chodź! Zrobiłem ci śniadanie…
Mina szczeniaczka, brawo, Stradlin, wygrałeś. Wzruszyłam ramiona ze zrezygnowaniem. Izzy wydał z siebie jakiś bliżej nieokreślony okrzyk radości, po czym wziął mnie na ręce i zbiegł ze mną na dół. NO COŚ Z NIM KURWA DZISIAJ NIE TAK. Postawił mnie na nogi dopiero w kuchni, gdzie zaczęłam się opychać przygotowanymi przez niego kanapkami z twarogiem i miodem. Tego też się nie spodziewałam. W ogóle dziwny ten dzisiejszy dzień. Nagle w pomieszczeniu z nikąd pojawił się McKagan, gwiżdżąc pod nosem. Otworzył lodówkę, wyjął miskę i z tego, co widziałam, zabierał się za robienie placków ziemniaczanych.
- Michael, zrób mi też! – rzuciłam z pełnymi ustami.
Tleniony blondyn odwrócił się w moją stronę i zmierzył mnie wzrokiem, unosząc jedną brew. Pokręcił głową z udawaną dezaprobatą. Oparł się o blat, wyciągając papierosa. Odpalił go i zaciągnął się mocno, nie spuszczając ze mnie wzroku. Przekrzywił lekko głowę, a lekko natapirowane włosy zasłoniły mu część twarzy.
- Jeszcze ci mało? – spytał w końcu.
- Czego mi mało? – straciłam wątek przez ten czas.
- Jedzenia – powiedział z naciskiem, patrząc wymownie na znikające z mojego talerza kromki chleba.
- Odezwał się – prychnęłam, przewracając oczyma.
Zjadłam ostatnią kanapkę i wstałam od stołu. Zostawiłam talerz w zlewie, jak Michael gotuje, to niech potem pozmywa. Duff, Duff, Duff… Chyba nigdy się nie przyzwyczaję. Dla mnie zawsze będzie Michaelem. Wyminęłam w drzwiach Stradlina, który poinformował mnie, że czeka przed domem i pobiegłam na górę się ogarnąć. Mam grzebać w ziemi, więc chyba nie muszę się ładnie ubierać. Wciągnęłam na siebie wytarte jeansy i zwykłą, szarą koszulkę. Związałam włosy w koński ogon. Make-up chyba na razie nie był potrzebny. Zeszłam na dół, ubrałam czarne trampki i wyszłam na zewnątrz. Pogoda była w sumie idealna. Lekko świeciło słońce i wiał przyjemny wiatr. Nie za ciepło, nie za zimno, ale gdzie jest Izzy? Przeszłam na tył Hellhouse’u i moja zguba się znalazła. Stradlin właśnie brał zamach, żeby rzucić Psu piłkę. Podeszłam do niego od tyłu i wtuliłam się w niego mocno. Spodziewałam się jakiejś czułej odpowiedzi z jego strony, a on co zrobił? Z zaciszem na twarzy godnym Adlera wręczył mi rękawice i przybornik małego ogrodnika. Czyli te wszystkie grabki i nie grabki. Westchnęłam i udałam się w kierunku grządek. Pies wiercił mi pyskiem dziurę w boku, próbując dać mi piłkę, więc musiałam zaprzeć się nogą, żeby nie stracić równowagi.
- Więc co mam robić? – spytałam bruneta.
- Widzisz te rośliny?
Pokazał mi jakieś coś. Zielone, wilgotne, małe, chyba będą z tego kwiatki. Nie znam się na roślinach, przykro mi. Skinęłam głową, żeby kontynuował.
- Wyrwij wszystko, oprócz tego.
Otworzyłam usta, patrząc na tą mini dżunglę… Chyba szykuje się ciężkie popołudnie…

April:

                - April, wstawaj – usłyszałam szept Michelle. – No już, chodź na dół, musimy pogadać.
                Wymruczałam pod nosem, że zaraz zejdę i machnęłam ręką na znak, że może odejść. Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej, ale i tak zakręciło mi się w głowie… Ciekawe, co znowu Chelle wymyśliła… Od samego myślenia boli mnie głowa, kac to straszna rzecz. Slasha nie było koło mnie, co mnie trochę zdziwiło i zaniepokoiło. Niewiele pamiętałam z wczoraj, mam nadzieję, że jakimś cudem dotarł do domu… Chyba że wolał iść do jakiejś nowej ‘przyjaciółki’, ja nie wnikam. Szybko otarłam wierzchem dłoni łzę, spływającą po moim policzku. Nie wiem. Po co w ogóle poszłam wczoraj na tą imprezę. Tylko zmartwień mi przybyło… A właśnie, co ze Stevenem? Wczoraj go opatrzyliśmy, ale ledwo chodził i miał duże problemy z koncentracją, trzeba będzie do niego zajrzeć. Przeciągnęłam się i wstałam z łóżka. Trzy wolne kroki, aż natrafiłam stopą na coś kudłatego. Spanikowana spojrzałam w dół… A więc tu się Hudson schował. Rzuciłam na niego okiem i postanowiłam się zlitować. Z trudem zaciągnęłam mulata na łóżko. Zdjęłam mu koszulę i buty, niech jeszcze pośpi… Zeszłam do kuchni, gdzie czekał już na mnie Michelle z dwoma kubkami kawy. Zamruczałam cicho, tego mi było trzeba… Upiłam kilka łyków, po czym spojrzałam na nią pytająco.
                - Powinnyśmy znaleźć pracę… Niby jesteśmy na ich utrzymaniu i dajemy radę, ale szczerze… Nie przeszkadza ci to? Poza tym, wiesz jak jest… W miłość twoją i Slasha nigdy nie wątpiłam, ale ja z Axlem wiecznie żyjemy w skrajnościach, od szaleńczego uwielbienia, po nienawiść…
                - Akurat w miłość twoją i Axla to ja bym nie wątpiła. Tyle razy mało brakło, żebyście się pozabijali, a jednak wciąż jesteście razem. Ja i Saul, to co innego… Nawet nie powiedział mi, co do mnie czuje… A-A słyszałaś przecież, co wczoraj ten… Ten facet mówił… I ja myślę, że to była prawda… - nie byłam w stanie mówić dalej, musiałam skupić się na powstrzymywaniu płaczu.
                Michelle położyła swoją dłoń na mojej, spojrzeniem dając mi do zrozumienia, że jestem idiotką, wierząc we wszystko, co mi mówią. Ale co ja mogę na to poradzić?
                - No ale z tą pracą to masz rację – powiedziałam, gdy trochę się ogarnęłam. – To co? Za godzinę przed domem? – zaproponowałam, na co blondynka skinęła głową.
                Dopiłam kawę i umyłam kubek. Wybiegłam na górę, stanęłam przed szafą… I tu zaczynał się mój problem… Wyciągnęłam czarne, skórzane spodnie i T-shirt z logiem Pink Floyd. Pobiegłam z ubraniami i kosmetyczką do łazienki. Szybko weszłam pod prysznic i zmyłam z siebie cały bród, niepokój i zmartwienia. Miałam szukać pracy, nie mogłam być smutna. Wciągnęłam na siebie przygotowane wcześniej ubrania. Wysuszyłam włosy  i postanowiłam pozostawić je rozpuszczone. Zrobiłam kreskę eye-linerem, po czym pociągnęłam rzęsy tuszem. Spojrzałam raz jeszcze w lustro. Byłam średnio zadowolona ze swojego wyglądu, ale czas mi się kończył. Chwyciłam torebkę i wrzuciłam do niej niezbędne rzeczy . Zeszłam na dół, gdzie czekała już na mnie gotowa Michelle. Miała na sobie czarną sukienkę do połowy uda, beżowe szpilki i ramoneskę. Włosy splotła w luźny warkocz. Ubrałam glany i zarzuciłam na siebie katanę.
                - Więc gdzie idziemy? – zapytałam, walcząc z włosami, które wiatr uparcie próbował mi skołtunić.
                - Ostatnio widziałam, że w muzycznym kilka ulic stąd szukają osób chętnych do pracy, spróbujmy najpierw tam.
                Doszłyśmy na miejsce i rzeczywiście, w oknie wywieszona byłą informacja. Chelle otworzyła drzwi i pewnym krokiem weszła do środka. Młody, długowłosy facet zmierzył nas spojrzeniem i obdarował nas uśmiechem. Był całkiem przystojny i wydawał się miły.
                - Hej, my w sprawie pracy – odezwałam się w końcu.
                - Już wołam kierownika – odpowiedział, po czym zniknął w głębi sklepu.
                Westchnęłam cicho i rozejrzałam się po wnętrzu sklepu. Na jedne ścianie wywieszone były przeróżne gitary, znalazł się również mój wymarzony czarny Les Paul… Co prawda nie grałam tak dobrze jak Slash, ale nienajgorzej mi szło. Po chwili pojawił się wysoki, potężny facet koło czterdziestki. Wydawał się być stanowczy i bezwzględny, ale z oczu dobrze mu patrzyło.
                - Szukacie pracy? – uśmiechnął się lekko, a my skinęłyśmy głowami. – Jestem John, miło mi – przedstawiłyśmy się mu kolejno. – Niestety mogę przyjąć tylko jedną z was… - spojrzał na nas smutno. – Może się zaprezentujecie? Jakieś doświadczenie, znajomość instrumentów, cokolwiek?
                - Pracowałam kiedyś w muzycznym jeszcze w Polsce – Michelle zaczęła wywód, a John spojrzał na nią zaskoczony. – Myślę, że umiałabym komuś pomóc w doborze muzyki. A jeśli chodzi o instrumenty… Eh, sama średnio gram, ale przebywając z tą oto ześwirowaną na punkcie instrumentów brunetką udało mi się co nieco o sprzęcie dowiedzieć – uśmiechnęła się lekko.
                Postanowiłam jej się nie wcinać. Było widać, że oczarowała Johna, a ja nie zamierzałam kłócić się z nią o posadę. Rozłożyłam ręce na znak, ze się poddaję. John pogratulował Chelle, powiedział, ze może zacząć od przyszłego tygodnia i takie tam pierdoły. Serce mi się cieszyło, jak widziałam jej uśmiech…
                - April – nowy szef blondynki wyrwał mnie z zamyślenia. – Naprzeciwko w barze kogoś szukają, jeśli potrzebujesz pracy, to możesz tam poszukać.
                - Dzięki – uśmiechnęłam się.
                Michelle musiała jeszcze chwilę zostać, a ja pożegnałam się i wyszłam na zewnątrz. Spojrzałam na klub. ‘RAINBOW Bar & Grill’… W sumie nie zaszkodzi spróbować, prawda? Weszłam do środka, o tej porze nie było tu wielu klientów. Młoda blondyna spojrzała na mnie zza lady z nadzieję, ze coś zamówię. Miała śliczne, niebieskie oczy.
                - Mogę mówić z właścicielem? – poprosiłam.
                - Jasne, już wołam – odwzajemniła mój uśmiech.
                Wróciła ze starszym, szczupłym, wysokim mężczyzną. Wskazał mi stolik, przy którym usiedliśmy. Powiedziałam, ze potrzebuję pracy, przedstawił mi się jaki Bill…
                - Tak więc April… Ostatnio wyrzuciłem sporo pracowników, więc potrzebujemy… Kelnerek i tancerek…
                O nie. Tylko nie to. Morrisonie, tego się obawiałam… Nie chciałam spaść tak nisko. Już otwierałam usta, żeby odmówić, gdy przerwał mi swoim niskim głosem.
                - Ale widzę, ze jesteś porządną dziewczyną i byle jakiej roboty się nie chwytasz – coś błysnęło w jego oku. – Zatem mogę ci zaproponować… Szukamy kogoś, kto zajmowałby się koncertami tutaj… Wiesz, przychodzi tu sporo kapel, chcą grać… Twoim zadaniem byłoby przesłuchiwanie ich i wyznaczanie dat koncertów tym, którzy się do czegoś nadają. Pod koniec dnia zapisujesz to w kalendarzu i na tym twoja praca się kończy. Tylko że musisz tutaj siedzieć jakoś od 17 do 1… Wtedy jest najwięcej zgłoszeń. Chętna? – uśmiechnął się lekko.
                - No jasne!
                Omówiliśmy szczegóły, mogłam zaczynać od poniedziałku. Całkiem dobrze płatna praca i będę miała co robić. Podziękowałam, pożegnałam się i wyszłam do czekającej już na mnie MIchelle. Blondynka zaproponowała, że możemy jeszcze się gdzieś przejść. Stwierdziłam, z eto dobry pomysł, ostatnio rzadko miałyśmy okazję pobyć przez chwilę same. Wolnym krokiem ruszyłyśmy w stronę parku.
                - Jak się płacze przez faceta, to ucieka ta woda, która napierała ci na mózg. I jak ci cała uleci, to już nic nie napiera na mózg i ci na chwile przechodzi… Ale potem musi… Potem znów w głowie pojawia się woda, znów napiera na mózg i znów jest źle… I znów, i znów, i znów…
                Spojrzałam zaskoczona na przyjaciółkę. Z trudem hamowała łzy, które cisnęły się jej do oczu. Wyrzuty sumienia, wyrzuty sumienia… Wraca do mnie wczorajszy wieczór z Axlem… Mam nadzieję, że ona się o tym nie dowie. Nic nie zaszło, opamiętaliśmy się w porę… Może trochę za późno… Boże, ja go pocałowałam! Jestem wredną dziwką! Jak ja mogłam zrobić to mojej Michelle?! Olać Slasha, on podobno tez mnie zdradza… Ale Michelle…? Jestem okropna, do niczego się nie nadaję… A już na pewno nie nadaję się na przyjaciółkę. Ona w życiu by mi czegoś takiego nie zrobiła. Nie ukrywam, Axl od dawna mnie intrygował… Ale nie powinnam była tego robić!
                - Michelle… On cię kocha. On cię na prawdę kocha. Tylko… Może jeszcze do tego nie dojrzał… Nie dojrzał do związku, do wierności, do akceptacji… Myślę, że gubi się w ty, wszystkim… Ale na pewno jesteś dla niego ważna i zrobi… Zrobi wszystko, żeby cię przy sobie zatrzymać…
                Przytuliłam się do niej i ryczałyśmy jak kilka lat wcześniej… Ale pierwszy raz ją okłamywałam… Może nie okłamywałam… Ukrywałam prawdę. Ale… To przecież dla jej dobra, prawda? Kłamstwo może być dobre… Jeśli nie chcemy, żeby ktoś cierpiał… Jeśli wiemy, że ktoś może nie znieść prawdy… Nigdy jej nie powiem, co Axl mi wtedy powiedział… Nigdy jej nie powiem, co między nami zaszło. Będę udawać, że wszystko jest w porządku. Żeby jej nie skrzywdzić… Żeby była szczęśliwa… Kłamstwo może być dobre… Może… Prawda?

Axl:

                A prosiłem, żeby nie było kaca… I znowu jest… A nawet tak dużo nie wypiłem. Życie jest niesprawiedliwe. Przewróciłem się na bok i otworzyłem powoli oczy… Co do… CO TO KURWA MA BYĆ?! Ten cały gad Slasha leżał obok mnie rozciągnięty po całej długości! Przecież on mnie kurwa chce zjeść! Łypał na mnie swoimi oczami… Szybko zerwałem się z łóżka i podbiegłem do ściany. Ja rozumiem… Chciałem Hudsonowi przelecieć dziewczynę… Całowałem się z nią… Ogólnie jest zajebista i mógłbym z nią być… Ale w życiu nie zostawiłbym dla niej mojej słodkiej Michelle! Poza tym… Nawet jeśli… To nie jest powód, żeby nasyłać na mnie węża!
                - SLAAAAAAAAASH! DO KURWY NĘDZY! CHODŹ TU, JUŻ!
                Po chwili do pokoju wszedł rozczochrany mulat. Spojrzał na mnie pytająco. No niech jeszcze nie udaje głupka! Przecież ja dobrze wiem, że to on kazał temu… Temu gadowi mnie zjeść!
                - ODJEBAŁO CI? – wydarłem się na niego.
                - Axl, kurwa! Mi odjebało? Zrywasz mnie z łóżka przed południem i nawet nie chcesz powiedzieć, o co ci chodzi! – popukał się palcem gdzieś między włosy, przypuszczalnie w czoło.
                - Ten jebany wąż cię słucha! Kazałeś mu mnie zjeść, bo przelizałem się z April i teraz chce mnie zjeść!
                - PRZELIZAŁEŚ SIĘ Z APRIL? Z MOJĄ APRIL? – prawie warknął.
                O kurwa… To on nie wiedział? No to brawo, Axl… Wkopałem siebie i Johnson… Po prostu świetnie!
                - Gdzie ona jest? – spytał.
                - Myślałem, ze śpi z tobą – wzruszyłem ramionami.
                - Idioto, wiesz jaka ona jest nadwrażliwa! Nie ma jej ze mną! A jak aż tak się przejęła, ze sobie coś… Że coś jej się stało…?
                Chciałem jakoś odkręcić sytuację, ale Slash wypadł z pokoju… Nosz kuźwa, co ja narobiłem? Chciałem rzucić się na łóżko, ale przypomniałem sobie o wężu i czym prędzej opuściłem pomieszczenie.

Slash:

                Już chuj z tym, że całowała się z Axlem… W ogóle nie wiem, czy mu wierzyć. Ona by mi tego nie zrobiła… Byle by jej się nic nie stało. Nie zniósł bym tego. Zamknąłem się w pokoju, chwyciłem gitarę i zacząłem improwizować… Myślałem tylko o niej, o tym, co czuję…
~*~
                Trzaśnięcie drzwiami. Odłożyłem gitarę na łóżko i szybko zbiegłem na dół. April i Michelle! Całe i zdrowe! Kurwa, dzięki Morrisonowi! Skinąłem głową na brunetkę, dając jej znać, żeby poszła za mną. Spuściła głowę, ale podreptała do mnie do pokoju. Zamknąłem za nami drzwi.
                - Gdzie ty byłaś? Martwiłem się o ciebie! – przytuliłem ją do siebie delikatnie.
                - Slash… Ja muszę ci coś… - popatrzyła na mnie, a ja skinąłem głową, żeby kontynuowała. – Zdradziłam cię z Rose’m… - przytuliłem ją mocniej, gdy jej ciałem wstrząsną szloch. – Ale Saul… Ty zdradzasz mnie na każdym kroku… Do czego ci jestem potrzebna? Pewnie nawet ci na mnie nie zależy!
                 - April! Co ty mówisz? Nigdy cię nie zdradziłem! Odkąd się tutaj pojawiłeś, jesteś jedyną kobietą, o której myślę! Jesteś dla mnie wszystkim! Usiądź…
                Chwyciłem gitarę i zacząłem grać riff, który wcześniej skomponowałem… Zacząłem cicho śpiewać, nie zważając na to, czy fałszuję. Patrzyłem jej prosto w załzawione oczy i chyba jeszcze nigdy nie byłem tak szczery…
She's got a smile that it seems to me 
Reminds me of childhood memories 
Where everything 
Was as fresh as the bright blue sky 
Now and then when I see her face 
She takes me away to that special place 
And if I stared too long 
I'd probably break down and cry 

Oh Sweet child o' mine 
Oh Sweet love of mine 

She's got eyes of the bluest skies 
As if they thought of rain 
I hate to look into those eyes 
And see an ounce of pain 
Her hair reminds me of a warm safe place 
Where as a child I'd hide 
And pray for the thunder 
And the rain to quietly pass me by 

Oh Sweet child o' mine 
Oh Sweet love of mine
Oh Sweet child o' mine 
Oh Sweet love of mine
Oh Sweet child o' mine 
Oh Sweet love of mine

Where do we go 
Where do we go now 
Where do we go 
Sweet child o' mine

                Odłożyłem gitarę I czekałem na reakcję. Ona tylko ukryła się zawstydzona za włosami. Uśmiechnąłem się lekko. Zawsze robiłem tak samo. I to był ten moment… To miejsce i czas… Jeśli teraz tego nie zrobię, to… Odgarnąłem jej włosy z twarzy i spojrzałem głęboko w oczy.
                - April… Kocham cię – wyszeptałem.
                - Saul… - uśmiechnęła się przez łzy. – Ja też cię kocham… Całą sobą cię kocham…
               
Duff:

                W samych bokserkach, rozczochrany i brudny poszedłem otworzyć te pieprzone drzwi. Podrapałem się po jajach, uchylając je, a tam… No McKagan! Ty to zawsze musisz przy niej wychodzić na debila! Otworzyłem drzwi szerzej, wpuszczając Alicię do środka.
                - To może… Ty się rozgość, a ja się ogarnę, co? – zaproponowałem, czochrając włosy jeszcze bardziej.
                Skinęła głową, więc pobiegłem na górę. Nie ma czasu na prysznic! Ubrałem skórzane spodnie i pierwszy lepszy podkoszulek, rozczesałem mniej więcej włosy, wylałem na siebie pół Slashowego perfumu i zszedłem z powrotem na dół.
                - Chcesz się czegoś napić? – zaproponowałem, otwierając lodówkę.
                - Może herbaty, dzięki – uśmiechnęła się do mnie.
                - No tylko w tym problem, że… Ykhm… Mamy same alkoho… - Blue weszła do kuchni po kluczyki do samochodu, przy okazji nastawiając wodę i rzuciła we mnie herbatą, kręcąc głową z dezaprobatą. – Dzięki, że KUPIŁAŚ tą herbatę, bo nie miałbym jak jej zrobić Alicii! – krzyknąłem za nią, próbując nie wyjść po raz kolejny na idiotę.
                Dziewczyna spojrzała na mnie rozbawiona przenikliwym spojrzeniem. Podałem jej herbatę, a sam wyjąłem sobie piwo z lodówki. Bo na kaca najlepsze jest co? Piwo! No i jeszcze placki ziemniaczane, ale to już swoją drogą. Alicia przysunęła się do mnie i oparła głowę na moim ramieniu. Uniosłem lekko brew. Co tu z tym fantem zrobić? Pogłaskałem ją po policzku, a ona popatrzyła na mnie. Przysunąłem swoją twarz do jej, już prawie czułem jej cudne usta…
- ZBIÓRKA NA DOOOOLEEEEEEEE!
Ale co? Przecież gdyby ktoś nie przeszkodził, to by się nie liczyło! Cholerny ten Adler!

Steven:

                Wszystko gotowe? Jimmy z Natalie już są, wszyscy się schodzą. Pudełko, na którym mi tak zależało już jest na stole… Tak, wszystko jest! Wyszczerzyłem zęby i czekałem, aż wszyscy zajmą w miarę wygodne miejsca.
                - Co jest? – burknął Duff.
                - Uśmiechnij się, przyjacielu! Będziemy wspominać!

                Otworzyłem owe pudełko i wysypałem jego zawartość na stół. Wszyscy momentalnie rzucili się na zdjęcia, próbując złapać najciekawsze i najlepsze. Wiadomo. Mówiłem już, ze mam zajebiste pomysły?
               - Uuuuu... Axl... Jakiś ty niedobry!
               Wszyscy spojrzeliśmy na zdjęcie, które trzymała Molly.






                 - Uuuuuuu... Molly... Jakaś ty niedobra! - Axl oczywiście musiał odparować, machając jej przed nosem kolejnym zdjęciem.




                - Oj no... Byłam ruda wtedy, rude jest wredne i złe - spojrzała na niego z błyskiem w oku.

                - Hahahahhaahha... Jakie zjeby! - wybuchnął śmiechem... Izzy? No spoko... Ale fakt, zdjęcie cudne.




                 - Za to tu jakaś laska, patrz! - Rose znów machał zdjęciem. Michelle chwyciła go za rękę, żeby zobaczyć. Skorzystałem przy okazji i ja.






                - Nie, to tylko ja - powiedziała Chelle.
                - To AŻ ty, skarbie - poprawił ja rudy.
                - A to niby kto? - zapytał Slash.






                  - Johnny, mój były - April wzruszyła ramionami.
                  Slash z przekomiczną miną bliżej przyjrzał się zdjęciu.
                 - Kogo moje piękne oczy widzą? - pokazałem reszcie kolejne zdjęcie. - Slash śpi na toitoiach!






                  - Kogo moje piękne oczy widzą? Adler kroi lód drewnem! - Hudson rzucił mi zdjęcie.





               - April, to ty?




               - No ja, a co?
               - Ładne - Page wzruszył ramionami.
               - Ładne to ja mam twoje zdjęcie, Jimmy - Natalie podała nam złożoną fotografię.



             - Też mam twoje ładne. Jak miałaś 12 lat - Page uśmiechnął się łobuzersko... Tfu, Adler! NIe zachowuj się jak pedał! Page się uśmiechnął.
                - Nie! Nie to!
                Chwyciłem zdjęcie, zanim Nat mi je wyrwała. Przecież jest śliczne...




              - A ja mam chyba małego Hudsona! - pisnęła April.
              - Taak, to mały Slash - uśmiechnąłem się pod nosem.
              - Słodki...



               - Oooo... Axl ze Stephanie! - Izzy pokazał nam fotografię. - Wyglądałeś przy niej jak żul... Z całym szacunkiem - Axl zabił go spojrzeniem.



              - Ger... Tfu! Molly! - Duff znalazł kolejne. - Kurwa! Jak to było dawno! Przecież ja ci je chyba robiłem! - JAk to on jej robił? Co?! - To temat na dłuższą rozmowę, nie teraz - zagłębił się w fotelu.



          - Jest nawet Popcorn z.... Cheryl!
           Wyrwałem zdjęcie Slashowi. Uśmiechnąłem się pod nosem... Moja Cheryl...



            - ooo, a tu Blue! - rzuciłem szybko, widząc jej minę.


            - A tu znowu Michelle chyba - Natalie podała nam fotografię. 
          Swoją drogą to fajna z niej dziewczyna. Taka... Naturalna, szczera...


              - Masz jeszcze to ubranie?
              - AXL!
              - No co?
            Blondynka przewróciła oczami, po czym chichocząc podała nam kolejne zdjęcie.


               - No spaliśmy - wzruszyłem ramionami. - Uuuu... Izzy wymiata!



             - Thony... - April przyjrzała się kolejnej fotografii.


                - Patrz, to ty - Slash szybko podsunął jej pod nos kolejne zdjęcie.


            - A to znów Michelle...


      - A to...
      - Tak, Axl! Wciąż mam to ubranie! Nawet kurwa na sobie!
      - Oooo... Kto to się pluska? - Molly pokazała nam zdjęcie moje i Duffa...


         - To muszę gdzieś postawić!
        April zwinęła ostatnie zdjęcie ze stolika i położyła na telewizorze... Podeszliśmy i popatrzyliśmy na nie. Miało coś w sobie. Powinno wisieć tam od dawna...


         - Słuchajcie... - spojrzeliśmy na Duffa. - Widział ktoś moją wódkę? Przysięgam, że tu ją położyłem!

_______________________

Baaaardzo proszę o komentarze..:>