Trochę mnie nie było... Przepraszam. Wasze wszystkie opowiadania czytam na bieżąco, ale nie zawsze mam chwilę, żeby skomentować, za co baardzo przepraszam. :(
Zmiana z zakładce Bohaterowie, zachęcam do przejrzenia.
Rozdział dedykuję... Wszystkim nieszczęśliwym ludziom. Tak bym chciała dać im swoją nadzieję. :( I tym szczęśliwym też, bo na pewno musieli o szczęście walczyć, a to nie byle co. ;D
Jeszcze raz przepraszam za nieobecność i zapraszam do czytania. :>
Veronica:
-
Axl tu dzisiaj był? – zapytałam grubszej kobiety za biurkiem.
Po
dłuższej chwili podniosła na mnie wzrok i przeniknęła mnie chłodnym spojrzeniem
znad grubych szkieł. Odłożyła zjedzonego do połowy batona na stertę papierów i
w spokoju przeżuwała. Miałam
nadzieję, że dostanę szybką odpowiedź i będę mogła odejść, ale nie! Musiałam
patrzeć na tą obrzydliwą, grubą babę! Boże, jak ja jej nie znosiłam! Czemu
grube kobiety myślą, że powinny nosić obcisłe ubrania!?
-
Kto? – spytała przesłodzonym tonem po dłuższej chwili.
-
Axl Rose – wywróciłam oczyma. – Rudy, gdzieś takiego wzrostu, jasne oczy,
rockman, często tu bywa? – próbowałam ją jakoś nakierować.
-
Nie – powiedziała, przeglądając zapisane kartki. Przyjrzała się jednej
dokładnie, widać coś ją zainteresowało. – Ostatnio był trzy dni temu i z tego
co widzę, miałam przekazać ci, że pieniądze będziesz miała na koncie pod koniec
tygodnia… Co to ma znaczyć? Chcesz, żeby szefowa się dowiedziała, że klienci ci
dopłacają bez jej wiedzy? Wiesz, jak zareaguje… Wylecisz, kochaniutka –
uśmiechnęła się paskudnie.
Miałam
ochotę przywalić jej w tą paskudną twarz, ale się powstrzymałam… Ściany mają
oczy. Poprawiłam czarna, koronkowa sukienkę, ledwo zakrywającą mi tyłek.
Pochyliłam się nad jej biurkiem, mrużąc oczy z wkurwienia.
-
Rudym zawsze zajmuje się Marilyn. Axl nie był, nie jest i nigdy nie będzie moim
klientem. Zrozumiałaś? – wycedziłam najbardziej jadowitym tonem, na jaki było
mnie stać.
Pokiwała
głową, zasysając powietrze. Odchrząknęłam lekko, poprawiłam włosy i odeszłam
dumnym krokiem do pokoju, żeby być gotową, w razie jakiegoś zlecenia. Rose moim
klientem? Dobre sobie! W życiu by mi to przez myśl nie przeszło! Do końca
tygodnia pieniądze na koncie… Zwleka z tym co raz dłużej. Jeszcze jakoś sobie radzę,
ale nie wiadomo jak długo to potrwa… Jestem kobietą, która się szanuje, nie
będę oddawać się byle komu… A ostatnio Yvonne szaleje, przyjmuje wszystkie
ważniejsze osobistości, o mnie nikt nie myśli! Dlaczego szefowa tak się nią
zachwyca? Co ona ma, czego ja nie mam? Nic! A ja do tego mam doświadczenie…
Mimo że jestem młodsza o kilka lat. No właśnie – młodsza! To był mój atut, a
teraz co się dzieje? Tej starej krowie wszystkich oddają, tak nie może być…
Siadłam
przed lustrem i chwyciłam szczotkę do włosów. Wolnymi ruchami rozczesałam
ciemne, krótkie fale. Kroki na korytarzu… Co raz bliżej moich drzwi.
Przygryzłam wargę z nadzieją… Poszła dalej o… Jedne drzwi… Drugie… Trzecie…
Yvonne. Zaklęłam pod nosem. Wstałam gwałtownie, chwyciłam płaszcz i wyszłam na korytarz,
otworzywszy drzwi z impetem. Miałam nadzieję, że ją nimi trafię w nos, ale
jakieś dwie sekundy błędu w obliczeniach. Może następnym razem. Zmierzyłam ją
nienawistnym spojrzeniem.
Wyszłam
przed budynek… może powinnam powiedzieć przed ruinę budynku, bo na miano
budynku to nie zasługiwało. Gdzie mieszkał Axl? Hah, bardzo dobrze pamiętałam.
Ruszyłam przed siebie wzdłuż ulicy, przyciągając spojrzenia męskiej części
przechodniów. Ignorowałam gwizdy i prostackie zaczepki, przez tyle lat dało się
przywyknąć. Skręciłam kilka razy aż znalazłam się przed Piekiełkiem Guns N’
Roses. Hellhouse – tak nazywali to harley’owcy, którzy mieszkali tam przed
nimi. Oh tak, ich też świetnie pamiętałam. Starałam się nie wywrócić w wysokich
szpilkach na nierównym podjeździe. Nagle zobaczyłam coś, co sprawiło, że
stanęłam jak wryta. Axl na ganku z jakąś blondynką… Piją (uwaga, uwaga)
herbatę. Siedzą w odległości metra od siebie, a Rose patrzy na nią z… Miłością?
Axl i miłość… Jedno wyklucza drugie. Ma
niesamowite fobie, a przy okazji budzi strach… Miłość jest wtedy, gdy nie ma
strachu, strach jest wtedy, gdy nie ma miłości. Tu miłość była… Ale widziałam
też strach. Strach? A może obawę? Przede wszystkim dużo nadziei… A nadzieja
potrafi pomóc na wszystko inne. Nie mogłam tego psuć. Odwróciłam się i czym
prędzej zniknęłam z okolic tej rudery, pozostając niezauważona. Mimowolnie
uśmiechnęłam się pod nosem. Rudy się zakochał… Przecież jedno wyklucza drugie…
Slash:
-
Nigdzie nie idziesz!
Zawzięcie
wyciągałem z walizki wszystko, co brunetka do niej wrzucała. Ta sytuacja
ciągnęła się od kilku godzin i jak dotąd żadne z nas nie zauważyło, że to nie
ma najmniejszego sensu.
-
Idę! Muszę! I zostaw moje rzeczy do kurwy nędzy!
Próbowała
odciągnąć mnie od bagażu, albo bagaż ode mnie, nieistotne... Ważne, że z godnym
politowania skutkiem. Objąłem ją i przytrzymałem na tyle długo, żeby ona
również się uspokoiła i mnie przytuliła.
-
Zostań - wyszeptałem jej do ucha.
Byłem
pewien, że tym razem mnie posłucha... Ale to chyba nie byłaby April.
-
A WŁAŚNIE ŻE POJADĘ!
Wyrwała
mi się, pozbierała ubrania z podłogi i wrzuciła z powrotem do walizki. Zasunęła
zamek i spojrzała na mnie ze łzami w oczach. Dlaczego chciała wyjechać? Źle jej
tu było? Ze mną? Z nami? Wyciągnąłem ręce na wysokość jej bioder. Czekałem, aż
podejdzie. Nie chciałem jej się teraz narzucać. Nic na siłę, byleby była
szczęśliwa. Dziewczyna podeszła do mnie powoli i objęła mnie mocno. Wtuliłem
się w nią, wdychając znajomy zapach… Tak ładnie pachniała… Tak bardzo będzie mi
jej brakować…
-
To nie o to chodzi, że ja mam was dość czy coś – wyszeptała. – Po prostu miałam
się tu wprowadzić tylko dopóki nie znajdę mieszkania, a ja tu ciągle siedzę i
jestem dla was ciężarem… Mam tego po prostu dość.
-
April, pojebało cię? – spojrzałem jej w oczy. – Ty nie jesteś dla nikogo
ciężarem! Wszyscy cię kochamy i chcemy, żebyś była z nami! Poza tym nam
pomagasz w domu, masz pracę, dokładasz się do rachunków… A mieszkanie chociaż
znalazłaś? Czy zaraz Stradlin znajdzie cię w nocy na ulicy, jak będzie dilował?
Zastanów się!
-
Szef Michelle powiedział, że nad sklepem ma wolne mieszkanie. Mogłabym tam
mieszkać, miałabym blisko do pracy, bo Rainbow jest na przeciwko… Za godzinę
muszę tam być, miałam odnieść rzeczy i uzgodnić z nim parę spraw, a wieczorem
poszłabym już do baru.
-
To dzwoń do niego, że rezygnujesz, bo zostajesz z nami i koniec, zrób to dla
mnie… Dla nas… Proszę – ponownie ją przytuliłem. – Bez ciebie nie damy rady,
teraz już nie… Przyzwyczailiśmy się do ciebie, skarbie.
Dziewczyna
westchnęła cicho i poruszyła głową na moim ramieniu. Wiedziałem, że wyciera łzy
w moją koszulę, zawsze tak robiła. Uśmiechnąłem się lekko.
-
Kocham cię, Slash.
-
Też cię kocham, sweet love o’ mine…
Pocałowałem
ją w policzek. Wygrałem, na całe szczęście… Nie wytrzymałbym bez niej. Jest dla
mnie całym światem. A to nie może być tak, że ktoś nagle traci cały swój świat.
To niekrasnoludzkie. Brunetka wspięła się na palce, wczepiając dłonie w moje
włosy i namiętnie mnie pocałowała. Byłem z nią najszczęśliwszy na świecie, miałem
na dzieję, że ona jest ze mną przynajmniej w jednej setnej tak samo szczęśliwa.
Alicia:
Ktoś
potknął się na korytarzu. Odłożyłam książkę i zaśmiałam się po nosem. Jak nie
Duff to kto? Jak nie Duff to McKagan, który właśnie pukał do moich drzwi,
informując, że już raczył przyjść. A spodziewałam się go dopiero za jakąś
godzinę. Myślę, że by się ucieszył, gdybym powitała go w samej bieliźnie, ale
mimo wszystko wypadało się ubrać. Wciągnęłam szybko dżinsy i założyłam czarną
koszulkę z logiem The Rolling Stones. Otworzyłam drzwi mojej kochanej żyrafie.
Zawiesiłam mu się na szyi, a on pochylił się, żeby cmoknąć mnie w policzek.
Kazałam mu usiąść na łóżku, a ja oddaliłam się w poszukiwaniu winyla Sex
Pistols. Znalazłam zgubę i nastawiłam płytę, po czym wróciłam do blondyna i
położyłam się koło niego na łóżku. Obrócił się na bok i uniósł się lekko na
łóżku. Popatrzyłam mu w oczy. Uśmiechnął się delikatnie i odgarnął mi włosy z
twarzy. Podniosłam głowę, żeby delikatnie przygryźć jego wargę. Spojrzał na
mnie zdziwiony, z takim ładnym błyskiem w oku. Wczepił się w moje usta z
zachłannością, której się po nim nie spodziewałam. Oddawałam sumiennie jego
pocałunki, zapominając o tym, że widzę go trzeci raz w życiu. Był dla mnie
bardzo ważny, może nie powinnam była już wtedy, ale… Nie myślałam. Duff całował
moją szyję, błądząc dłońmi po moim brzuchu i udzie. Zapomniałam o całym
świecie. Byłam tylko jego i wtedy… On się ode mnie oderwał. Cmoknął mnie
ostatni raz w usta i położył się obok, obejmując się ramieniem. Puścił mi
oczko. Byłam zaskoczona. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie wykorzystał
sytuacji, on naprawdę tego nie zrobił. Wtuliłam się w niego. To był TEN facet.
Rozmawialiśmy później o wszystkim i o niczym. Tematy praktycznie nam się nie
kończyły. Czułam, że mogę powiedzieć mu o wszystkim. Ufałam mu tak bardzo, że
ledwo to do mnie docierało. Czułam się bezpieczna, kochana… Jak nigdy
wcześniej.
Natalie:
Zamknęłam drzwi za Jimmy’m, po czym wróciłam do salonu i
rzuciłam się na kanapę. Zaczęłam ryczeć jak głupia. Czemu znowu się
pokłóciliśmy? Przecież kurwa miało być tak pięknie! Tyle mi obiecywał… Albo
sama za dużo sobie wyobrażałam…? W końcu to Jimmy Page, marzenie tylu kobiet…
Miałby to wszystko porzucić dla mnie? Z resztą wcale nie jest tak kolorowo, ja…
Ja chcę… Chcę żyć. Tak, chcę żyć, to idealne określenie na to, czego mi
brakuje. Nie mam ochoty całymi godzinami, dniami, nocami rozmyślać nad sensem
istnienia… Ewentualnie czasem gdzieś wyjdziemy, pobędę chwilę piękna u jego
boku, wszyscy będą się zachwycać, jaka piękna z nas para, przez moment będę
szczęśliwa, gdy zobaczę ten błysk w jego oku, pomyślę o szczęściu i wiecznej
radości, która może odtąd trwać… Ty się śmiejesz, a ja w to wierzyłam. Moja
wiara, to wszystko co miałam. Złudne nadzieje, niestety… Wracaliśmy do domu i
było tak jak wcześniej.
Ktoś zapukał do drzwi. Poderwałam się i zaczęłam iść w
kierunku wejścia, gdy uświadomiłam sobie, że jestem w szlafroku, rozczochrana,
bez makijażu, a oczy mam zapewne pokrążone i czerwone od łez… Trudno, nie
miałam czasu się ogarniać, ktoś będzie miał niemiłą niespodziankę. Nie muszę
być zawsze ładna i idealna, kurwa! Związek z Page’m mnie do niczego takiego nie
zobowiązuje przecież! Szarpnęłam za klamkę i spojrzałam na niezapowiedzianego
gościa… O ja pierdole… Popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczyma i szybko mnie
objął. Wtuliłam się w niego i rozkleiłam się na dobre. Wdychałam jego zapach,
który działał na mnie odurzająco i tak… No kurwa podniecająco, nie ukrywajmy.
Od tak dawna go pragnęłam… Niestety widzieliśmy się tylko, gdy byłam z Jimmy’m…
- Co się stało? – spytał głębokim głosem.
- Możemy o tym teraz nie mówić? Na razie nie chcę się
wyżalać, nie potrzebuję w tej chwili wsparcia, tylko…. Zapomnienia –
wyszeptałam, wsuwając mu rękę pod koszulę.
Zamruczał cicho i zrozumiał, o co mi chodzi… Z resztą
musiałby być serio tępy, żeby nie zajarzyć. Tak, czy tak, zatrzasnął drzwi
nogą, jednocześnie namiętnie wpijając się w moje usta. Wplotłam palce w jego
ciemne włosy, zachłannie oddając jego pocałunki. Przycisnął mnie do ściany
ciężarem swojego ciała. Zajęczałam cicho, gdy delikatnie przygryzł moją szyję.
Poczułam jego dłoń na tyłku i zorientowałam się, że delikatnie sugeruje,
żebyśmy przenieśli się na kanapę. Pchnęłam go tam szybko i roześmiałam się,
widząc zaskoczenie w jego oczach, gdy wylądował na plecach. Usiadłam na nim
okrakiem i znów złączyliśmy się w niesamowitym pocałunku. Przygryzłam płatek
jego ucha i uśmiechnęłam się, czując, że się spiął. Nagle znalazłam się pod nim
i nie wiem jakim cudem szlafrok zniknął i miałam na sobie tylko cienką, czarną
halkę. Oczywiście miałam ją tylko chwilę, bo znów pieszcząc moją szyję, co raz
bardziej ją ze mnie zsuwał. Wspominałam, że on sam został w samych bokserkach?
Nie? To wspominam. Też nie wiem, kiedy to się stało. Pieścił moje piersi i
brzuch, a ja dawno nie czułam się tak zajebiście. Dalej… Cóż, chyba domyślacie
się, co było dalej. Nie zaprotestował, gdy wbiłam mu paznokcie w plecy tak
mocno, że aż sama się przestraszyłam, czy nie zrobiłam mu krzywdy. Joe Perry ostatni raz
pocałował mnie w usta, po czym opadł koło mnie, lekko się uśmiechając.
Molly:
- ZBIÓRKA! – wydarłam się oczywiście ja, bo dziewczyny
stwierdziły, że mam najbardziej trudny do zignorowania głos.
Chwilę później wszyscy byli już w salonie i czekali, co
takiego mamy im do powiedzenia. Slash, Axl i Izzy usiedli na kanapie, Steven
wskoczył na oparcie za nimi, a Duff rozłożył się na podłodze. Blue siedziała po
turecko koło telewizora, a April z Michelle stały koło mnie.
- Wyjeżdżamy – zaczęłam, ale nie dane mi było skończyć…
- No nie! April, myślałem, że mamy to już za sobą! – Slash
chwycił się za głowę.
- Wrócimy przecież – westchnęła Jonson.
Pana Hudsona chyba ta odpowiedź zadowoliła, bo ponownie
rozwalił się na kanapie i właśnie zaciągał się fajką. Odchrząknęłam i wyjaśniłam,
że planujemy z dziewczynami wyjechać na kilka dni do domku moich rodziców nad
oceanem. Potrzebujemy trochę odpocząć i spędzić czas w swoim towarzystwie, nie
martwiąc się o nic. Jako że wiemy, jak wyglądało mieszkanie zanim się tam
wprowadziłyśmy, postanowiłyśmy ich trochę przygotować do obowiązków, które na
nich spadną przez ten czas. No ogólnie po prostu chcemy mieć do czego wrócić,
right?
- Zacznijmy od początku… Jak się nazywa to pomieszczenie, w
którym się znajdujemy?
Ręka Stevena wystrzeliła w górę.
- SALOOOOON!
- Pięknie Popcorn – roześmiałam się, widząc jak bardzo jest
z siebie dumny. – Tam w rogu – wskazałam ręką – stoi taki kij z dziwnym czymś
na jednym końcu. To się nazywa MIOTŁA – ja dobrze wiedziałam, że oni wszystko
to wiedzą, no ale wolałam się upewnić, zwłaszcza gdy widziałam minę McKagana. –
Tą oto miotłą trzeba zamiatać podłogę W CAŁYM DOMU. A śmieci potem zebrać do
tego plastikowego czegoś, co stoi koło miotły i wyrzucić w pizdu, jasne? –
upewniłam się. Kiwnęli głowami na znak, że przyjęli to do wiadomości. – Tu jest
stół. Stół ma to do siebie, że fajnie jest, jak go widać, czyli ma nie być
zawalony wszystkim, co tylko możliwe. Rozumiemy się? Okej, to przejdźmy dalej…
Proszę za mną. Tu mamy przedpokój. I tu leżą buty. Te buty mają tu leżeć,
najlepiej poukładane, a nie być na waszych nogach, okej? Duff teraz nie
ściągaj! Ściągniesz potem na świeżym powietrzu, dobra? Chcemy żyć… So, tutaj jest kuchnia. Tu jest zlew, a w
zlewie są naczynia. Te naczynia trzeba myć. Do tego służy ta oto gąbka i tamten
płyn. Później wycieramy to CZYSTĄ ścierką i odkładamy do szafek. Blat nie służy
do zostawiania na nim wszystkiego, co popadnie. Ogólnie rzecz biorąc, ma takie
samo zastosowanie jak stół w salonie. A tu przedmiot dobrze wam znany, czyli lodówka.
Będzie miło, jak będzie się w niej znajdować coś więcej niż tylko alkohol i
resztki pizzy…
- Jak my jemy pizzę, to nie zostają resztki – zauważył
Adler.
- Racja. To ma tu być coś więcej niż alkohol – poprawiłam
się.
- Mogą być resztki pizzy? – spytał Steven.
- Ale przecież mówiłeś… Dobra, nieważne. Chodźmy do
łazienki. Cóż… tu nie będę mieć od was jakichś wielkich wymagań… Po prostu
postarajcie się trafiać i będzie względnie dobrze. Co poza tym… Macie trochę
ubrań, wiec starajcie się je zmieniać częściej, niż jak śmierdzą już aż tak, że
sami nie możecie wytrzymać. Wierzę, że sobie poradzicie – tymi słowami
zakończyłam mój wykład, który i tak pewnie za wiele do ich życia nie wniósł.
Poszłam z powrotem do salonu, usiadłam na podłodze obok Psa
i zaczęłam go drapać za uchem.
Pies:
Ta to jest kochana… Boże, rób mi tak jeszcze… Obróciłem się
i nadstawiłem brzuch, ale ona to zignorowała. Szczeknąłem. Po brzuchu mnie
podrap, no! Zorientowała się, o co mi chodzi i chwilę później ruszałem nogą,
gdy drapała mnie po żebrach… Żyć nie umierać. Chwilę, ona coś mówi… Że słodki
jestem. Hah, no wiem! KOBIETO, NIE TWÓJ GATUNEK, OGARNIJ SIĘ! Wstałem szybko,
otrzepałem się i poszedłem poszukać reszty. Stali w kuchni, a Blue tłumaczyła
im, jak robić takie kanapki, żeby potem nie mieć zatrucia. Na świętego
Franciszka! Przecież nawet ja to potrafię! Najlepiej surowe mięcho, po tym
nigdy nie ma zatrucia! Hartowali by się ci ludzie, a nie… Gotują wszystko,
smażą, pieką… Szkoda gadać! Położyłem się pod drzwiami i zasnąłem, całe Zycie z
idiotami…
_______________
Bardzo proszę o każdy, najmniejszy komentarz. :)