Na początku to wiecie… Nie wytrzymam, kurwa z radości: Jadę
na Slasha do Katuu.! :D :D
A teraz sprawy rozdziału… No mi się średnio podoba… Nie wiem
jak Wam. Mam nadzieję, że chociaż trochę bardziej niż mi.;)
Rozdział dla Shayen –
mojego Miszcza fizyki o wielbłądach i wiedzy o miejscach bytu organizmów.
Twórcy teorii, że mój blog jest sławny <hahahah>. Lepsze, niż teoria, że
Duff nie ma kręgosłupa. Żony Jimmy’ego Page’a i Jacka White’a. Kochanki
w-pizdu-wielu facetów. Z bólem to przyznają, ale zdolniejszej ode mnie, bo
udało jej się dostać do ADJ (Akademii Dla Ninja). I Miszcza Painta oczywiście i
robieniu słitfoci swoich z Kirkiem *_*. Dobra, kończę monolog. Więcej na
priv..;x Chciałam Ci zadedykować R16, bo tam jesteś, ale jednak łap ten.;D Kocham
Cię i przypominam o moi sobotnim ślubie ze Snake’iem.<33
I dziękuję bardzo Adusi za list miłosny i gumę do żucia dla
S________ .xD Teraz to ja naprawdę muszę spierdzielać do Krakowa.x) No i
oczywiście za pomysł na zaproszenie B___________ na piżama party, ale chyba
jednak wolę go zaprosić na bezpiżama party. If You know what I mean..:D <3
Dziękuję też oczywiście mojej AxloMichelle, która jest tak
dziwna, że kłóci się sama ze sobą. To dzięki Tobie publikuję ten rozdział już
dzisiaj, bo groziłaś wpierdolem. Kocham Cię, Siostra.;*
I muszę z przykrością stwierdzić, że w sobotę jadę na stypę,
a później wyjeżdżam i będę dopiero koło przyszłego piątku… Więc mnie przez te
dni nie będzie. Ewentualnie coś przeczytam na telefonie, żeby nie mieć za
dużych zaległości. Ale nie wiem, kiedy wrzuce następny rozdział… Niby mam już
trochę napisane, ale… No nie wiem..;P
Przepraszam za błędy, ale nie miałam siły sprawdzić...
A teraz bez zbędnych przedłużeń: zapraszam do czytania tego
badziewia. Enjoy. :3
Molly:
Siedziałam w salonie z April i
Michelle, gadając o pierdołach. Wiecie jak to jest. Rozmawia się wtedy o
wszystkim i o niczym. Nagle na dół zszedł zadowolony z czegoś mój przyszły mąż.
Dobra, nie przesadzajmy. Po prostu przyszedł do nas Izzy, jak zawsze z pokerową
twarzą. Jednak kąciki jego ust prawie niezauważalnie się unosiły, co próbował
ukryć, ale nie ze mną te numery. Ma jakiś genialny plan i chce się ze mną nim
podzielić. Uśmiechnęłam się lekko. Przykucnął obok mnie i zaczął szeptać mi na
ucho. Poczułam przyjemne ciarki na plecach, jak zawsze gdy był w pobliżu.
- Pani dalej chce się nauczyć
jeździć na desce? - wymruczał.
- Jeżeli pan w dalszym ciągu chce
mnie nauczyć, to oczywiście – odparłam.
- W takim razie niech się pani
zbiera, bo zaraz wychodzimy – wyszczerzył zęby.
Cmoknęłam go przelotnie w usta,
po czym pobiegłam poszukać trampek w jego pokoju. Na obcasach chyba nie będę
jeździć, nie? Chociaż w sumie… Nie, chcę jeszcze trochę pożyć. Usiadłam na
łóżku, żeby ubrać szare trampki z ćwiekami nad kostkę. Zeszłam ponownie na dół,
a tam… Czekała na mnie niespodzianka. Stradlin spojrzał na mnie przepraszająco
i rozłożył ręce z bezradności. Na spacer z nami zbierali się wszyscy. WSZYSCY.
Okazało się, że Stevie „zupełnie przypadkiem” usłyszał, że gdzieś się wybieramy
i postanowił zrobić wypad grupowy. No świetnie. Stwierdziłam jednak, że to nie
zepsuje mi zajebistego dnia. I tak będzie fajnie, prawda? Mrugnęłam do
Izzy’ego, szczerząc zęby.
Rozejrzałam się po ludziach.
Michelle i April zakładały rolki. Duff chyba wybierał się na rower. Seriously?
Zabije się, jak nic. Nie żebym w niego nie wierzyła, no ale błagam was. Steven
miał jeździć na desce. Ubrał kask nawet. Co prawda taki z przyczepionymi
pojemnikami na napoje, ale zawsze kask. Slash był już gotowy na swojego BMX’a,
Axl chyba na rower… Będzie ciekawie, nie
ma co.
Miałam rację. Duff na pierwszym
zakręcie zaliczył glebę, próbując wyminąć jakiegoś psa. Obdarł sobie kolanko,
to straszne, kochanie. Idź do szpitala, bo w ciągu 5 sekund się wykrwawisz i
umrzesz. A najlepsze jest to, że panikował, jakby naprawdę tak miało być.
Trzeba było się nie wypierdalać. No ale cóż… Niech żyje gracja! Izzy uznał, że
na razie trzeba mnie przyzwyczaić do deski i póki co po prostu stałam, a on
szedł obok mnie i lekko mnie pchał. W sumie mi się podobało, jak na razie jest
świetnie. Slash miał już za sobą próbę wyjazdu po schodach, która skończyła się
zderzeniem, że tak powiem czołowym z bardzo miłą staruszką, która wyzwała go od
chuliganów [Tak, Adko. Pewnie nawet to słowo uznasz za swoje. Chcesz prawa
autorskie.? xD Dop. Aut.] i wkrótce mulat musiał uciekać gdzie pieprz rośnie,
żeby nie oberwać pokaźną i wyglądającą na ciężką torebką po głowie. Axl w miarę
spokojnie jechał rowerem, a za nim sunęły Michelle i April. Widać, że nie
pierwszy raz były na rolkach. Steven też nieźle popierdzielił na tej swojej
deseczce. Ogólnie rzecz biorąc, to nie wiedziałam, że oni są zdolni do czegoś
takiego.
- Slash, a pamiętasz jak się
poznaliśmy? – zapytał nagle Stevie, oczywiście z zaciszem na twarzy.
- Pamiętam, ciężko zapomnieć –
odparł Hudson ze śmiechem.
Zapadła pełna oczekiwania cisza.
Byłam ciekawa, jak się poznali. Skoro już zaczęli temat, to mogli by go
skończyć. Jednak wyglądało na to, że żaden z nich nie chciał opowiadać bez
proszenia. Ja pierdzielę… Gorzej niż dzieci.
- No jak się poznaliście? –
jęknęłam w końcu.
Tylko na to czekali. Chwilę
kłócili się, który z nich ma opowiadać. Ostatecznie opowieść podjął Steven. Już
się ciekawie zapowiada.
- Miałem chyba… Ile ja mogłem
mieć lat Slash? 18?
- Nie, no co ty… Miałeś z 23 –
stwierdził Saul z miną mędrca.
- Ale… Ja teraz mam 23. Mam 23,
prawda? – upewnił się. Strzeliłam facepalma. – No to powiedzmy, że miałem 19
lat. Jechałem sobie na deskorolce, tak jak teraz, tylko że trochę bardziej
niezdarnie – tu zademonstrował, co to znaczy ‘trochę bardziej niezdarnie’. – No
i w pewnym momencie tak rypnąłem na dupsko, że wooohoho – tu zademonstrował,
jak rypnął na dupsko. – I Slash do mnie podbiegł, spytał czy wszystko jest w
porządku i pomógł mi wstać. Tadaaa – pojechał kawałek, rozkładając ręce. –
Wielka przyjaźń – mrugnął do mnie.
Piękna historia. Jeszcze
zobrazowana, no super. Ale serio – nieźle się ubawiłam, oglądając Adlera. Taki
pocieszny człowiek. Od razu mam zaciesz na twarzy, gdy go widzę, a jak zacznie
coś mówić, to da się umrzeć ze śmiechu.
- KURWA MAĆ!
Nie wiem, kiedy to się stało, ale
Axl leżał na ziemi i trzymał się za nos. Rower leżał trochę połamany kilka
metrów dalej. Koło Axla stał… Słup. I wszystko jasne. Michelle podjechała do
niego i pomogła mu się pozbierać. Spojrzała na twarz wokalisty i stwierdziła,
że będzie żył. Całe szczęście, bo gdzie
oni by znaleźli drugą taką skrzeczącą wiewiórę? Na dodatek seksowną. Molly,
Kuźwa, co ty gadasz? Axl nie jest seksowny! No dobra jest, nawet bardzo. Ale i
tak współczuję Chelle, że chce się z nim związać. Jakoś nie widzę Rose’a w poważnym związku, a Michie chyba tego od
niego oczekuje. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Jedno jest pewne – lekko im się
żyć nie będzie.
- Przysięgam, że on tu kurwa
wcześniej nie stał! – wyjaśnił nam Rudy.
- Jaasne. Teraz wyrósł, bo chciał
ci zrobić na złość, nie? – rzuciłam z sarkazmem, stając na ziemi. Izzy mnie
podtrzymał, bo się zachwiałam. Podziękowałam mu spojrzeniem.
- No może nie specjalnie… Ale
serio, nie widziałem go! – zawzięcie gestykulował. Odchyliłam się do tyłu, bo
oberwałabym jego ręką.
- Spraw sobie okulary –
zasugerowałam, wywracając oczami.
Chyba zaczął się nad tym
zastanawiać, bo mi nie odpowiedział, tylko kiwał głową w zadumie. Odwróciłam
się do Stradlina. Patrzył na mnie tymi swoimi brązowymi patrzałkami. Kocham to
spojrzenie, nigdy mi się nie znudzi. Przechyliłam głowę lekko na bok. Zawsze
tak robiłam, gdy ktoś na mnie intensywnie patrzył. Odgarnął mi włosy za ucho, po
czym przejechał palcami po mojej szyi. Przeszedł Mie przyjemny dreszcz. Nie
wiem, jak on to robi. Jesteśmy ze sobą już kilka miesięcy, nie raz uprawialiśmy
seks, a w dalszym ciągu jego najdrobniejszy dotyk zalewa mnie falą rozkoszy.
- To co? Gotowa sama stanąć na
desce? – błysnął zębami.
Steven:
Gdzie oni są? Człowiek się na
chwilę zatrzyma, żeby zawiązać sznurówkę, a tych już wsysło. I nigdzie ich nie
widać! No świetnie. Co ja teraz zrobię? Pozakręcałem tak, że nawet sam nie wiem
gdzie jestem. Mówiłem, żebyśmy jeździli po ulicach, ale nieeee, bo tam są
ludzie, musimy iść do parku. I właśnie się w tym parku zgubiłem. Na ulicach, to
chociaż są nazwy napisane, jakieś znajome kluby, zawsze można kogoś zapytać o
drogę. A tu? Wszędzie drzewa i ani żywej duszy. A wiecie, co jest najgorsze? Że
nie mam przy sobie ani grama zajebistych substancji, bo stwierdziłem, że nie
będą mi potrzebne. I czym ja teraz zabiję czas? Będę oczekiwał w nudzie na
śmierć z głodu, czy pragnienia? W sumie, to mógłbym jeść robaki i wysysać wodę
z liści. Może czasem spadnie deszcz, to się umyję… Chyba nie miałem aż tak źle, jak myślałem na
początku. Da się przeżyć. Może za kilka miesięcy ktoś tutaj przyjdzie i pokarze
mi drogę do domu? A potem zaczną się wywiady, sesję i będę sławny! To jest
pomysł! Podzielę się później sławą w zespole i będziemy znani na całym świecie…
Nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy. Przecież nic nie ćpałem. A może bez
ćpania mój chory umysł nie funkcjonuje poprawnie? Myślałem pozytywnie i to
zawsze. Ale sława na cały
Wstałem z ławki, na której
wcześniej siedziałem. Będzie służyć mi za łóżko. Stanąłem na desce i zacząłem
jeździć tam i z powrotem. Coś przecież muszę robić, bo się zasiedzę i co wtedy?
Strasznie by było. Po pół godziny tak mi się nudziło, że tańczyłem, przy okazji
jeżdżąc i śpiewając na całe gardło. No co? Nudziło mi się, a i tak nikt mnie
nie słyszał. A nawet jeśli, to zaraz by uciekł, bo mnie nie da się długo
słuchać, wierzcie mi. I nagle JEBUDUP! Coś mi podcięło nogi, leciałem do góry
nogami, chyba zrobiłem salto z półśrubą, coś niebieskiego mignęło mi przed
oczami, a później już tylko uderzenie o beton.
Podniosłem się powoli do pozycji
siedzącej, rozmasowując głowę. Ale będę miał siniaka… Rozejrzałem się i
zobaczyłem… Człowieka! Jestem uratowany. Zaraz, zaraz… I to jakiego człowieka!
Drobna dziewczyna z niebieskimi włosami, przewiązanymi czarną bandanką.
Odgarnęła grzywkę za ucho i spojrzała na mnie przeuroczym spojrzeniem.
- Cześć, Blue jestem –
uśmiechnęła się.
Paul:
Modliłem się, żeby tym razem
również wszystko poszło gładko. Tak, trochę niebezpieczny zawód sobie wybrałem.
Ale dobrze płatny. Poza tym kocham adrenalinę, a jej mi w tej branży nie
brakowało. Miałem właśnie przejechać przez granicę, dzielącą Stany i Meksyk.
Nie spodziewałem się żadnych komplikacji. Strażnicy już mnie kojarzyli i
przepuszczali bez problemu. Jakież było moje pieprzone zdziwienie, gdy kazali
mi wysiąść z wozu. Z kamienną twarzą posłusznie opuściłem samochód. Uspokajałem
sam siebie w myślach. Przecież nic nie znajdą. Towar był dość dobrze ukryty…
Może inaczej. Nie był ukryty szczególnie dobrze, ale ci dwaj na pewno nic nie
znajdą. Nie sprawiali wrażenia istot potrafiących myśleć. I rzeczywiście. Po
kilkudziesięciu minutach zaprzestali swoich działań ze zrezygnowaniem na
twarzach. Niezauważalnie odetchnąłem z ulgą. Wolnym krokiem zacząłem podchodzić
do wozu.
- Pan jeszcze chwilę poczeka –
odezwał się grubszy. Zakląłem pod nosem i znieruchomiałem. – Mick, wezwij
jeszcze Nathana z psami – polecił temu mniej rozumnemu. I pomyśleć, że taki
przygłup kaleczy imię szanownego Jaggera.
Uspokoiłem się trochę i ze
sztucznym uśmiechem na ustach odwróciłem się w ich stronę.
- Panowie, tracicie tylko cenny
czas. I wasz, i mój – powiedziałem spokojnie, ściągając ciemne okulary i rozkładając
ręce.
- Pan jeszcze chwilę poczeka –
powtórzył z naciskiem gruby.
Usiadłem na krawężniku
zrezygnowany. Starałem się nie ukazywać emocji, które mną targały. Psy na pewno
coś wywęszą. A jak wpadnę, to wyląduję w pierdlu na co najmniej pięć latek. A to
nie to samo, co odsiadywanie 24 godzin za kratkami na komisariacie, za
awanturowanie się. Nie. Tam jest istna szkoła przetrwania, kurwa. Wiem, bo mój
brat siedzi tam od kilku lat. Zanim wyrobił sobie jako taką reputację, został
kilka razy zgwałcony i kilkanaście dość poważnie pobity. Nie potrafiłem uczyć
się na cudzych błędach i w tamtej chwili przeklinałem się za to. Jeśli jakimś
cudem uda mi się wyjść z tego cało – skończę z tym. Naprawdę. Nie będę więcej
szmuglował. Kiedy tak rozmyślałam, przyszedł gość w mundurze z dwoma owczarkami
niemieckimi. On zdecydowanie wyglądał na bardziej inteligentnego, niż ci dwaj,
którzy teraz byli dumni nie wiadomo z czego i udawali, że są w chuj ważni.
Siedziałem tam, jak skończony idiota. Ale co miałem zrobić? Gdybym chciał
uciekać, zaraz by mnie złapali. Pozostało mi tylko mieć złudną nadzieję, że psy
nic nie znajdą. Złudną, fałszywą nadzieję. Już po chwili jeden zaczął szczekać
i rozszarpał siedzenie. Miałem przejebane, delikatnie mówiąc. Skuli mnie,
wywieźli cholera wie gdzie. Miałem już wszystko gdzieś. Oglądałem całą sytuację
jak przez mgłę. Nie wykręcę się, nie ma szans.
- No, no, no. 15 kg kokainy. Nie
ładnie, panie Holmes, nie ładnie – zacmokał facet w mundurze.
Milczałem. Nie chciałem się
bardziej pogrążać. Cieszyłem się tylko, że nie mam żony, dzieci, ani nikogo,
kto by za mną tęsknił. Może trochę głupie to było z mojej strony, ale czułem
swego rodzaju ulgę. Teraz musiałem się tylko pilnować, żeby nikogo nie wsypać.
Gdybym przypadkiem coś powiedział, to chyba wolałbym dostać dożywocie, bo po
wyjściu byłbym w jeszcze gorszej sytuacji, niż możecie to sobie wyobrazić.
Przesłuchanie. Prawnik. Rozmowa. Sąd. Droga. Więzienie. Telefon. Cela. Ciągle
wrogie spojrzenia. To tylko 5 lat… Tylko 5 lat… 5 lat…
Slash:
- April! Mamy mały problem! –
zawołałem do brunetki, siedzącej po drugiej stronie pokoju.
- Jaki znowu problem? – zapytała
zrezygnowana, spoglądając w moją stronę.
- Zgubiłem Clyde’a – powiedziałem
przejęty.
- CO?! – zerwała się na równe
nogi.
Zachowywała się, jakby to była
moja wina. A przecież nie była moja. Po prostu na chwilę spuściłem go z oka, a
ten cwaniaczek zaraz to wykorzystał. Dobrze, że Axla nie było w domu, bo by
mnie chyba zabił na miejscu. Stwierdził, że mu się obraz rozmazuje i jak chce
coś zobaczyć to musi sobie zoomować, więc poszedł do okulisty. Ale nie
odbiegajmy od tematu. Gdzie wcięło mojego ukochanego dusicielka? Gdybym był
wężem, to gdzie bym się schował? Nie, to bez sensu. Gdybym był wężem, to bym
się nie chował, tylko siedział w dobrze widocznym miejscu, żeby inni mogli
podziwiać moje piękno. No to jak ja mam go niby znaleźć? Usiadłem zdołowany pod
ścianą. Już nigdy go nie znajdę! Cały dom przeszukałem i co? Nie ma go!
Nigdzie! Dobra, Slash, nie załamuj mi się tu. Kupisz sobie nowego węża… Nie. To
już nie będzie Clyde. Co ja zrobię bez niego? Taki piękny był… Jestem
kompletnie nieodpowiedzialny. Użalałem się nad sobą w myślach. Nagle poczułem
czyjąś rękę na ramieniu. Mogła należeć tylko do jednej osoby.
- Spokojnie, kochanie. Znajdziemy
go – uspokoiła mnie.
Spojrzałem na nią. Była piękna.
Uśmiechała się do mnie, a ten uśmiech sprawiał, że od razu mi się cieplej
robiło. Patrzyła na mnie z troską. Miała zaszklone oczy – w tym wypadku przez
łzy. Martwiła się o mnie. Chyba ją… Nie, Slash. O czym ty myślisz? Nie znasz
takiego słowa jak miłość. Miłość nie wprowadza niczego dobrego. Ona tylko rani.
Pozostawia po sobie pustkę, której za cholerę nie da się wypełnić. A kogo, jak
kogo, ale April to ja krzywdzić nie chciałem. Chwyciła mnie za rękę i zaczęła
ciągnąć w stronę drzwi. Spojrzałem na nią zaskoczony.
- No chodź. Zobaczymy jeszcze na
zewnątrz. Może Axl go ZUPEŁNIE PRZYPADKIEM wypuścił, gdy wychodził – puściła do
mnie oczko.
W sumie całkiem możliwe. Nie
robiłem sobie jednak nadziei. Bardziej by bolało, gdybym jednak go nie znalazł.
Wyszliśmy przed dom. Słońce na chwilę mnie oślepiło, ale w dość krótkim czasie
moje oczy przyzwyczaiły się do intensywnego światła. Rozejrzałem się dookoła.
Nic. Już miałem wracać do środka, rzuciłem jeszcze okiem na ‘ogródek’
Stradlina, a tam jak gdyby nigdy nic, w słoneczku wygrzewa się… Nie, nie naga
kobieta. A szkoda. Chociaż gdy tak patrzę na April, to przestaję mieć ochotę na
dziwki. Ooo… Taka naga April. Tyle, że nie w ogródku Stradlina – to psuje cały
efekt. Nie, żeby chodziło mi tylko o seks. Bo właśnie nie chodzi i to jest dość
dziwne, tyle wam powiem. Ale nie o tym, nie o tym.
- Clyde! – krzyknąłem,
podbiegając do gada. Wziąłem go do ręki i podniosłem na wysokość twarzy. –
Spróbuj jeszcze raz mi tak spierdolić, to nie wiem, co ci zrobię. Ale nie… No
czekaj. Nie obrażaj mi się tu! Patrz na
mnie, jak do ciebie mówię! No… Masz siedzieć ładnie w akwarium. To znaczy
terrarium, czy chuj wie gdzie. Ale mam wiedzieć, gdzie jesteś, jasne? No ja
myślę.
Pewnie pomyśleliście, że jestem
dziwny, ale nie – on to wszystko dobrze zrozumiał, wierzcie mi. Tylko zgrywa
niedorozwiniętego. Wróciłem z nim do domu i odstawiłem go do szklanego
pojemnika. Rzuciłem mu tam jeszcze jakiegoś gryzonia, bo wyglądał na głodnego.
Tak skoro mowa o jedzeniu, to bym coś zjadł…
Axl:
Jebany okulista. Że niby ja mam
nosić okulary? Jeszcze takie pedalskie mi dał, no koniec świata. Jak ja się w
tym ludziom pokażę? No w sumie to już się pokazuję, bo nie wziąłem samochodu i
muszę teraz zasuwać na piechotę. I patrzą się na mnie, jak na skończonego
idiotę. Tak, przyzwyczajajcie się. Axl Rose, bóg seksu, gwiazda rocka,
ulubieniec policji, itp., itd. wygląda jak niedorobiony kujon. A wszystko przez
kochanego okulistę. No bo to, że nic nie widzę, to jeszcze nie oznacza, że mam
nosić okulary, nie? Jakoś żyłem bez nich te 24 lata, to następne kilka też mogę
pożyć. Ale nieee… Dla pana te pedalskie szkiełka proszę! No dobra, trochę
lepiej widzę. Ale za jaką cenę, ja się kurwa pytam? Nie dość, że wyglądam jak kretyn,
to jeszcze jestem bardziej wybredny, jeśli chodzi o kobiety. Bo teraz połowa z
tych seksownych jest brzydka jak nie powiem co! Dobra, Axl, skończ. Masz
Michelle, nie zdradzasz jej. No chyba, że w trasie. W trasie się nie liczy.
Otworzyłem drzwi Hellhouse’u
najciszej, jak mogłem. Wiem, niepodobne to do mnie, ale nie chciałem zwracać na
siebie uwagi. Kuźwa, Axl! Co się z tobą dzieje do cholery?! No pomijając fakt,
że przez te bryle zrobiłem się jakiś nieaxlowaty, to jeszcze z mojej zabawy w
ninje gówno wyszło, bo jakiś idiota zostawił Martensa na przejściu. A raczej
idiotka, bo w tym domu tylko April ma martensy. Potknąłem się o niego i
wywinąłem epickiego orła, lądując dwa metry dalej na ryju. Nobla mi za to.
Na szczęście mój popisowy numer
widziała tylko Jonson ze Slashem. Siedzieli na kanapie i próbowali stłumić
jakoś śmiech. Udawali, że kaszlą, ale nie ze mną te numery. Zioła nie czułem, a
na chorych to oni nie wyglądali. Pewnie. Brechtajcie się z mojego nieszczęścia.
Wszystko przez twój cholerny but, Jonson! Odwdzięczę ci się kiedyś, nie bój
nic. Wstałem z podłogi i zacząłem się otrzepywać. W końcu zarzuciłem grzywą i
dumnie wszedłem do salonu. I właśnie w tamtym momencie Hudsonowie z
niedowierzeniem spojrzeli na moją boską twarz, po czym ryknęli takim śmiechem,
że chyba pół Sunset usłyszało. Zaraz jednak doprowadzili się do porządku i
chyba zrobiło się im głupio.
- Nie moja kurwa wina, że mam
słaby wzrok, nie? I nie moja, że muszę nosić pedalskie okularki, tak? –
wygarnąłem im.
- Wiemy, Axl. Sorry wielkie,
serio. Tak nas z zaskoczenia wziąłeś i to dla tego – wyjaśniła skruszona April,
a Saul tylko kiwał głową.
Usiadłem niewzruszony na stołku.
Jonson chyba chciała mi jakoś zrekompensować swoje poprzednie zachowanie, bo
podeszła do mnie od tyłu, zarzuciła ramiona wokół szyi i wtuliła się w moje
plecy. Wymamrotała ciche: „Przepraszam”. Delikatnie przytrzymałem chwilę ręką
jej dłonie, co miało oznaczać, że ten jeden grzech został jej odpuszczony. Cóż…
Jeśli noszenie okularów oznacza, że wszyscy nagle są dla mnie mili, to chyba
mogę je jeszcze trochę ponosić. April uśmiechnęła się do mnie i wróciła do
Slasha.
- Wy to macie zajebiste życie –
powiedziałem do nich. Spojrzeli na mnie z miną pt. WTF? – No wiecie… Cały dzień
nic nie robić, tylko leżeć na tej kanapie i popijać browca. To jest coś –
rozmarzyłem się.
- Ja bardzo przepraszam –
brunetka usiadła gwałtownie. – Dzisiaj chyba dwie godziny szukaliśmy Clyde’a,
bo KTOŚ go wypuścił. A od czasu do czasu przejdziemy się do monopolowego na
rogu, ewentualnie do baru – zawzięcie gestykulowała. Pewnie nie podobała jej
się myśl, że kapcanieje.
- A tego Clyde’a to znaleźliście?
– zaciekawiłem się, upijając wcześniej łyk piwa.
- Tak, znaleźliśmy. Właśnie trawi
– poinformował mnie Slash. Zakląłem pod nosem. Już myślałem, że się go pozbędę
na dobre.
- Dzięki, stary, ale mogłem żyć
bez tej ostatniej informacji – rzuciłem, wstając. – Jakby mnie ktoś szukał, to
mnie nie ma. Chyba, że Michelle. Dla niej jestem na górze – powiedziałem,
wychodząc po schodach.
Izzy:
Zaraz im szczęki opadną do samego
piekła, o tak. Nie wierzyli we mnie, a teraz ja jestem zajebistym malarzem. Co
prawda sam w to nie mogę uwierzyć, ale to mało istotne. Bo ważne jest to, czego
przed chwilą dokonałem! Sprzedałem moje arcydzieło. Dzieło mojego życia, które
zacząłem robić wczoraj, a kończyłem dzisiaj rano… Wczesnym popołudniem. No ja
to wiedziałem, że mam dar. Ale że aż taki? Nie przypuszczałbym, ale jednak.
Szedłem sobie dumny, skąpaną w
słońcu ulicą. Tak, tu w Los Angeles słońce często świeci. Ale deszcz też czasem
pada, U know? Doszedłem w końcu pod dom. W drzwiach wyminąłem jakąś dziewczynę.
Tyko co ona tu… Przecież jej nie znam. Jakaś nowa? I dziewczyny ją tu wpuściły?
Aaa… To ta, co na nią Popcorn wpadł na spacerze. To zmienia postać rzeczy.
Uśmiechnęła się do mnie, ogarniając włosy za ucho i spuszczając wzrok.
Odwzajemniłem uśmiech. Słodko wyglądała, tak niewinnie. Na pewno nie na te
swoje 19 lat. Chociaż w sumie… Dobra, whatever i jedziesz dalej.
Wszedłem do salonu, gdzie wszyscy
siedzieli na wieczornej popijawie. . No magia normalnie – zawsze jak chcę coś
oznajmić, to siedzą w jednym pomieszczeniu. Ale to dobrze dla mnie, bo nie
muszę ich szukać. Tylko Rose gdzieś przepadł, ale brak jego obecności jakoś
przeboleję. Powie się mu później. Tym razem od razu zwrócili na mnie wzrok. Aż
tak po mnie widać, że chcę coś powiedzieć? Oo.. Stevie już coś brał, oby nic
mojego. Nie wiedziałem, od czego zacząć, więc rzuciłem prosto z mostu.
- Wracam z aukcji. Sprzedali mój
obraz za 10 000 $.
I w tym momencie zapadła grobowa
cisza. Fajki powypadały im z otwartych gęb na podłogę. No szlag by to trafił!
Tyle ją szorowałem pod czujnym okiem Molly. McKagan się zakrztusił, a Steven z
uśmiechem klepał go po plecach.
- Chyba sobie jaja robisz –
odezwał się w końcu Duff.
- No chyba nie – rzuciłem. Dalej
we mnie nie wierzą.
Molly podeszła i przytuliła się
do mnie. Ona jedna jedyna wie, czego potrzebuję. McKagan dziwnie na nas
spojrzał, tak jakoś pomarkotniał. Czy ja o czymś nie wiem? Stradlina będziecie
w chuja robić? Nie ma tak. Ale o tym pogadam z nią później, bo teraz jest na to
zbyt zajebista chwila. Chwila triumfu.
- Ja to od początku wiedziałam,
że ci się uda – wymruczała mi do ucha.
Nie wiedziałem czy to prawda, czy
nie. Bez różnicy. Ważne, że pierwsza w ogóle zrobiła coś sensownego. Przygryzła
lekko płatek mojego ucha, a mój kolega zaczął budzić się do życia. Nie przy
ludziach, Molly, nie przy ludziach. Cmoknąłem ją w policzek i odsunąłem trochę
od siebie. Chyba zrozumiała, o co mi chodzi, bo zaśmiała się pod nosem, po czym
puściła do mnie oko. O matko i córko… Ale ja kocham tą kobietę. Nawet mi się to
w głowie nie mieści.
- Trzeba to opić – obudził się w
końcu Slash. Dobrze gada, polać mu. – Ale wiesz… Pierwszą wypłatę trzeba
przepić, więc ty stawiasz, Stradlin – wyszczerzył się do mnie.
Michelle:
Spakowałam torebkę i po cichu
wyszłam z domu. Nie chciałam iść. No jasne, że nie. Nie jestem pojebana, żeby
pozowanie w samej bieliźnie przed tym grubasem
dawało mi satysfakcję. Jednakże przytłaczało mnie to, że zwaliłam się im
wszystkim na głowę i nawet nie mam z czego dołożyć się do rachunków.
Niewielkich, bo niewielkich, ale jednak rachunków. Czułam się jak jakiś totalny
darmozjad i dlatego zdecydowałam się na tą sesję. Bo co innego mogłam zrobić?
Śpiewam, okej. Tylko że co z tego, skoro wszystkie kluby już opanowały jakieś
kapele, tak? Coś mi się nie widziało wejść na przykład do Whiskey a Go Go,
stanąć przed Motley Crue i kazać im spieprzać, bo teraz ja gram. Ewentualnie
mogłabym też tańczyć na rurze, ale jakoś już wolałam zrobić tą sesję.
Przystanęłam na chwilę na
skrzyżowaniu. Chciałam wyciągnąć z kieszeni karteczkę z adresem, ale moja ręka
natrafiła na dobrze mi znane kartonowe opakowanie. Odpaliłam szybko papierosa.
Wydychając siwy dym, mogłam w końcu skupić się na wspomnianej wcześniej
karteczce. Hmmm… Wydawało mi się, że powinnam iść w lewo, więc tak też
zrobiłam.
Mój zmysł orientacji w terenie
mnie nie zawiódł i kilka minut później wchodziłam do apartament owca. Ludzie
dziwnie się na mnie patrzyli. No tak… Co tutaj robi ktoś na moim poziomie? Prychnęłam.
Wydaje wam się, że jesteście lepi. I tu się mylicie, moi niekochani. Pieniądze
nie sprawiają, że jesteście lepsi. One was tylko otumaniają, odmóżdżają, czy co
tam jeszcze. Jak zwał, tak zwał. Istotny jest sam fakt. Nie uważam się za
lepszą, nie jestem tego typu człowiekiem. Według mnie jesteśmy równi, ale
pewnie bogaci mają inne zdanie na ten temat. Wyjechałam windą na dziewiąte
piętro, po czym pewnie zapukałam do drzwi, oznaczonych złotą 23-ką. Otworzył mi
40-letni, tłusty facet. Zdobyłam się na wymuszony uśmiech. Przesunął się, żeby
mnie wpuścić, ale gdy zaczęłam wchodzić, rozmyślił się i zagrodził mi drogę.
Odbiłam się od jego brzucha i wylądowałam na podłodze. Popatrzyłam na niego
morderczym spojrzeniem, a ten tylko wyszczerzył zęby przepraszająco.
- Wybacz, ale mam pewien pomysł.
Daj mi kilka minut. Pójdziemy na sesję w teren – powiedział szybko, po czym
zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
Wywróciłam oczyma. Powoli
podniosłam się z podłogi i zaczęłam badać szkody. Kończyny całe. Ogólnie chyba
jestem cała. Ubranie i torebka też przeżyły. Rozmasowałam trochę obolały tyłek.
Przeniosłam ciężar ciał na prawą nogę i syknęłam, mrużąc oczy. Ból promieniował
od biodra na całą nogę. Ale będę miała siniaka, ja pierdolę… Zaklęłam pod
nosem.
Chwilę później drzwi ponownie się
otworzyły. Powstrzymałam gwałtowny wybuch śmiechu na widok fotografa. Wyglądał
jak taki stereotypowy turysta, macie ten obrazek? Koszula z krótkim rękawem w
palmy, kwieciste krótkie spodenki, tenisówki, białe skarpetki do kolan,
kapelusz na głowie i aparat w ręce. Obrzucił mnie tylko szybko spojrzeniem i
kazał iść za sobą. Wzruszyłam ramionami i poszłam. Po wyjściu z apartament owca
zapaliłam kolejnego papierosa. Ostatnio przez humorki Axla coraz więcej palę.
Ale co ja poradzę na to, że mi na nim zależy? Tak, przyznaję to. Nienawidzę się
za to, ale zależy mi na nim. Chciałabym iść w pizdu i go zostawić, ale nie
potrafię. Nie potrafię zostawić go samemu sobie. Poza tym nie zniosłabym myśli,
że mógłby mieć inną. A nie jedna o tym marzy. Michelle, Michelle, Michelle… Ty
to zawsze masz jednocześnie szczęście i pecha.
Pół godziny później mieliśmy już
za sobą przedzieranie się przez jakieś krzaki. Dobrze, że fotograf szedł
przodem, to przynajmniej torował mi drogę. Chyba byliśmy na miejscu, bo zaczął
ustawiać coś w aparacie. Rozejrzałam się i aż otworzyłam usta z zachwytu.
Wodospad, skały, zieleń, dużo zieleni.
- Skąd do cholery takie miejsce w
LA? – zapytałam zaskoczona.
- To? – skinęłam głową. Nie wiem
po co, bo był skupiony na wymienianiu obiektywu, więc i tak na mnie nie
patrzył. – To działka mojego kolegi. Jest miliarderem i sprawił tu sobie taką
małą oazę. Teren ogrodzony, widziałaś? – Faktycznie, przechodziliśmy przez
furtkę. – Pozwala mi tu robić sesję, żebym nie musiał daleko jeździć – skończył
majstrować przy sprzęcie i uśmiechnął się do mnie. – Gotowa?
Skinęłam głową. Ściągnęłam kurtkę
i sukienkę. Byłam na to wcześniej przygotowana, ten facet robił mi już kiedyś
kilka sesji, jeszcze w Seattle. Można powiedzieć, że ‘stary znajomy’. W sumie powinnam
mu być wdzięczna. Miał dobre kontakty i w pewnym sensie mnie wypromował. Gdyby
nie on, to nie wiem, co bym zrobiła. Na sesjach z nim zawsze dobrze zarabiałam,
bo zdjęcia szły do magazynów, czasem na okładki. Z koncertów też jest kasa, ale
nie aż taka. Zostałam w samej bieliźnie i poprawiłam włosy.
- To co, Bert? Jakaś koncepcja? –
spytałam z uśmiechem. Zdążyłam się już rozluźnić.
- Idź na żywioł, Michie. Masz
pole do popisu – mrugnął do mnie.
Podziękowałam mu w duchu. To
chociaż dawało mi odrobinę poczucia wolności. Zamknęłam na chwilę oczy, wzięłam
kilka głębszych oddechów. Na świat nie patrzyła już Michelle-outsiderka. Teraz
byłam moją drugą, dziką wersją. To wcielenie przybierałam w różnych sytuacjach.
Na imprezach, koncertach, w momentach, gdy robiłam coś wbrew sobie i… No cóż, w
łóżku. Zaczęłam śmieć się sama z siebie. Zarzuciłam włosami. Drugs, sex and
rock n’ roll, tak? I poszłam na żywioł.
***
Weszłam do Hellhouse’u.
Pomachałam do April, siedzącej w salonie, ściągnęłam buty i wyszłam na górę.
Otworzyłam drzwi do pokoju Axla, a tam siedział na łóżku i czekał na mnie ON.
Od razu wiedziałam, że będą kłopoty, widziałam to po jego minie. Przywitałam go
i postanowiłam udawać, że nie zauważam jego zdenerwowania. Bo w sumie, to nawet
nie wiem, o co znowu mu chodzi! Co zrobiłam? No co? Łóżka kuźwa nie
pościeliłam? Tak, tak. Spałam z nim. Wiem co myślicie, ale nie. Nie
pieprzyliśmy się. Leżał grzecznie, raz się próbował do mnie dobierać, ale
dostał po łapach i przeszłą mu ochota. Albo i nie przeszła, tylko… Nie chciał
mnie spłoszyć, lub znów zrobić czegoś nie tak? No nie ważne, nie rozumiem jego
myślenia.
Ściągnęłam kurtkę, wyjąwszy z
niej paczkę i zapalniczkę. Odpaliłam dzisiaj kolejnego papierosa. Co ja
poradzę? Nie wiem czego ode mnie chce. Boję się, denerwuję… Ale przecież nie
pokarzę tego po sobie. Oznaka słabości, no way! Położyłam się na łóżku, a Rose
dalej siedział, obrócony do mnie plecami. Kulturalnie strzepałam popiół na
podłogę. Nagle gwałtownie wstał, patrząc na mnie wściekłym wzrokiem. Lekko się
skuliłam, żeby mieć jako takie poczucie bezpieczeństwa.
- Gdzieś ty kurwa była?! – wydarł
się na mnie.
- No i o to ci chodzi? – spytałam
zdziwiona.
- O to, a o co? Odpowiedz!
- Po pierwsze, nawiązując do
twojego pierwszego pytania, to nie jestem kurwą. A po drugie, to pewnie nawet
bym ci powiedziała, gdzie byłam, gdyby nie to, że się na mnie drzesz. Więc
odpowiem tylko – nie twój pieprzony interes – powiedziałam i zaraz pożałowałam.
Pozostało mi czekać na wybuch.
- Nie mój?! Jak to kurwa nie
mój?! – zdenerwował się jeszcze bardziej.
- A twój? To moje życie –
zaciągnęłam się dymem.
- Ale jesteś moja, więc twoje
sprawy, to moje sprawy! – pewnie stwierdziłabym, że całkiem zabawnie wygląda,
wymachując tak rękoma. Gdyby nie to, że się go wtedy bałam.
- Tak? Twoja? Nie jestem
przedmiotem, kochanie – zaśmiałam się. Jak na razie dobrze ukrywałam
zdenerwowanie.
- Ale kurwa… ! No bo…! Ja
pierdolę! – zabrakło mu wymówek. Usiadł z powrotem na łóżku i przysunął się do
mnie. Zrobiłam mu miejsce. – Przepraszam, poniosło mnie – powiedział już
spokojnie, patrząc na mnie przepraszająco.
- Nie szkodzi – wydusiłam z
siebie, zdziwiona nagłą zmiana nastroju.
- Seks na zgodę? – zapytał z
nadzieją.
- Nie!
- Dobra, dobra. Przepraszam –
podniósł ręce w geście obrony. – To teraz powiesz mi, gdzie byłaś?
- Miałam sesję – odpowiedziałam,
wydychając dym na jego twarz i uśmiechając się lekko.
- Z kim? – zapytał niby od
niechcenia.
- Z Albertem Hamiltonem –
odpowiedziałam szybko.
- Z tym skurwysynem?! – znów się
uniósł. No ładnie, Chelle. Mogłaś skłamać.
- No.
- To była twoja ostatnia sesja z
nim, rozumiesz?!
- Nie! Nie, kurwa! A ty nie
będziesz mi rozkazywał! – teraz ja też wstałam.
- Bo co?
- Yyy… - udawałam, że się
zastanawiam. – Bo nie masz takiego prawa?
- Jesteś moją dziewczyną!
- Nawet, gdyby tak było, to i tak
nie miałbyś prawa mi rozkazywać – powiedziałam powoli i stanowczo, żeby do
niego dotarło.
Wydawało mi się, że już się
uspokoił. Twarz mu złagodniała, oddech zwolnił, usiadł na łóżku. I nagle…
- SPIERDALAJ! – wskazał na drzwi.
- Sam spierdalaj.
- To mój pokój – przypomniał mi.
Strzeliłam mentalnego facepalma.
Wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami. Ledwo się pogodziliśmy, a już znowu się
kłócimy. Tak nie może być, to przecież niezdrowe. I wszystko z mojej winy…
Stop! Michelle, ogarnij się! To nie moja wina. Co ja zrobiłam? Poszłam na
sesję. Taka praca, co poradzę? Z resztą wcale nie hańbiąca. Rozumiem, że mógłby
się wkurzyć, gdybym była dziwką. Ale nie jestem, jestem fotomodelką. To on robi
z igły widły. Jeszcze jakoś tak wpływa na moje myślenie i zachowuje się tak, że
wydaje mi się, że to moja wina. Skurczybyk jeden. Zależy mi na nim. Cholernie
mi na nim zależy. Slash mówił, że to przez jego dzieciństwo. Że teraz nie jest
w stanie normalnie jakby… Myśleć? Reagować? Staram się zrozumieć, ale ja
przecież nie mogę tak żyć! Dawałam mu ostatnią szansę, tak? Zaprzepaścił ją.
Więc to koniec. Zależy mi… Kocham go! Kocham go, ale nie dam rady… Miałam
ochotę się rozpłakać, ale byłam za bardzo zdenerwowana. Nie. Nie mogłam
uwierzyć, że to koniec. Zastanawiałam się, czy on w ogóle się starał. Czy
chciał zatrzymać mnie przy sobie? Czy to były tylko puste słowa? Zależało mu?
Nie wiem, kurwa, a tak bardzo chciałabym wiedzieć…
A teraz mam dla Was kilka
zdjęć..xD
Axl na rowerze przed zderzeniem.
Popisy Izzy'ego.
Oto kask Stevena. Nie wiedziałam, jak go opisać, ale myślę, że się domyśliliście, o co mi chodzi..x)
Slash... Klasa sama w sobie.
April.
Najczęstsza pozycja Molly na desce po tym, jak Stradlin pozwolił jej jeździć samej.
Michelle chwilę przed wyjściem na sesję.
A to Blue.
Teraz kilka zdjęć Paula. Wiem, opisywałam go trochę inaczej, ale nie mogłam się powstrzymać przed wrzuceniem to zdjęć Mr. Nice'a..:D
Paul w Hellhousie.
Zatrzymany na granicy.
W sądzie.
Już w więzieniu. Jak widać - pełny lajt.
A na koniec:
Chciałam Wam bardzo podziękować, za te 2666 wyświetleń. Niestety się spóźniłam i dziękuję za ponad 3000 wyświetleń. Kocham Was, naprawdę. Sprawiacie, że chce mi się pisać.
<3